Bez wątpienia
„Mag” Johna Fowlesa to kawał (dosłownie – prawie 700 stron ubitej prozy) dobrej
lektury. Na początku trochę nuży, potem
wciąga jak picie szampana lub
jedzenie solonych orzeszków, choć to zapewne zbyt trywialne porównanie.
Nienaganny styl, wysublimowane metafory, piękne
opisy greckiej wyspy, na której toczy się akcja, intrygujący wątek, liczne
nawiązania i aluzje do kanonu literatury i sztuki – z pewnościa wielu osobom to
wystarczy by upajać się książką. Pech chciał, że moje oczekiwania względem
„arcydzieła” były zbyt wygórowane, by rozpływać się nad „Magiem”.
Owszem, po
przełknięciu dość banalnego wstępu i dłużących się nieco opisów, dałam się
porwać biegowi wydarzeń. Przyznam nawet – trudno było mi się oderwać od
książki, która na każdej niemal stronicy serwowała kolejną niespodziankę.
Niestety, również od samego początku nie
mogłam strawić postaci głównego bohatera – Nicholasa Urfe. Irytował mnie
zblazowany, cyniczno-ironiczny, bufonoway kobieciarz, który był tak zadufany
w sobie i pewny własnego (wątpliwego!)
uroku, że nie zauważył intrygi, której on sam był podmiotem.
I właściwie przysługę
wyświadczyła mi w finale jedna z jego dawnych, odrzuconych ukochanych, dając mu
w zęby (a w kazdym razie w twarz).
Tak czy inaczej z
satysfakcją przyjmowałam kolejne wyzwania, jakim Urfe musiał stawić czoło. A
było ich niemało.
Gdy angielski nauczyciel przyjeżdża na
grecką wyspę, może to oznaczac tylko jedno – wielkie zaskoczenie. Jednak
niespodzianki, jakie autor serwuje swemu
bohaterowi i czytelnikom, przerastają początkowe oczekiwania. Nicholas poznaje
miejscowego bogacza, Maurice`a Conchisa, który wciąga go na grząski grunt
intryg zaaranżowanego przez siebie świata.
Tajemniczy nieznajomy reżyseruje przedstawienie, w które wciąga nie tylko
Anglika, ale i szereg postaci, z których czyni tło swej wielkiej gry.
Antypatyczny zdobywca damskich serc (i nie
tylko serc) powoli przeobraża się w kogoś innego, za sprawą wyrafinowanych
zabiegów, jakie podejmuje grecki milioner. Życie staje się sceną, na której nie
ma aktorów, jest zaś żywy człowiek, który może stracić lub zyskać
wszystko. I to ma sens. Czy jest bowiem
lepsze miejsce, niż Grecja, by „bawić się” w teatr? Jednak okazuje się, że
spektakl to nie rozrywka lecz rozgrywka, w której stawką jest życie. Urfe, poddawany
próbom, manipulowany, musi podejmować wybory, które decydują o jego losie.
Autor nawiązuje do filozofii Junga, przywołując szereg symboli i archetypów.
Bardzo trafny, w świetle fabuły, wydaje się
być tytuł oryginału powieści – „Godgames”. Conchis i jego fantasmagoryczne,
wyreżyserowane działania mogą niektórym
wydać się odbiciem rzeczywistości. Fowles udowadnia tym samym, że jest
zwolennikiem wizji Boga jako beznamiętnego obserwatora poczynań ludzkich. I
niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy, czy nie, nie sposób odmówić mu
konsekwencji w kreowaniu świata przedstawionego w książce. Permanentne
zawieszenie na granicy jawy i snu, prawdy i
fałszu, ciagłe zdawanie egzaminu dojrzałości to jakby kalki z życia,
próba zdefiniowania kondycji ludzkiej. Bohater zaplątuje się w sieci intryg, z
maestrią tkanej przez Conchisa. Chwilami wydaje się, że udaje mu się
zdemaskować sprytnego gracza. Chwilami
zdaje się, że bohaterowi już, już uda się go przechytrzyć. Jednak Fowles
funduje nam kolejne zaskoczenie – to, co uznajemy za prawdę, okazuje się
kolejna mistyfikacją. Dajemy się zmanipulowac podobnie, jak młody i zadufany w
sobie racjonalista daje się zwieśc na manowce greckiemu milionerowi o władczych
zapędach.
Niestety, w pewnym momencie to wszystko zaczyna być męczące. Autor staje
się wtórny wobec samego siebie. Kolejna sztuczka już nie zadziwia, ale irytuje.
A finał historii, na który z wypiekami
czekamy, trochę rozczarowuje. Im bliżej końca, tym bardziej wszystkie gierki,
niedomówienia i schizofreniczny spektakl, reżyserowany przez Conchisa, tracą
siłę wyrazu. Akcja rozdyma się i rozciąga, jednak na końcu zamiast
spektakularnego „bum” dostajemy co najwyżej głośne psyknięcie.
Pewnym pocieszeniem (przynajmniej dla mnie)
był fakt, że denerwujący Nicholas dostał poniekąd za swoje – chociaż nie jestem
pewna, czy do końca do niego dotarło, dlaczego tak się stało. Prowadzone przez
całą książkę studium psychologiczne zyskało swój logiczny choć – niestety!- dość
łatwy do przewidzenia finał.
W lekturze przeszkadzało mi dziwne odczucie,
że autor, w chwili pisania „Maga” z góry
założył sobie stworzenie arcydzieła, pełnego odwołań do wielkiej literatury, teorii ojców
filozofii i do mitologii. Pracował nad tym dziełem bardzo długo – 12 lat. Problemem
jest, że chyba jednak nie w stu procentach swój wielki plan zrealizował. Przyznac jednak trzeba, że udało mu
się sprowadzić treść do jednej wielkiej – w sumie trafnej - metafory ludzkiego
losu. Fowles był dość konsekwentny w udowadnianiu, że człowiek to Boże igrzysko a ponieważ jego wolność nie jest pełna, powinien ponosić odpowiedzialność za dokonywane wybory.
Warto nadmienić, że osnowę fabuły autor
zbudował w oparciu o własne doświadczenia – sam pracował przez dwa lata jako
nauczyciel angielskiego na greckiej wyspie Spetses.
A oto list Johna Fowlesa do jednej z czytelniczek, w którym, na jej prośbę, tłumaczy przesłanie "Maga".
(Źródło: klik)
Zupelnie nie pamietam "Maga", pamietam tylko klimat i to, ze bardzo mi sie podobal - ale to bylo wieki, musze sobie "Maga" koniecznie powtorzyc :-).
OdpowiedzUsuńPS. Jezanna, wylacz weryfikacje obrazkowa komentarzy, blagam ;-)). Ja nie mam i spam dostaje baaardzo rzadko. Mozna to zrobic gdzies tam w ustawieniach komentarzy :-).
OdpowiedzUsuńSpróbuję to wyłączyć, choć z technicznymi trickami mi nie po drodze:) Nawet nie wiedziałam o istnieniu czegoś takiego, jak weryfikacja obrazkowa - człowiek ciągle się uczy :)W razie czego poproszę o wskazówki ;)
OdpowiedzUsuńA "Maga" przeczytaj jeszcze raz koniecznie.
Czas-odnaleziony - weryfikacja wyłączona. Tak mi się wydaje :)
OdpowiedzUsuńWylaczona! :-))
OdpowiedzUsuńDzieki, bo zamierzam czesto do Ciebie zagladac i komentowac, a nie cierpie tego wklepywania ;-)).
Ja mam na imie Iza (tylko nie umiem sobie ustawic, zeby bylo zamiast "czas-odnaleziony" ;-)) ).
Aha, z ciekawosci poszukalam tytulow serii "Z kotem" Wyd. Czytelnik i dodalam chyba z piec do listy na Biblionetce - nie wiem, jak szybko oni to akceptuja, ale mysle, ze za 2-3 dni chyba juz mozesz spojrzec, powinny juz byc :-).
OdpowiedzUsuńWitaj Iza, bardzo się cieszę, że do mnie zajrzałaś i że na jednej wizycie nie zamierzasz poprzestać :)Z góry dziękuję za aktualizację serii "Z kotem", sprawdzę chętnie:)
OdpowiedzUsuńTo jest jedna z moich naj... naj... najulubieńszych książek. Przeżyłam ją tak bardzo, że chyba nie byłabym w stanie napisać o niej nawet krótkiej notki.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, czy czytałaś "Kochanicę Francuza" (nie znoszę brzmienia polskiego przekładu tego tytułu) Fowlesa?
Chyba wiem, co masz na myśli:) Ja mam identyczne odczucia odnośnie "Na wschód od Edenu" - chyba śmiało mogę nazwać tę książkę lekturą mojego życia. I wiem, że nigdy nie ośmielę się porwać na pisanie o niej - nie potrafiłabym.
Usuń"Kochanicę Francuza" czytałam - uważam, że jest bardzo dobra, choć jednak robi zdecydowanie mniejsze wrażenie niż "Mag". A tłumaczenie tytułu faktycznie okropne - nie cierpię słowa "kochanica", brrr...
Byłam natomiast zachwycona stylem pisania - rzadko się dzisiaj taki spotyka!
Ciekawa jestem, co Ty o tej książce sądzisz?:)
"Na wschód od Edenu" też bardzo lubię, ale u mnie już bez takich rozszalałych emocji jak w przypadku "Maga". :)
UsuńZa "Kochanicą Francuza" wręcz przepadam, choć rozmach oczywiście mniejszy. Nawet sobie obiecałam, że kiedyś pojadę do Lyme Regis. :) Adaptacja filmowa jest też świetna.
U mnie adaptacja czeka na swój (i mój) czas w kolejce do obejrzenia :)
UsuńCzytałam tę książkę tak dawno, że nie pamiętam już jej dokładnie. Miałam chyba podobne do Twoich odczucia. Dobrze mi się ją czytało, ale nie była dla mnie objawieniem. Zapewne powinnam ją sobie przypomnieć, ale te 700 stron trochę odstręcza ;)
OdpowiedzUsuńMoże kolejny raz z "Magiem" będzie dla Ciebie lepszym doświadczeniem -czego Ci życzę :) Ta książka na pewno przerasta wiele innych (i to pod każdym względem)i oceniam ją bardzo wysoko. Niestety efekt psuł mi główny bohater, którego postawa życiowa była dla mnie bardzo irytująca. Chociaż tak chyba być musiało, żeby autor zrealizował swoje założenie artystyczne i dowiódł swojej teorii:)
Usuń