Miałam nosa do tej książki, bo
kupując ją, nie wiedziałam jeszcze, że to bestseller i że w Niemczech, rodzinnym
kraju autora, przez długi czas znajdowała się na szczycie listy najbardziej
popularnych powieści. Intuicja powiedziała mi jednak, że warto. I już po
przeczytaniu kilunastu pierwszych stron byłam w stu procentach pewna, że tak!
„Rachuba świata”, napisana przez młodego niemieckiego autora (choć
bynajmniej nie debiutanta) Daniela Kehlmanna, to na poły filozoficzna, na poły
ironiczna opowieść o losach dwóch wybitnych uczonych przełomu XVIII i XIX wieku
– Carla Friedricha Gaussa i Alexandra von Humboldta. Pierwszy, obwołany
„księciem matematyków” to mrukowaty, aspołeczny gbur, który przekraczając swym
wybitnym umysłem przestrzeń i granice, najchętniej ograniczyłby swoje własne
życie do czterech ścian własnego domu. Drugi, któremu edukacyjną drogę
nakreślił sam Goethe, to złakniony empirycznego poznania świata odkrywca i
przyrodnik, który dążąc do obiektywnego poznania, sam łamie granice. Z
pierwszymi ograniczeniami zmaga się już za młodu, gdy o przyszłych losach
słabowitego i wątłego chlopca decyduje ... rzut monetą.
W tle przewija się również brat uczonego – Wilhelm, przyszły słynny filozof,
założyciel uniwersytetu w Berlinie i językoznawca, na tezach którego budował
później swe teorie Noam Chomsky. Wilhelmowi o „wyglądzie anioła i wymowności
poety”, rzut monetą jakze słusznie wyznaczył scieżkę nauk humanistycznych.
Już dawno nie zdarzyło mi się czytać książki tak sprawnie napisanej.
Upajałam się wartką i lekką narracją, przesyconą ironicznym humorem. Dialogi
zastąpione zostały mową zależną, a jednak czyta się to bardzo naturalnie i
jednym tchem. Ogromną zaletą i dowodem talentu Kehlmanna jest kreacja
bohaterów. Postaci są niemniej żywe, niż sąsiedzi zza płota czy znajomi z
pracy, za to o niebo bardziej interesujące. Zarówno Gauss i Humboldt jak i
osoby występujące na drugim planie to ludzie z krwi i kości, spójni pod
względem charakterów i logiki zachowań. Dodatkowego smaczku dodają również
wątki będące satyrą na Niemców ( a żeby było sprawiedliwiej, na inne narody też,
czego przykładem jest Francuz Bonpland). Powtórzę raz jeszcze – lektura
„Rachuby świata” to wielopoziomowa przyjemność!
Już od pierwszej strony poznajemy Gaussa wypuszczającego się niechętnie w
podróż na spotkanie z Humboldtem. Wystarczyło kilka zdań, by dostać niemal
skończoną jego charakterystykę - cholerycznego i złośliwego starca,
wyżywającego się na własnych dzieciach, lekceważącego innych, zadufanego w
sobie:
„Podróż była pasmem udręk. Nazwał Eugeniusza (syn C. F. Gaussa) ofermą,
chwycił sękaty kij i z całej siły dźgnął go w stopę. Ze zmarszczonymi brwiami
chwilę wyglądał oknem, a potem spytał o córkę. Kiedy wreszcie wyjdzie za mąż?
Dlaczego żaden jej nie chce, o co chodzi?”
„Gauss był już w lepszym, chwilami
pogodnym nastroju. Opowiadał o geometrii różniczkowej. Trudno przewidzieć,
dokąd prowadzą przestrzenie zakrzywione. Sam jednie mgliście rzecz pojmuje, ale
czasami na samą myśl aż strach bierze, już lepiej być miernym, Eugeniusz ma
szczęście... Po czym zaczął mówić o niedolach własnej młodości. Ależ miał
surowego i nieprzystępnego ojca! Inaczej niż Eugeniusz, jemu to dobrze. „
„Ten tutaj pisze wiersze. Profesor pokazał głową na Eugeniusza.
Naprawdę?
Eugeniusz się zarumienił.
Wiersze jakieś i banialuki, od dzieciństwa. Nie pokazuje ich, ale czasem
jest na tyle głupi, że gdzieś jakąś kartkę zostawi. Nędzny z niego naukowiec,
ale literat jeszcze gorszy.
Humboldt powiedział, że obaj panowie mają szczęście do pogody. Przez
ostatni miesiąc tyle padało, ale teraz można liczyć na piękną jesień.
Wciąż na ojcowskim garnuszku, jego brat przynajmniej służy w wojsku, a ten
nic nie umie, nic. I jeszcze jakieś wiersze.
Eugeniusz cicho wtrącił, że studiuje nauki prawne. I dodatkowo matematykę.
Ładny matematyk! Żeby poznał równanie różniczkowe, musiałoby go ugryźć w
łydkę. Same studia się nie liczą, przecież wiadomo. Gauss kilkadziesiąt lat się
napatrzył tych głupich, młodych twarzy. Po swoim synu oczekiwał czegoś więcej.
Czemu właśnie matematyka?”
Równie ciekawie kreśli autor postać słynnego geografa, który w pewnym
momencie przyznaje, że nie czuje literatury a książki bez liczb go niepokoją,
teatr zaś to dla niego nudziarstwo. Być może dlatego tak konsekwentnie i
entuzjastycznie wyrusza na podbój nieznanego, by spisać, zmierzyć, policzyć i
ogarnąć rozumem wszystko, co widzialne.
„Rachubę świata” warto przeczytać z kilku powodów. Przede wszystkim dla
przyjemności. Ale polecam ją również tym, których interesuje klimat
intelektualny przełomu wieków, kiedy dawne teorie (na przykład wyznawany przez
Goethego neptunizm) zastępują nowe, poparte dowodami prądy naukowe.
Sam zaś Daniel Kelmann ma u mnie duży kredyt zaufania i przy najbliższej
sposobności zapoznam się chętnie z innymi owocami jego pracy pisarskiej.
Polecam!
Dopisalam do listy ksiazek do przeczytania, na pewno obadam :-).
OdpowiedzUsuńCześć. Mam taką prośbę, czy mogłabyś mi napisać, czy ta książka, kończy się na rozdziale "Drzewo"? Ściągnęłam wydanie elektroniczne i nie jestem pewna, czy to jest całość. Z góry dziękuję. Wspaniały blog. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCześć :) Przepraszam bardzo za kilkudniowe opóźnienie w publikacji komentarza i w odpowiedzi na pytanie - od kilku tygodni mój blog trwa w stanie zawieszenia i nie sprawdzam nawet blogowej poczty...
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że masz kompletne wydanie, "Drzewo" to ostatni rozdział :)
Dziękuję za dobre słowo, życzę miłej lektury i pozdrawiam!