środa, 20 listopada 2013

MIĘDZY CHRYSTUSEM A DON KICHOTEM. "IDIOTA" FIODORA DOSTOJEWSKIEGO




   Rozpoczynanie przygody z prozą Dostojewskiego od “Zbrodni i kary” jest tyleż oczywiste i  powszechne, co – moim zdaniem – niewłaściwe. Nie sposób bowiem uciec od porównań do tego arcydzieła podczas lektury kolejnych powieści. Łatwo z tego powodu zrazić się już na wstępie i stracić przez to szansę na poznanie świetnej (choć odmiennej) lektury. Na szczęście, czytelnicze zaniedbania można łatwo nadrobić i tak też się stało w moim przypadku.
    Pomna swej klęski w pierwszym podejściu do „Idioty” , do kolejnej próby podchodziłam z dużym sceptycyzmem. O ile  "Zbrodnia i kara” wciągnęła mnie bez reszty od samego początku, o tyle czytanie pierwszych stron tej książki wymagało więcej samozaparcia. Chwila nieuwagi groziła zgubieniem wątku. Plątanina postaci oraz ich wzajemnych zależności trochę oszałamiała. Powiem szczerze – gdyby nie silne postanowienie oraz motywacja w postaci bloga, prawdopodobnie rzuciłabym książkę w kąt mniej więcej w połowie części pierwszej. I to byłby wielki błąd, gdyż mniej więcej od tego momentu zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
    „Idiota” to powieść nierówna, zmienia się tu tempo narracji i tempo następujących po sobie wydarzeń. Tak naprawdę docenić jej walory możemy dopiero w chwilę po zakończeniu lektury i po zinwentaryzowaniu w myslach wszystkich głównych i pobocznych wątków, dygresji i nawiązań.
    Jak pisał sam Dostojewski, ideą przewodnią był plan pokazania człowieka doskonale dobrego i nieskalanie niewinnego, postaci, której przymioty mogłyby przywoływać na myśl Chrystusa.
Taką postacią miał być w zamyśle autora tytułowy „idiota”, czyli książę Lew Nikołajewicz Myszkin, który po latach kuracji w Szwajcarii powraca bez grosza przy duszy do ojczystej Rosji. Odnajdując swą krewną, generałową Jepanczyn, wkracza do świata miejscowej klasy wyższej i staje się przedmiotem mniej lub bardziej dobrotliwych drwin. Jego postawa życiowa budzi niedowierzanie. Bo jakże to – być skromnym, nie pragnąć niczego dla siebie, litować się nad potrzebującymi i w pokorze znosić wszelkie potwarze? Książę nie unosi się gniewem i wierzy święcie, że prawda, dobro i miłość zawsze zwyciężą. Przypomina nieco Don Kichota, bo tak jak on zdaje się walczyć z wiatrakami ludzkiej obłudy.
    Swej ufności, naiwności i dobroci zawdzięcza książe przydomek „idioty”, który w nietórych momentach nasuwa się na myśl nawet samemu czytelnikowi. Pewne cechy bohatera wydają się bowiem wręcz groteskowe i moim skromnym zdaniem zamiary Dostojewskiego nie do końca się powiodły. Myszkin jest postacią zbyt jednowymiarową i choć bezsprzecznie budzi sympatię oraz szacunek, to jednak posuwa się czasami w swej niepokalaności do granic absurdu.
    O wiele bardziej skutecznie i wiarygodnie przedstawia autor dwulicowość i interesowność społeczeństwa, do czego pretekstem jest wiadomość o uzyskaniu spadku przez ubogiego księcia. W jednej chwili wcześniejsze układy ulegają przetasowaniu, stopniowo potęgują się kolejne intrygi. Obserwujemy destrukcyjny wpływ krzywdzącej opinii społecznej, napędzanej przez zawiść i pragnienie własnej korzyści.
    Widzimy, jak beznadziejnym przedsięwzięciem jest próba zachowania czystego serca w pełnym obłudy świecie manipulatorów, w którym przychylność można kupić za pieniądze a miłość jest, jak wszystko inne, kartą przetargową. Ostateczny wydźwięk tej historii jest przygnębający – książę Myszkin, odarty ze swych złudzeń idioty, przeżywa nawrót choroby i kwalifikuje się na ponowne leczenie w Szwajcarii a Nastasja Filipowna, pierwsza heroina powieści, kończy jeszcze marniej. I to ona właśnie, nie książę,  jest najbardziej tragiczną postacią „Idioty”. To typowy przykład osoby z gruntu dobrej i szlachetnej, której życie złamane zostało przez niegodziwe intencje i insynuacje otoczenia. To przykład osoby, która masochistycznie odmawia sobie szansy na prawdziwe szczęście, by nie skrzywdzić człowieka, którego darzy uczuciem a wciągana wbrew sobie w bagno, ostatecznie kończy w nim na własne życzenie.
    Jak wspomniałam, ksiązka nie jest literacko koherentna. Część pierwsza, początkowo nużąca, kończy się zaskakującym spiętrzeniem wydarzeń a ich zwieńczenie to prawdziwy majstersztyk. Gdy emocje czytelnika sięgają zenitu, następuje nagłe spowolnienie, wyrównanie tętna a wreszcie zniecierpliwienie, by wreszcie w zakończeniu powieści po raz kolejny zaskoczyć i olśnić. Finał – jak dla mnie – jest powalający. I dopiero z jego perspektywy możemy docenić znaczenie wszystkich, zdawałoby się wcześniej – nieistotnych, epizodów i wtrętów. Na przykład przewijający się leitmotiv śmierci oraz przywoływane kilka razy sceny egzekucji – początkowo zdają się one nie przystawać do głównego wątku, tymczasem okazują się istotne dla pełnego zrozumienia całości. Odczucia człowieka prowadzonego na szafot, temat, który prześladuje księcia Myszkina, zdaje się nabierać nowych znaczeń w kontekście losów jego i Nastasji.
    Warto zwrócić również uwagę na wątki autobiograficzne, wiele jest analogii pomiędzy losami Lwa Nikołajewicza Myszkina a samym Fiodorem Dostojewskim. Znaczący jest epizod związany z kontemplacją obrazu Hansa Holbeina „Chrystus w grobie” – książe ogląda go podczas pobytu u Rogożyna, zaś Dostojewski widział go będąc w Bazylei, przy czym, jak sam pisał, omal nie wywołało to w nim ataku epilepsji.
Na obrazie Chrystus, którego umęczona postać przedstawiana jest zwykle na krzyżu, pokazany jest w sposób wyjątkowo naturalistyczny. Sam Myszkin podkreśla to w rozmowie ze swym towarzyszem:
Ależ od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!”
Wizerunek Chrystusa, uosobienia nieskończonej dobroci, który po złożeniu do grobu sprowadzony zostaje do formy właściwej wszystkim śmiertelnikom i poddany jest nieubłaganym prawom natury, jest symbolem, który powraca do czytelnika co najmniej dwukrotnie. Raz – gdy czyta końcowe sceny powieści i kolejny – gdy uświadamia sobie, jak wszelkie cnoty w ujęciu książki Dostojewskiego zostają zbrukane i jaki los spotyka wszystkich „idiotów” tego świata.
Smutna to powieść, ale zdecydowanie godna uwagi.Polecam.