sobota, 21 września 2013

BYĆ KOWALEM SWEGO LOSU. "HOMO FABER" MAXA FRISCHA.



     Wyobraźcie sobie człowieka, któremu granice świata wyznacza tylko wiedza i zdrowy rozsądek. Człowieka, który w sposób racjonalny próbuje tłumaczyć uczucia i który przedkłada pracę ponad szczęście osobiste. Zaraz – on właściwie nie przedkłada – dla niego to właśnie praca stanowi jedyne uznane przez siebie (bo wytłumaczalne i dające nad sobą zapanować) szczęście.
Takim człowiekiem jest Walter Faber, bohater powieści Maxa Frischa „Homo Faber”.
Sądząc po charakterystyce, wydać się może emocjonalnym prostakiem. Jednak ironia losu sprawia, że w jego życiu wszystko przestaje być proste.
    Umysł Waltera to umysł technika. Sztuka, religia – to dla niego sprawy nieistotne. Miłość? Owszem, kiedyś kochał, ale wszystko się rozmyło. Wprawdzie po latach wspomina swą dawną ukochaną Hannę, ale dlaczego właściwie ich związek się skończył? Dlaczego jej nie poślubił? Czy chodziło o to, że była pół-Żydówką? Chyba nie. A może o to, że jego status materialny akurat na to nie pozwalał? Sam nie pamięta. A tak naprawdę nigdy tego nie wiedział. W chwili rozstania Hanna spodziewała się ich dziecka. To jednak nie było wystarczającą przesłanką dla ocalenia łączącej ich więzi.
    W dalszym życiu Faber od kobiet nie stroni, traktuje je jednak jako miły wprawdzie, lecz zbędny dodatek. Romans z zakochaną w nim mężatką Ivy traktuje raczej marginalnie a fakt, że kobieta zdaje się darzyć go szczerym uczuciem, nie robi na nim specjalnego wrażenia. Właciwie irytuje go, skutkiem czego Walter postanawia z nią zerwać.
    Faber wierzy, że życie można i należy zaplanować. Jednak jeden dzień, jedna podróż samolotem sprowadza jego przewidywalną egzystencję na boczny tor. Awaryjne lądowanie na meksykańskiej pustyni nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Przpadkowe zwiedzanie świątyni Majów nie powoduje w nim głębszych wzruszeń. Przypadkowo poznany mężczyzna, który okazuje się być bratem jego przyjaciela z młodości – Joachima, również nie jest w stanie wykrzesać w nim iskry zainteresowania. Dopiero gdy okazuje się, iż ów Joachim jest mężem Hanny – wspomnianej ukochanej Fabera, nasz bohater zaczyna rozpamiętywać przeszłość a nawet, stopniowo, rozważać rolę przypadku i przeznaczenia w świecie człowieka poukładanego.
    Nie spodziewa się jednak, co fatum zgotowało dla niego w kolejnych rozdziałach.
Nieplanowana podróż na plantację tytoniu w Gwatemali, rejs do Paryża, poznanie na statku uroczej Sabeth i to, co się między nimi wydarzyło sprawia, że Walter traci konrolę nad własnym życiem.
Potem wydarzenia już tylko potęgują to uczucie. Gdy Walter kojarzy fakt, że Hanna oczekiwała jego dziecka w chwili rozstania przed laty oraz informację, że Sabeth jest córką Hanny, jeszcze nie do końca rozumie, co się dzieje. Przeciętnie wrażliwy czytelnik jednak zdaje już sobie z tego sprawę. Nie chcę jednoznacznie odkrywać wszystkich kart przed osobami, które (optymistycznie zakładając), przeczytają tę notkę i zechcą przeczytać książkę Frischa.
    Lektura może być momentami męcząca – Walter Faber jest pierwszoosobowym narratorem, co – jak nietrudno się domyślić – sprowadza styl do dość prymiywnego wymiaru. Irytujące są też nagłe przeskoki w czasie i przestrzeni. Niech Was nie zraża jednak „kanciasty styl”, całość jest zwarta i logiczna.
    Powieść porusza wiele aspektów ludzkiej egzystencji – znaczenie przypadku, przeznaczenia i odpowiedzialności oraz problem winy i niewinności w konteście fatalnego romansu z Sabeth a także zagadnienie panowania nad kolejami własnego losu to najciekawsze z nich.
Czy nieświadomie popełniając czyn, który łamie wszystkie nasze zasady moralne, jesteśmy winni? Czy można zapobiec przeznaczeniu? Taki kwestiom musi stawić czoła bohater Frischa.
    Również sam tytuł jest odniesieniem do wizji ludzkiej kondycji jako życia, którym można samodzielnie pokierować. „Homo faber” to termin, który do łacińskiej literatury wprowadzony został przez Appiusza Klaudiusza Ślepego, jako definicja człowieka zdolnego kontrolować własne przeznaczenie oraz wszystko, co go otacza. Książka Maxa Frischa i jej bohater wyraźnie tej idei zaprzeczają.
Wyraźne są również odwołania do greckiego mitu o Edypie – choć w nieco zmodyfikowanej wersji.
    Na podstawie powieści został nakręcony film (1991) w reżyserii Volkera Schlöndorffa z Samem Shepardem i Julie Delpy w rolach głównych. Nie będę polecać, bo sama jeszcze nie oglądałam, jednak, zachęcona lekturą, na pewno tę zaległość uzupełnię.


   Książka przeczytana w ramach wyzwania: czytamy serie wydawnicze

czwartek, 19 września 2013

KASKADERZY LITERATURY. "LEGENDARNI I TRAGICZNI" JANA MARXA



    Mniej więcej w połowie czasów nastoletnich zaczytywałam się poezją Bursy. Nimb „artysty przeklętego” ogromnie wtedy działał na moją wyobraźnię a fakt, że poeta przedwcześnie zszedł z tego świata z powodu choroby serca, jeszcze spotęgował moje zainteresowanie jego twórczością.
    Podobnie, choć w mniejszym już natężeniu i z innych powodów, podczytywałam Stachurę. Fascynowało mnie jego życie wiecznego wędrowca. Pamiętam, że z okazji zaliczonej semestralnej klasówki z matematyki (wielki sukces!) ufundowałam sama sobie w nagrodę opracowanie na temat jego życia i pisania.
    Dziś mój entuzjazm znacznie osłabł, jednak gdy podczas bytności w antykwariacie wpadła mi w oko książka Jana Marxa „Legendarni i tragiczni”, poświęcona polskim poetom przeklętym, nie zastanawiałam się długo nad kupnem.
    Autor koncentruje się na postaciach twórców, którzy z różnych powodów naznaczeni zostali piętnem śmierci. Czy była to choroba, czy świadome lub podświadome dążenie do autodestrukcji, efekt był zbliżony – pełna niepokoju literatura.
    W zbiorze esejów poznajemy koleje życia Haliny Poświatowskiej, Andrzeja Bursy, Rafała Wojaczka, Edwarda Stachury, Stanisława Grochowiaka oraz Kazimierza Ratonia.
Jan Marx zdaje się nie tylko bardzo dobrze znać meandry życiorysów przedwcześnie zmarłych artystów, ale i „czuje” ich poezję, po wielokroć udowadniając swój osobisty do niej stosunek.
    Autor zyskał moją przychylność chociażby tym, że nie wsadził wszystkich do jednego worka opatrzonego wspólną etykietką, lecz uwypukla różnice dzielące poetów – zarówno jeśli chodzi o postawy życiowe, jak i poziom ich dzieł oraz warsztat pisarski.
Twórczość Bursy stawia ponad poezją Wojaczka, co potwierdza moje własne preferencje  – nie jestem zwolenniczką ekshibicjonizmu posuniętego do granic  wytrzymałości, skrajnego naturalizmu ani epatowania terminologią zaczerpniętą ze słownika anatomopatologa.
    W opracowaniu nie brak odwołań do filozofii a także do poetów zachodnich, którzy byli prekursorami prądu i pierwszymi poetes maudits – Rimbauda, Verlaina czy Trakla. W obszernym i bardzo ciekawym wstępie przywołane są również postaci  Witkacego, Przybyszewskiego, Tetmajera i wielu innych.
    Wracajac zaś do tematu zasadniczego, czyli głównych bohaterów, w trakcie lektury „Legendarnych i tragicznych” podążamy kolejno śladami polskich „kaskaderów literatury”.
Zbiór otwiera esej na temat Andrzeja Bursy, najlepiej zapowiadającego się poety z pokolenia „współczesności”, który genetycznie zaprogramowany został na krótkie życie, a przy tym, prócz wyroku biologicznego, nosił w sobie „smutek istnienia”. To wszystko, plus ogromny talent i perwersyjne poczucie humoru sprawiało, że w swoich wierszach i prozie stwarzał czasami aurę makabrycznej groteski, wywołującą skojarzenia z malarstwem  Salvadora Dali.
    Sporo uwagi poświęca autor również „polskiej Sylvii Plath” czyli Halinie Poświatowskiej. Znana ze swoich wibrujących od emocji erotyków pisarka była kolejnym przykładem heideggerowskiej teorii „bytu ku smierci”. Spragniona życia i zmysłowych doznań wrażliwa dusza  zamknięta była niestety w chorym ciele. Poetka, która w dzieciństwie nabawiła się ciężkiej wady serca, przez lata zmagała się z przeznaczeniem. Podczas jednego z pobytw w sanatorium poznała swego męża – dobrze rokującego malarza Adolfa Poświatowskiego, który, podobnie jak ona, chorował na serce. Pomimo ostrzeżeń lekarzy („wasz związek to wyrok śmierci!”) trwała przy ukochanym, niestety los poskąpił im długotrwałego szczęścia.
 Kolejne nawroty choroby, kolejne fale nadziei, wizyty w szpitalach, wyjazdy i operacje przeplatane były gorączkowym pisaniem i zdobywaniem wykształcenia. Pozostawiła po sobie zbiór wierszy przepełnionych desperackim pragnieniem miłości i przeczuciem rychłego końca.
    Jan Marx opisuje również życiowego nonkonformistę i trubadura Edwarda Stachurę, domorosłego filozofa, który własnymi czynami potwierdzał, że „Wędrówką jedną życie jest człowieka”.
 Opisuje zbuntowanego Wojaczka, który w rynsztok swojej poezji zlewał wszystkie brudy, których doświadczał na co dzień.
Kolejno poznajemy Grochowiaka, który pisał równie intensywnie, jak pił, wskutek czego zmarł na marskość wątroby w czterdziestym drugim roku życia oraz zapomnianego dziś (moim skromnym zdaniem, nie bez przyczyny) Kazimierza Ratonia.
    Poetycką ilustracją, potwierdzającą tezy zawarte w opracowaniu, jest wybór wierszy każdego z artystów.I dobrze,  że autor o tym pomyślał, w przeciwnym razie jeszcze bym – o zgrozo! – skusiła się na bliższą znajomość z rzeczonym Ratoniem i nieopatrznie kupiła jakiś tomik jego poezji. A tak z pewnością nie kupię.
    Głęboka znajomość tematu i szerokie odwołania do światowych prądów literackich jest dużą zaletą tego opracowania. Można nawet przymknąc oko na pewne powtarzające się sformułowania, w których Jan Marx wyraźnie się lubuje. Tak czy inaczej, „Legendarni i tragiczni” to dobrze odrobione zadanie i ciekawa lektura dla miłośników poezji. Nie tylko tej „przeklętej”.

A jako post scriptum jeden z najbardziej znanych wierszy (i jeden z moich ulubionych) Andrzeja Bursy:

OGRÓD LUIZY

W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy
Którego nieistnienie zabija jak topór
Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji
Rozżarza się w olśnienie purpurowych kopuł
W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy

Luiza której lekkość, gracja i swoboda
Metal z różą a krzemień z obłokiem kojarzy
Biega bezbronna w ciemnych lewadach ogrodu
Serca wyryte w korze mając na swej straży
Luiza której lekkość, gracja i swoboda

Kawalkada dąbrowy, czujność sarnich blasków
Gamę śmiechu Luizy powtarza, gdy ona
Rozrzucająca włosów rozgwiazdę na piasku
Poddaje nagie gardło, śmiechem zwyciężona
Kawalkada dąbrowy, czujność sarnich blasków

Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo
Pewność rzutu i nerwów szaleńcze napięcie
Zwycięzco, umazany gęstą krwią zwierzęcą
Przynieś jej lwią paszczękę i serce łabędzie
Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo

Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy
Labiryntów i altan, puszcz i klombów kwietnych
Ptaszarni i rykowisk, gonów gazel chyżych
Pojąć potrafi tylko prawy i szlachetny
Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy

Którego nieistnienie zabija jak topór
Realnością śmiertelnych poczekalni ziemi
Przeklęty rojeniami dzieci i idiotów
Wydrwiony mgieł nonsensem, ginie w neurastenii
Którego nieistnienie zabija jak topór


wtorek, 17 września 2013

OSTROŻNIE Z LITOŚCIĄ. "NIECIERPLIWOŚĆ SERCA" STEFANA ZWEIGA



    Stefan Zweig należy do tych pisarzy, do których wracać się będzie zawsze, niezależnie od aktualnie panujących trendów. Niestety, zainteresowanie jego książkami jest niewspółmiernie małe w porównaniu do jego kunsztu. Czy zawiniły zmieniające się mody czytelnicze, czy sam upływ czasu – trudno ocenić. Pewne jest, że cezurę w jego wielkiej popularności stanowił narastający przed II Wojną Światową antysemityzm. Dla  Żyda żyjącego i tworzącego w niemieckojęzycznym kraju był to  kres wielkiej literackiej kariery.
O tym, jak krzywdzące były to okoliczności, nie trzeba nikogo przekonywać, jednak w przypadku Zweiga bezzasadne wykluczenie z grona najpoczytniejszych pisarzy było ogromną niesprawiedliwością.
    Można się o tym przekonać podczas lektury jednego z najbardziej znanych dzieł autora – „Niecierpliwości serca”. Utwór ten łączy w sobie szereg cech książki doskonałej (według moich subiektywnych kryteriów oceny). Jest tu zarys tła historycznego – lata bezpośrednio poprzedzające I Wojnę Światową, schyłek Monarchii Austro-Węgierskiej, wszechobecna stagnacja i dekadencja.
Jest i bohater – Antoni Hofmiller, podporucznik w regimencie ułanów – będący typowym produktem swej epoki. Pochodzący z dobrej, lecz nie oszałamiająco zamożnej rodziny, całe swe życie poświęcił cesarskiej armii, która stworzyła całe jego dorosłe jestestwo. Gdy Toni, przeniesiony wraz z pułkiem do węgierskiego miasteczka, zostaje zaproszony do domu miejscowego bogacza, czuje się oszołomiony i wyróżniony. Upojony swym towarzyskim sukcesem, niebacznie prosi do tańca niepełnosprawną córkę gospodarza – 17-letnią Edytę. Zrozumiawszy cały ogrom swego nietaktu,  wychowany w atmosferze służenia konwenansom i obowiązkom Hofmiller daje sie dobrowolnie wmanipulować w toksyczną znajomość z kaleką dziewczyną. W poczuciu winy, obdarza Edytę atencją, bierze udział w spotkaniach towarzyskich, przysyła kwiaty, daje się wciągać w długie konwersacje. Dokonuje odkrycia, że jego ułomna towarzyszka to osoba oczytana, interesująca pod względem intelektualnym, bystra. Toni wpada w sidła i myląc litość dla kaleki ze szczerym uczuciem, czyni kolejne kroki, prowadzące – czego nietrudno się domyślić – do tragicznego finału.
    Być może ogólny zarys fabuły wydać się może materiałem na tani romans – nic bardziej mylnego. W interpretacji Zweiga otrzymujemy głębokie studium psychologiczne dwojga głównych bohaterów oraz ich niezdrowej symbiozy, napędzanej poczuciem winy i źle pojętej litości ze strony młodego ułana oraz płomiennym uczuciem ze strony niepełnosprawnej Edyty.
    Krok po kroku autor wciąga nas w skomplikowane meandry ich wzajemnej zależności. Antoni czuje się zobowiązany do okazywania zainteresowania ułomnej dziewczynie,  w swej naiwności nie zdając sobie sprawy, że każda kolejna wizyta staje się obietnicą następnej oraz pewnym zobowiązaniem wobec Edyty i jej rodziny. Nie widzi tego, co jest oczywiste dla innych. Nie zdaje sobie sprawy, że za jego przyczyną dziewczyna staje się coraz bardziej rozedrgana emocjonalnie. Raz wznosi się na fali nadziei, raz spada na dno, pociągając za sobą wszystkich domowników. Staje się coraz bardziej despotyczna, terroryzuje swym prywatnym cierpieniem wszystkich dokoła. Dom rodziny Kekesfalva zmienia się w beczkę prochu, która może w każdej chwili wybuchnąć. Ojciec dziewczyny, świadomy sytuacji córki i jej znikomych szans na zamążpójście, również okazuje Hofmillerowi rosnącą uwagę, wywierając na młodym podporuczniku milczącą presję.
 Gdy na Antoniego spada opamiętanie, okazuje się, że sprawy zaszły już zbyt daleko, by można bez konsekwencji się wycofać.
    Aby nie zdradzać zakończenia dodam, że analiza zachowań bohaterów nie jest jedyną zaletą tej znakomitej ksiażki Zweiga. Interesujące są również zależności i uwarunkowania społeczno-historyczne. Hofmiller z radością daje się zaprosić do wystawnego domu zamożnych Kekesfalvów, gdyż w jego oczach to klasowa nobilitacja. Gdy okazuje się, że ich droga do majątku ma raczej krótką historę, zaczyna wątpić w sens nowej znajomości, tym bardziej, iż rodzina ma żydowskie pochodzenie. Odrzuca miłość Edyty nie dlatego bynajmniej, że jest kaleką, lecz dlatego, że daje się zwieść na   manowce uprzedzeniom charakterystycznym dla środowiska, w którym się wychował.
    Ciekawym motywem -  myślą przewodnią książki – jest temat litości i różnych jej odcieni. Jest litość, powodowana sentymentalnymi porywami serca (jak u Toniego) i taka może być zgubna w skutkach. Wartośc ma jedynie litość oparta na prawdziwym współodczuwanu i chęci prawdziwej, bezinteresownej pomocy (w konfrontacji dla niedojrzałego emocjonalnie podporucznika zarysowana jest postać odpowiedzialnego doktora Condora).
Plusem powieści jest również język – styl Zweiga jest piękny i bogaty.
  
Do przeczytania – koniecznie.

poniedziałek, 16 września 2013

ELEGIA O... OSIOŁKU. "SREBRZYNEK I JA" Juana Ramóna Jiméneza



    Już dawno nie zdarzyło mi się tak wzruszyć podczas czytania. O ile  mnie pamięć nie myli, podobnie silne emocje przeżywałam jako kilkuletnie dziecko przy lekturze książki „Roczniak” autorstwa Marjorie Kinnan Rawlings (bardzo polecam - choć to zupełnie inny poziom artystyczny i zupełnie inna historia).
     Tym razem przyczyną była niezwykła książka Juana Ramóna Jiméneza „Srebrzynek i ja”. Odkryłam ją dzięki Lirael, która znakomicie oddała klimat tej wyjątkowej lektury. I tak naprawdę nie jestem w stanie dodać nic ponad to, co w Jej recenzji zostało zawarte.
Czuję jednak potrzebę, żeby o „Srebrzynku” napisać. Cokolwiek.
    Choć bez wahania i już od pierwszych stronic zaliczyłam tę książkę do grona tych, do których na pewno wrócę, trudno byłoby mi polecić ją wszystkim bez zastrzeżeń. Nie ma tu specjalnie fascynującej fabuły, nie ma wartkiej akcji ani korowodu ciekawych postaci. Znając czytelnicze gusta niektórych śmiem się domyślać, że część osób mogłaby uznać, iż jest to historia „o niczym”. Ot, poetyckie bajanie na temat kwiatków, motylków i pulchnego zwierzątka.
    „Srebrzynek i ja” to ponad sto krótkich, lirycznych monologów, w których narrator – poeta wędruje po Andaluzji ze swym nieodłącznym towarzyszem i przyjacielem – ślicznym osiołkiem o srebrzystym futerku. Nie spotykają ich żadne wyjątkowe przygody. Ich życie to przechadzki po malowniczych okolicach Mogueru, obserwacja codzienności, zachwyt nad pięknem świata.
    Tym, co urzeka i chwyta za serce jest niebywała wrażliwość, z jaką narrator opisuje otaczającą rzeczywistość, jego empatia, zdolność współodczuwania nie tylko w stosunku do najbliższego towarzysza ale wszystkch stworzeń. Wędrowny poeta jest jak święty Franciszek z Asyżu – potrafi dostrzec iskrę bożą w parszywym psie, w konającej na ulicy klaczy, w pogardzanym przez mieszkańców murzyńskim torreadorze czy skromnym kwiatku polnym. Potrafi zachwycić się owocem granatu, wyniosłą sosną czy igrającym na tle nocnego nieba płomieniem. Lituje się nad losem pociągowych osłów, kanarka, chorej dziewczynki. Czytając, wędrujemy wraz z nim po pięknej Andaluzji, dając się unieść na grzbiecie „Marka Aureliusza łąk”, jak sam nazywał osiołka.
    Nie brak tu urzekających opisów samego Srebrzynka, które odzwierciedlają przywiązanie, jakim poeta obdarza swego kosmatego powiernika:
„Jakiś ty dziś prześliczny, Srebrzynku! Przyjdź no tu bliżej...(...) Wszystko, co białe, i wszystko, co czarne, lśniące uwydatnia się w tobie jakdzień i jak noc po deszczu. Aleś ty ładny, Srebrzynku! Zawstydzony troszeczkę, Srebrzynek podchodzi do mnie powoli, wilgotny jeszcze od kąpieli, tak czysty, iż zdaje się nagą dziewczyną. Rozjaśnił mu się pyszczek niby jutrzenka, a jego wielkie oczy błyszczą żywo, jakby najmłodsza z Gracji użyczyła im płomienia i blasku. Mówię to - i w nagłym entuzjazmie braterskim biorę go za głowę, przechylam ją w serdecznym uścisku, łaskoczę go... On nie odchodzi i ze spuszczonym wzrokiem łagodnie broni się uszami; albo uwalnia się krótkim biegiem, aby przystanąć znów raptownie, jak rozbawiony szczeniak. - Jakiś ty ładny, chłopie! - powtarzam mu. A Srebrzynek, podobny biednemu dziecku, co po raz pierwszy włoży nowe ubranie, nieśmiały biegnie zagadując do mnie, zerkając na mnie z rozigranymi uszami, aż zatrzymuje się wreszcie, pod pozorem skubania jakichś czerwonych dzwonków, u drzwi stajni.”
    Pojawiają się również wątki pełne nostalgii i smutku – wspomnienia dzieciństwa czy elegijne w tonie przemyślenia na temat śmierci osiołka. Poeta we właściwy sobie sposób porusza temat pamięci i zapomnienia.
„Srebrzynku, przyjacielu! - powiedziałem ziemi. - Jeżeli, tak jak myślę, znajdujesz się teraz na łące niebios i niesiesz na swym włochatym grzbiecie młodzieńcze anioły, czy aby mnie nie zapomniałeś? Powiedz mi, Srebrzynku, pamiętasz mnie jeszcze? I jakby w odpowiedzi na moje pytanie lekki biały motyl, którego przedtem nie dostrzegłem, począł fruwać uparcie - niby dusza - z irysów na irysy.”
Domyślać się możemy, że opowieści, a przynajmniej znaczna ich część, to osobiste przemyślenia samego autora. W jednej z historii narrator-poeta wspomina nawet o pieczątce z własnym nazwiskiem i nazwą miejscowości, którą zamówił jako dziecko – widniał na niej napis „Juan Ramon Jimenez, Moguer”.
    Jimenez prywatnie również dał się poznac jako człowiek niezwykle wyczulony na krzywdę ludzką – podczas wojny domowej w Hiszpanii zainicjował wraz z żoną kampanię na rzecz osieroconych dzieci. Swą ogromną wrażliwość przypłacił powtarzającymi się pobytami w szpitalu psychiatrycznym – po śmierci ojca młody Juan Ramon zaczął cierpieć na powracające stany lękowe.
    W książce „Srebrzynek i ja” udowadnia, że jest mistrzem poetyckich porównań. Nawet rzeczy i zjawiska na pozór trywialne stają się w jego oczach niezwykłe. Porównanie pijawki, wyjętej z pyska osiołka do „bukłaczka czerwonego wina”, zaś  ciernia wbitego w kopytko do „szmaragdowego sztyleciku” świadczy o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem kochającym świat i życie w każdym jego aspekcie.

„Srebrzynek i ja” mógłby być serwowany jako odtrutka dla ludzi, których przygnębia degradacja wartości humanistycznych i postępujące zepsucie świata. To jedna z niewielu książek, która jest smutna i krzepiąca zarazem.
Lirael – dziękuję :-)

P.S. Srebrzynek to bardzo znany osiołek - doczekał się posągu z brązu w rodzinnej miejscowości autora:



 (Źródło: klik)

A oto dowód na to, jak urocze potrafią być osiołki. Choć te są znacznie mniej kosmate... (Zdjęcie własne)