Historia
pięciu sióstr Lisbon jest dowodem na to, że czasem nie warto sugerować się
tytułem. „Samobójczynie” Jeffreya Eugenidesa (tytuł oryginału „The Virgin
Suicides”) to nie jest typowa powieść o
zbuntowanych czy pogrążonych w depresji nastolatkach. Dramatyczne wydarzenia
pokazane są w sposób niezwykle subtelny. Na próżno tu szukać zbędnego patosu,
autor nie zarzuca nas lawiną taniego sentymentalizmu i moralizatorstwa.
Opowieśc toczy się leniwie, lecz nieuchronnie zmierza ku przesądzonemu z góry
finałowi, tak, jak rodzina, zdominowana przez konserwatywną i religijną matkę, krok
po kroku podąża ku temu, co nieuniknione.
Historia opowiadana jest w formie retrospekcji,
z perspektywy chłopców z sąsiedztwa, których zamknięty świat pięciu tajemniczych
dziewcząt obsesyjnie fascynuje i pociąga.
Gdy najmłodsza z sióstr, Cecilia, zakłada
ślubna suknię i skacze z okna, by zakończyć swe krótkie życie, nabita na ostre
szpikulce ogrodzenia, możemy jeszcze zadawać sobie pytanie „dlaczego”. Jednak
kolejne odsłony tego dramatu coraz coraz wyraźniej naprowadzają nas na właściwy
trop.
Nastolatki, które tylko jeden raz w życiu
zaznały namiastki wolności, wychodząc z chłopcami na szkolny bal, stopniowo
wpasowują się w gąszcz zakazów i reguł, którego granice wyznaczane są przez
rodziców.
Lisbonki różnią się od siebie, ale prócz wspólnie dzielonego losu ptaków, wtłoczonych na siłę do klatki, łączy je jedno - wszystkie marzą o innym
świecie. Nie widać w nich jednak buntu i wyraźnych oznak sprzeciwu. No, wyjątek
może stanowić szalona i dzika Lux, która wybrała sobie dość osobliwy sposób, by
rodzicielskiemu reżimowi powiedzieć „nie”. Jednak to, na co decydują się
ostatecznie, wydaje się im jedyną prawdziwą ucieczką.
Dziewczęta są coraz bardziej zamknięte
przed światem zewnętrznym, otoczone zakurzonymi bibelotami, pogrążone w dusznej
atmosferze swego purytańskiego domu na przedmieściach.
Są jak więdnące
kwiaty, po których pozostanie tylko cień zapachu i wspomnienie, pielęgnowane
przez lata przez wiernych adoratorów ze szkolnych lat.
Chociaż zakończenie powieści wydaje się być
z góry przesądzone, to jednak zaskakuje nas. I chociaż motywy tragicznej
decyzji sióstr nie są trudne do odgadnięcia, ciężko jednoznacznie określić jej
przyczyny.
I chyba nie
warto.Rozbieranie na czynniki pierwsze tej nostalgicznej noweli i dociekanie
genezy tragicznego końca „Lisbonek” to jak sekcja zwłok motyla – materia jest
zbyt delikatna i ulotna.
Zaszufladkowanie tej książki jako
opowiastki „ku przestrodze” dla zbyt wymagających i zasadniczych rodziców byłaby
dużym uproszczeniem. O czym właściwie jest ta powieść?
O tym, jak
subtelnie a zarazem zdecydowanie i ostatecznie wyrwać się spod rodzicielskiego
reżimu? Trochę tak. O tym, jak tragiczne w skutkach może być chowanie
dorastających dzieci pod kloszem? I jak zgubne bywa odrywanie się od
rzeczywistości i bujanie w oparach nadmiernej religijności oraz własnych pasji?
Trochę tak.
I jeszcze o tym,
jak przeżycia młodości wytyczają nam ścieżkę na przyszłość, decydując o naszych
późniejszych wyborach i upodobaniach oraz o pierwszych, głębokich, młodzieńczych fascynacjach (to aluzja do chłopców, którzy
wciąż wzdychają do przebrzmiałych dawno wspomnień o pięciu niezwykłych
dziewczętach).
Wszystkim, których podobnie jak mnie
oczaruje historia „Samobójczyń”, polecam bardzo udany, przesycony melancholią film w
reżyserii Sofii Coppoli „Przekleństwa niewinności” – rzadko się zdarza, by
ekranizacja ksiązki była tak pięknym dopełnieniem pierwowzoru.
Na zachętę- utwór zespołu "Air" , twórcy ścieżki dźwiękowej, okraszony scenami z filmu:
Na marginesie - Jeffrey Eugenides w chwili publikacji "Samobójczyń" miał zaledwie 23 lata. Podziwiam i zazdroszczę...
(* Autopoprawka - miał 33 lata, co i tak jest imponujące, biorąc pod uwagę walory powieści)
Na zachętę- utwór zespołu "Air" , twórcy ścieżki dźwiękowej, okraszony scenami z filmu:
Na marginesie - Jeffrey Eugenides w chwili publikacji "Samobójczyń" miał zaledwie 23 lata. Podziwiam i zazdroszczę...
(* Autopoprawka - miał 33 lata, co i tak jest imponujące, biorąc pod uwagę walory powieści)
A oto autor:
Źródło: http://creativewriting.uchicago.edu/writers/kestnbaum-writer-residence/jeffrey-eugenides-2013
Ale się cieszę, że napisałaś o tej książce! Według mnie adaptacja filmowa dorównuje oryginałowi literackiemu, a to - jak słusznie napisałaś - nieczęsto się zdarza. Wiek autora wręcz szokuje w kontekście dojrzałości artystycznej "Samobójczyń"!
OdpowiedzUsuńA ja niniejszym muszę ze wstydem przyznać się do pomyłki na temat wspomnianego wieku autora (to jest jego wieku w chwili wydania "Samobójczyń"). Eugenides miał wówczas nie 23, lecz 33 lata... I nawet nie mogę usprawiedliwiać się roztargnieniem czy błędnymi informacjami źródłowymi, gdyż - o hańbo- zawinił mój antytalent matematyczny, który urasta czasami do granic absurdu. Czego niniejszym dowiodłam. Przepraszam za wprowadzenie w błąd!
OdpowiedzUsuńA moja pomyłka i tak nie zmienia faktu, że zazdroszczę autorowi napisania świetnej książki w całkiem młodym (choć nie AŻ TAK młodym) wieku :)
I bardzo się cieszę, że podzielasz moją opinię na temat "Samobójczyń" i ich ekranizacji:)
Nie ma najmniejszego problemu. Zapewniam Cię, że w dziedzinie wzmiankowanego antytalentu matematycznego masz poważną konkurencję. :) Czasem podejrzewam się wręcz o elementy dyskalkulii. :)
UsuńFilm byl swietny, ale ksiazka mnie kompletnie zaczarowala - byla przepojona tym rodzajem tesknoty, ktory mnie zawsze w ksiazkach podbija bez reszty... musze sobie kiedys doprecyzowac, o co mi wlasciwie chodzi ;-)))).
OdpowiedzUsuńNo tak, "Samobójczynie" to taki rodzaj książki, czytając którą dajemy się oczarować i tak naprawdę nie potrafimy tego wytłumaczyć. Ludzie, miejsca i upływ czasu pokazane są w tak ulotny, eteryczny sposób, że chyba trudno rozbierać tę "tęsknotę", o której piszesz, na czynniki pierwsze.
UsuńBardzo się cieszę, że i Tobie "Samobójczynie" się podobały:)
33 lata to naprawde niewiele, jak na napisanie takiej dojrzalej ksiazki.
OdpowiedzUsuń