Już dawno nie
zdarzyło mi się tak wzruszyć podczas czytania. O ile mnie pamięć nie myli, podobnie silne emocje
przeżywałam jako kilkuletnie dziecko przy lekturze książki „Roczniak” autorstwa
Marjorie Kinnan Rawlings (bardzo polecam - choć to zupełnie inny poziom
artystyczny i zupełnie inna historia).
Tym razem przyczyną była niezwykła książka Juana
Ramóna Jiméneza „Srebrzynek i ja”. Odkryłam ją dzięki Lirael, która znakomicie
oddała klimat tej wyjątkowej lektury. I tak naprawdę nie jestem w stanie dodać
nic ponad to, co w Jej recenzji zostało zawarte.
Czuję jednak
potrzebę, żeby o „Srebrzynku” napisać. Cokolwiek.
Choć bez wahania
i już od pierwszych stronic zaliczyłam tę książkę do grona tych, do których na pewno
wrócę, trudno byłoby mi polecić ją wszystkim bez zastrzeżeń. Nie ma tu
specjalnie fascynującej fabuły, nie ma wartkiej akcji ani korowodu ciekawych
postaci. Znając czytelnicze gusta niektórych śmiem się domyślać, że część osób
mogłaby uznać, iż jest to historia „o niczym”. Ot, poetyckie bajanie na temat
kwiatków, motylków i pulchnego zwierzątka.
„Srebrzynek i ja”
to ponad sto krótkich, lirycznych monologów, w których narrator – poeta wędruje
po Andaluzji ze swym nieodłącznym towarzyszem i przyjacielem – ślicznym osiołkiem
o srebrzystym futerku. Nie spotykają ich żadne wyjątkowe przygody. Ich życie to przechadzki po malowniczych okolicach Mogueru, obserwacja codzienności, zachwyt nad
pięknem świata.
Tym, co urzeka i
chwyta za serce jest niebywała wrażliwość, z jaką narrator opisuje otaczającą rzeczywistość, jego empatia, zdolność współodczuwania nie tylko w stosunku do
najbliższego towarzysza ale wszystkch stworzeń. Wędrowny poeta jest jak święty
Franciszek z Asyżu – potrafi dostrzec iskrę bożą w parszywym psie, w konającej
na ulicy klaczy, w pogardzanym przez mieszkańców murzyńskim torreadorze czy
skromnym kwiatku polnym. Potrafi zachwycić się owocem granatu, wyniosłą sosną
czy igrającym na tle nocnego nieba płomieniem. Lituje się nad losem pociągowych
osłów, kanarka, chorej dziewczynki. Czytając, wędrujemy wraz z nim po pięknej
Andaluzji, dając się unieść na grzbiecie „Marka Aureliusza łąk”, jak sam
nazywał osiołka.
Nie brak tu
urzekających opisów samego Srebrzynka, które odzwierciedlają przywiązanie,
jakim poeta obdarza swego kosmatego powiernika:
„Jakiś ty dziś prześliczny, Srebrzynku! Przyjdź no
tu bliżej...(...) Wszystko, co białe, i wszystko, co czarne, lśniące uwydatnia
się w tobie jakdzień i jak noc po deszczu. Aleś ty ładny, Srebrzynku! Zawstydzony
troszeczkę, Srebrzynek podchodzi do mnie powoli, wilgotny jeszcze od kąpieli,
tak czysty, iż zdaje się nagą dziewczyną. Rozjaśnił mu się pyszczek niby
jutrzenka, a jego wielkie oczy błyszczą żywo, jakby najmłodsza z Gracji użyczyła
im płomienia i blasku. Mówię to - i w nagłym entuzjazmie braterskim biorę go za
głowę, przechylam ją w serdecznym uścisku, łaskoczę go... On nie odchodzi i ze
spuszczonym wzrokiem łagodnie broni się uszami; albo uwalnia się krótkim biegiem,
aby przystanąć znów raptownie, jak rozbawiony szczeniak. - Jakiś ty ładny,
chłopie! - powtarzam mu. A Srebrzynek, podobny biednemu dziecku, co po raz
pierwszy włoży nowe ubranie, nieśmiały biegnie zagadując do mnie, zerkając na
mnie z rozigranymi uszami, aż zatrzymuje się wreszcie, pod pozorem skubania
jakichś czerwonych dzwonków, u drzwi stajni.”
Pojawiają się
również wątki pełne nostalgii i smutku – wspomnienia dzieciństwa czy elegijne w
tonie przemyślenia na temat śmierci osiołka. Poeta we właściwy sobie sposób
porusza temat pamięci i zapomnienia.
„Srebrzynku, przyjacielu! - powiedziałem ziemi. -
Jeżeli, tak jak myślę, znajdujesz się teraz na łące niebios i niesiesz na swym
włochatym grzbiecie młodzieńcze anioły, czy aby mnie nie zapomniałeś? Powiedz
mi, Srebrzynku, pamiętasz mnie jeszcze? I jakby w odpowiedzi na moje pytanie
lekki biały motyl, którego przedtem nie dostrzegłem, począł fruwać uparcie -
niby dusza - z irysów na irysy.”
Domyślać się możemy,
że opowieści, a przynajmniej znaczna ich część, to osobiste przemyślenia samego
autora. W jednej z historii narrator-poeta wspomina nawet o pieczątce z własnym
nazwiskiem i nazwą miejscowości, którą zamówił jako dziecko – widniał na niej
napis „Juan Ramon Jimenez, Moguer”.
Jimenez prywatnie
również dał się poznac jako człowiek niezwykle wyczulony na krzywdę ludzką –
podczas wojny domowej w Hiszpanii zainicjował wraz z żoną kampanię na rzecz
osieroconych dzieci. Swą ogromną wrażliwość przypłacił powtarzającymi się
pobytami w szpitalu psychiatrycznym – po śmierci ojca młody Juan Ramon zaczął
cierpieć na powracające stany lękowe.
W książce „Srebrzynek
i ja” udowadnia, że jest mistrzem poetyckich porównań. Nawet rzeczy i zjawiska
na pozór trywialne stają się w jego oczach niezwykłe. Porównanie pijawki,
wyjętej z pyska osiołka do „bukłaczka czerwonego wina”, zaś ciernia wbitego w kopytko do „szmaragdowego
sztyleciku” świadczy o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem kochającym świat
i życie w każdym jego aspekcie.
„Srebrzynek i ja”
mógłby być serwowany jako odtrutka dla ludzi, których przygnębia degradacja
wartości humanistycznych i postępujące zepsucie świata. To jedna z niewielu
książek, która jest smutna i krzepiąca zarazem.
Lirael – dziękuję :-)
P.S. Srebrzynek to bardzo znany osiołek - doczekał się posągu z brązu w rodzinnej miejscowości autora:
A oto dowód na to, jak urocze potrafią być osiołki. Choć te są znacznie mniej kosmate... (Zdjęcie własne)
A ja z całego serca dziękuję Tobie! Kochana Jeżanno, napisałaś o tej książce po prostu przepięknie. Tak, że oczy mi się dziwnie zaczęły pocić. Cieszę się bardzo, że Tobie też Srebrzynek dostarczył wielu wzruszeń i mam nadzieję, że dzięki Tobie kolejne osoby sięgną po opowieść o niezwykłym osiołku.
OdpowiedzUsuńPS
Przepraszam, że piszę z opóźnieniem, ale byłam zagrypiona.
Oj, zawstydziłaś mnie i wzruszyłaś tym komentarzem... :) Cieszę się jednak ogromnie, że przeczytałaś moją notkę o "Srebrzynku" i że nie zaprzeczyła ona Twoim odczuciom po lekturze książki. Dzięki serdeczne za tak miłe słowa! :)
OdpowiedzUsuńI będę szczęśliwa, jeśli choć jedna osoba skusi się na piękną opowiastkę o osiołku...
P.S. Mam nadzieję, że Twoja choroba już całkiem minęła a wirusy nie okażą się tak zaraźliwe, jak te, którymi zarażasz na swoim blogu (czego sama doświadczyłam) ;)