Oceniając (bardzo,
nawiasem mówiąc, wartościową) książkę Zofii Kossak „Pożoga”, nie jestem w
stanie nie zwrócić uwagi na pewien dysonans, będący wynikiem zestawienia
wybujałego słownictwa z przedstawionymi wydarzeniami.
Autorka posługuje się piękną polszczyzną, owszem. Rzadko się dziś taką spotyka. Ale pisanie o grabieżach, rzezi i pogromach w konwencji opowieści z życia wyższych sfer powoduje lekki zgrzyt estetyczny. Być może jest to jednak odczucie wyłącznie jednostkowe, na domiar złego, pochodzące od osoby, która pod względem intelektualnym i genealogicznym pozostaje w stosunku do autorki w tyle o niezmierzone lata świetlne.
Autorka posługuje się piękną polszczyzną, owszem. Rzadko się dziś taką spotyka. Ale pisanie o grabieżach, rzezi i pogromach w konwencji opowieści z życia wyższych sfer powoduje lekki zgrzyt estetyczny. Być może jest to jednak odczucie wyłącznie jednostkowe, na domiar złego, pochodzące od osoby, która pod względem intelektualnym i genealogicznym pozostaje w stosunku do autorki w tyle o niezmierzone lata świetlne.
Pomijając jednak
pewną egzaltację stylistyczną, „Pożoga” to bardzo dobra książka. Po pierwsze –
pokazuje bez skrzywień te wątki dziejowe, które przez lata, przez wzgląd na
obowiązujące tendencje w prezentowaniu historii, skrzętnie zamiatano pod dywan.
Po drugie,
istotna jest autentyczność obserwacji. Wspomniane już, zahaczające
ciut o grafomanię, zabiegi stylistyczne, są niejako dowodem szczerości wyznań pisarki.
Swoje odczucia i spostrzeżenia przekazała w sposób sobie właściwy, zachowując
chronologię zdarzeń i logikę ciągu przyczynowo-skutkowego.
Zofia Kossak,
wywodząca się z TYCH słynnych Kossaków, krewna Magdaleny Samozwaniec i Marii
Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, swe młode lata spędziła na Wołyniu. Z jej
osobistej perspektywy „burżujki” obserwujemy kulisy konfliktu z bolszewikami,
począwszy od ich zarania aż do finału.
Ponieważ na temat
wojny polsko-bolszewickiej ukazało się dotychczas niewiele opracowań, miałam na
ten temat raczej mgliste i stereotypowe pojęcie. Tymczasem autorka zaskoczyła
mnie własnymi refleksjami. O dziwo, nie epatuje zanadto łzawymi
wspomnieniami. Pisząc o rewolucjach (lutowej i październikowej)
oraz ich następstwach, nie poprzestaje na opłakiwaniu utraconych wygód i przywilejów.
Stopniowo przedstawia zmiany zachodzące w świadomości ukraińskich chłopów oraz
metody, jakimi posługiwano się, by rozluźnić (a w rezultacie – zniweczyć), obowiązujące
wśród nich przekonania i zasady. To przygotowało grunt do przejęcia władzy
przez bolszewików, których Zofia Kossak utożsamia z najgorszą zakałą oraz
synonimem chciwości, prostactwa i brutalności.
Opisywane w „Pożodze”
zabory mienia miały, początkowo, charakter zwykłych grabieży i daleko im było
do narodowych czystek (zdaniem autorki, ich sprawcy byli na to wówczas zbyt
prymitywni). Dopiero, wraz z pełnym rozkwitem ideologii, dochodziło do wydarzeń
coraz bardziej drastycznych. I - w pewnym
sensie - lekko infantylny styl pisarki, na zasadzie konfrontacji przeciwieństw,
podkreśla jeszcze ogrom przedstawionego w książce okrucieństwa. Przeciwstawienie
idylicznego piękna Kresów z ponurą, bezmyślną hołotą daje efekt prawdziwie
wstrząsający.
Razi trochę
nadmierne idealizowanie polskiego ziemiaństwa i przypisywanie tamtejszej
szlachcie przymiotów iście anielskich. Dwór jest ostoją wszelkich cnót,
bezpieczeństwa i harmonii. Ale trudno się dziwić, w zestawieniu z najeźdźcami nawet
najczarniejsza owca ze szlacheckiego stada wydać się mogła jagnięciem bez
skazy...
Zofia Kossak z
sentymentem wspomina pierwszy polski pułk, działający na Wołyniu oraz
partyzancką grupę pod wodzą bohaterskiego Feliksa Jaworskiego. Pokazuje
Ukrainę, przechodzącą w coraz to inne ręce i opłakuje zniszczenia, jakich tam
dokonano. Krytykuje rządy Petlury, który umocnił zapoczątkowaną wcześniej
nienawiść pomiędzy narodem polskim a ukraińskim.
Chwile względnego
spokoju przeplatane są okresami skrajnej obawy i koszmarnych przeczuć (autorka,
w opisywanych przez siebie czasach, miała dwójkę drobnych dzieci). Kolejne
przenosiny (ucieczki!), kolejne napady i krwawe mordy na okolicznej ludności
oraz pogromy Żydów określają czasy jej młodości i determinują pogląd na
ówczesne wydarzenia.
Zaskakują nieco
refleksje autorki na temat komunistycznych rządów, które zastały ją i rodzinę w
Starokonstantynowie. Zwraca przede wszystkim uwagę na przejmującą nudę, poczucie bezradności i
bezsensu życia, brak perspektyw i jałowości podejmowanych działań.
Życie podporządkowane było we wszelkich wymiarach aparatowi władzy. Zjawisko,
skądinąd, nieobce...
Dobrze, że ta
książka została napisana i dobrze, że została napisana w ten sposób, wbrew aktualnie dominującej
poprawności. Szkoda tylko, że (pomimo
jej wad) tak niewiele się o niej mówi...
Moja ocena: 5/6 (mimo wszystko).
Czy na okładce jest fragment obrazu Malczewskiego?
OdpowiedzUsuńJestem wielką miłośniczką "Krzyżowców" Kossak-Szczuckiej, czytałam ich jak w amoku. "Króla trędowatego" już troszkę mniej. Podobały mi się natomiast "Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957". Na "Pożogę" na pewno też przyjdzie pora, tym bardziej, że bardzo cenię wspomnienia i pamiętniki z tamtych okolic.
Lirael, brawo! :-) Wprawdzie "Pożoga" była moją lekturą wakacyjną a recenzja jest zapóźniona w stosunku do momentu czytania o kilka tygodni, w związku z czym zdjęcie okładki zaczerpnęłam bezwstydnie z internetu... Ale z Malczewskim zgadłaś. Na okładce wykorzystany jest motyw jego obrazu "Thanatos". Tak na margnesie, bardzo Malczewskiego lubię, czy słusznie zgaduję, że Ty również? :-)
UsuńDla mnie to pierwsza książka tej autorki, ale właśnie "Krzyżowców" mam w planach. Teraz, po Twojej rekomendacji, przeczytam na pewno!
A`propos pamiętników, o ile dobrze kojarzę to chyba dzienniki Lidii Winniczuk, o których ostatnio pisałaś, dotyczyły m.in. tamtych stron (z grubsza)...:-)
Jeżanno, zgadujesz nawet bardziej niż słusznie. :) Gdybym miała wskazać 3 ulubionych polskich malarzy, jego nazwisko padłoby jako pierwsze i bez chwili zastanowienia. Potem chyba Wojtkiewicz i Boznańska, ale nad tu kolejnością musiałabym się zastanowić. :)
UsuńOgromnie Ci zazdroszczę, że wkrótce rozpoczniesz wędrówkę z "Krzyżowcami". Mam nadzieję, że kiedyś zrobię sobie powtórkę.
Tak, opowieść Winniczuk toczy się między innymi w Stryju, więc to są tamte strony.
Mamy więc kolejny punt zbieżny - Malczewski:-) W moim rankingu najlepszy polski malarz. Na kolejnym miejscu chyba też Boznańska, ale tu już nie byłabym taka pewna, no i musiałabym wykluczyć współczesnych, a zwłaszcza jednego.
UsuńDo "Krzyżowców" przymiarki robię od wakacji, zastanawiałąm się, co przeczytać w pierwszej kolejności i padło na "Pożogę". Teraz widzę, że słusznie, bo lepsze zostało na koniec :-)
Jeżanno, ja się dziś zaczęłam zastanawiać, czy istnieją w ogóle jakiekolwiek punkty rozbieżne. :)
UsuńZa "Krzyżowców" będę trzymać kciuki, ale mam przeczucie, że Ci się spodobają. Liczę na to, że nie masz takiego wydania jak ja z biblioteki (Beskidzka Oficyna Wydawnicza, 1989), z mikroskopijną czcionką.
"Krzyżowców" czytałam w czasach przedblogowych, kiedy wypisywałam cytaty z książek do zeszytów. Malutki fragment z tomu II:
Noc, utkana z księżycowego widmowego światła, woni ziół rosnących na brzegach i cichego plusku wody, zarzucała na cały świat czarodziejską zasłonę złudzenia, zaklętą nawitkę bogini, zamieniającą w piękno każdą ziemską rzecz. Przez tę zasłonę świat zdawał się najpiękniejszym, najsprawiedliwszym ze światów, a życie jednym zachwytem. Więc też zachwyconym rytmem biły serca narzeczonych". (s. 200-201).
Lirael, rzecz ewentualnych rozbieżności musimy kiedyś zbadać, bo to naprawdę zaczyna być intrygujące! :-)
UsuńCo do "Krzyżowców" to również mam nieciekawą wersję (z 2005 roku) - całość zamknieta w dwa tomy, niewygodne do czytania. Ale dam radę, teraz, kiedy mnie tak zachęciliście:-) A ten fragment, który zacytowałaś, piękny (przynajmniej wyjęty z kontekstu brzmi urzekająco) :-) No i nie chcę nic mówić, ale też kiedyś miałam zeszyt z przepisywanymi cytatami i wierszami... ;-))
Istnieje maciupeńkie prawdopodobieństwo, że rozbieżności występują na przykład w dziedzinie muzyki. Może zapytam nieśmiało, czy lubisz na przykład Loreenę McKennitt?
UsuńW sumie jak już zostaniesz wchłonięta w świat "Krzyżowców", wielkość czcionki nie będzie miała większego znaczenia. :)
A wzmianka o zeszycie kompletnie mnie nie zdziwiła. :)
W dziedzinie muzyki rozbieżności malutkie mogą być, ale nie za duże chyba, bo Loreenę McKennit bardzo lubię :-) Chociaż moją ulubioną wokalistką jest jednak bezapelacyjnie Lisa Gerard, zarówno solo, jak i w komplecie z Dead Can Dance :-)
UsuńA przy okazji Twojej recenzji książki "Obywatel i Małgorzata" uśmiechnęłam się, bo też słuchałam we wczesnej młodości Republiki :-) Chociaż jednak wtedy wolałam bardziej mocne brzmienia typu Armia ;-)
Z rozbieżnościami muzycznymi jednak krucho, bo Lisę bardzo podziwiam za niesamowity głos i nastrój wykonywanych przez nią utworów, np. niezwykłe jest "Bolero". Armię też lubiłam, ale Republika rządziła niepodzielnie. :)
UsuńLirael, to robi się coraz bardziej zastanawiające i zagadkowe! :-) Przez moment zaczęłam podejrzewać, że może jesteś moją siostrą, która w tajemnicy przede mną prowadzi bloga... ;-) Zaczynam czuć się jak bohaterka "Podwójnego życia Weroniki" (nawiasem mówiąc, jednego z (wielu) moich ulubionych filmów :-)
UsuńMuszę przeprowadzić poważną rozmowę z rodzicami, bo o siostrze nic mi nie wiadomo, mam natomiast brata. :) Cóż, teoria o porwaniu przez elfy nabiera rumieńców. :)
UsuńWidzę, że dziedzina filmowa może być newralgiczna, bo za filmami Kieślowskiego szczególnie nie przepadam, choć obiektywnie doceniam ich walory. :)
Ja Kieślowskiego akurat lubię, choć pewnie w dużej mierze ze względu na sentyment :-) I na klimat melancholijno-depresyjny. Niedawno robiłam sobie powtórkę jego filmów i mimo upływu lat nie przestały mi się podobać, choć na pewno odbieram je już inaczej, niż mając lat "naście".
UsuńCo do filmów to myślę, że pewnie coś wspólnego by się znalazło, jakby dobrze poszukać ;-) Ja mam dość szeroki rozrzut upodobań w tej dziedzinie, zarówno jeśli chodzi o tematykę, jak i gatunek.
Mój gust filmowy też jest pojemny, więc prędzej czy później okaże się, że elementy wspólne jak najbardziej są. :)
UsuńKiedyś trzeba będzie głębiej rozpracować temat :-)
UsuńKoniecznie, właściwie już dziś zaczął się rozpracowywać. :)
UsuńCiekawa dyskusja, lubię takie :-) Mam zamiar kupić Pożogę i szukałam recenzji, a tu widzę że i Krzyżowców warto?...
UsuńZdecydowanie warto! Ja przeczytałam "Krzyżowców" dzięki mojej inspirującej rozmówczyni - Lirael - i było to kolejne czytelnicze odkrycie, które Jej zawdzięczam...
UsuńKsiążkę czytałem już dawno temu, wówczas gdy taka tematyka jeszcze miała swój "smaczek" i mankamentów, o których wspominasz nie dostrzegłem :-). Mówiąc szczerze po trochę nudnawo-patetycznym początku potem już czytałem ją nieomalże jak książkę przygodową (której nawiasem mówiąc nie skończyłem, choć sam właściwie nie wiem czemu). Dzisiaj kiedy dostęp to "bogoojczyźnianej" literatury jest w zasadzie nieograniczony, mam wrażenie, że to już nie to.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ten wstęp był taki ciężkostrawny, za dużo wybujałej metaforyki i opisów (co samo w sobie nie jest w zasadzie mankamentem, ale w tym przypadku było męczące).
UsuńPóźniej jednak czytało się świetnie.
Może i racja, że przy obecnym, nieograniczonym niemal wyborze, takie książki wypadają blado, ale dla mnie mają niezaprzeczalny urok. Przyznaję jednak, że styl i ujęcie tematu mogą wydać się nieco egzotyczne na współczesnym tle :-)
Blado? Tego nie powiedziałem - one tylko nie są taką rewelacją jaką były w czasach gdy należały do prohibitów. Nic tak nie zaostrza apetytu jak "owoc zakazany". A dzisiaj owocem zakazanym jest co najwyżej "Nocnik" Żuławskiego - o tempora! o mores!
UsuńMoże to określenie jest trochę niefortunne, ale miałam na myśli właściwie to samo. Traf chciał, że przeczytałam książkę Kossak w czasach, gdy pozornie wszystko wolno i pełno jest opracowań na dowolnie wybrany temat. Dlatego nie robi już pewnie takiego wrażenia, jak w czasach, kiedy ją wydawano.
UsuńJak wspomniałam przed chwilą w którymś z komentarzy, Kossak-Szczucką polecała mi nauczycielka i było to w latach, kiedy miała ona trochę inny wydźwięk.
No i masz rację, dzisiejsze "owoce zakazane" to w większości niestrawne robaczywki. A w kontekście wspomnianej książki Żuławskiego mogę dodać "jakie czasy, taka prohibicja".
To miałaś dobrą nauczycielkę :-), jej "Krzyżowcy" to chyba jedna z lepszych książek historycznych poświęconych średniowieczu. Szkoda że nie udało się jej utrzymać poziomu, bo o ile "Król trędowaty" jest wyraźnie słabszy ale ciągle jeszcze ciekawy, to już "Bez oręża" jest niestety po prostu nudne.
UsuńNauczycielka, rzeczywiście, była znakomita (choć jestem w stanie ocenić ją obiektywnie dopiero z perspektywy lat, wcześniej różnie bywało...;-))
UsuńPo Twoich i Lirael rekomendacjach już nie mogę się doczekać "Krzyżowców", chyba dam im pierwszeństwo, tylko skończę czytać to, co aktualnie mam pozaczynane i spiszę wrażenia, zanim mi skleroza wszystko zatrze ;-)
Moim zdaniem, nie będziesz żałować. Pierwszy raz czytałem ich jeszcze w szkole, chwilami z niezdrowymi wypiekami :-) a potem dowiedziałem się, że była - o zgrozo - katolicką pisarką, cokolwiek to znaczy, choć w naszych "ponowoczesnych czasach" zapewne oznacza to, że to ciemnogród i zabobony :-)
UsuńHe he :-) Mnie akurat to określenie nie zraża, więc bez jakichkolwiek negatywnych uprzedzeń przeczytam "Krzyżowców". Najwyżej kupię sobie potem gustowny, moherowy berecik ;-)
UsuńA niezdrowe wypieki nie są u mnie rzadkim zjawiskiem podczas lektury, chociaż nie wiem, czy w tym wieku jeszcze uchodzi czerwienienie się ;-)
Eee ... podejrzewam, że w porównaniu z "50 twarzami Greya", "Krzyżowcy" są niewinni jak niemowlę. Piszę, podejrzewam, bo mimo szczerych chęci nie dałem rady przeczytać tego chłamu - do tego trzeba mieć specjalne predyspozycje - odpadłem w okolicach 50 strony :-).
UsuńI tak wykazałeś więcej samozaparcia ode mnie ;-) Ja skapitulowałam z góry, gdy "Greya" poleciła mi znajoma, której gusta literackie są, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjne :-)
UsuńJa znalazłem to - z zgrozo! - we własnym domu ale nikt podejrzany nie przyznał się do książki :-) i bądźmy szczerze upodobanie do Greya nie świadczy o dyskusyjności gustu literackiego tylko o bezguściu :-)
UsuńNo cóż, nie chciałam nazywać zjawiska aż tak boleśnie wprost...:-)
UsuńJezanna, skad Ty te ksiazki wygrzebujesz, nikt juz nie czyta takich, NIKT ;-)))).
OdpowiedzUsuńJuz po pierwszym akapicie recenzji wiedzialam, ze MUSZE przeczytac, zupelnie sie zauroczylam, ide szukac, gdzie maja w moich bibliotekach :-).
Iza, jednak są tacy, co takie rzeczy czytają, jak widać w powyższych komentarzach :-)
UsuńDo książek Kossak-Szczuckiej zachęcała mnie kilkakrotnie moja polonistka, a że u mnie reakcje bywają mocno spowolnione, więc raptem po kilkunastu latach zdecydowałam się posłuchać dobrej rady.
Jeśli przebrniesz przez ciut przydługie opisy wszystkich detali dworu i obejścia, łącznie z inwentarzem żywym oraz zachwyty nad polskim ziemiaństwem, co żyło w zgodzie i harmonii z Rusinami i wszelkim stworzeniem, to powinnaś być zadowolona z lektury :-) Będę oczekiwać Twojej opinii :-)
Ja już kiedyś Kossak czytałam, gdyż lubiłam wtedy czytać książki historyczne, ale już nie niestety niewiele pamiętam.
OdpowiedzUsuń"Pożogi" jednak nie czytałam. Ostatnio zaczęłam ją sobie kompletować. Miałam w domu "Szaleńców Bożych" i nabyłam taniutko ostatnio "Przymierze" i "Błogosławioną winę".
Natanno, jestem bardzo ciekawa Twojej opinii o "Szaleńcach Bożych":-) Przyglądałam się tej książce, podobał mi się tytuł i okładka :-) Kto wie, czy po "Krzyżowcach" nie przyjdzie na nią pora.
UsuńJeszcze niestety nie czytałam, ale to książka o świętych. Między innymi o św. Świrardzie, który mieszkał w pustelni, która mieści się w sąsiedniej miejscowości . Tam ewangelizował i umarł.
UsuńKossak się bardzo dobrze czyta to się czuje jak się przegląda książkę..
Natanno, nie wiedziałam nawet, że był taki święty...:-) Co do czytania Kossak to masz rację, jeśli po pierwszych stronach uda się oswoić z jej specyficznym stylem, kolejne rozdziały już się "połyka" .
UsuńCzytałam sZALEŃCÓW Bożych i polecam.
UsuńA kilka moich opinii o książkach ZK-S tutaj : http://filetyzizydora.blogspot.com/search/label/Zofia%20Kossak
Pożoga z tego wszystkiego chyba literacko najsłabsza, choć ma silę dokumentu.
P.S. Co do świętego Świerada to nei jest taki zapomniany, ja o nim słyszałam np. od prof Staniszkis.
No cóż, wychodzi na jaw bezkres mojej ignorancji...
UsuńDzięki wielkie za namiary na Kossak, widzę, że mamy podobne spostrzeżenia odnośnie "achów" i "ochów" w "Pożodze :-) Choć na swój sposób było to ładne, to trochę męczące.
Pogrzebałam w Twoim blogu i widzę, że inspiracje czytelnicze będę czerpać całymi garściami :-) Podziwiam na przykład bogaty wybór recenzji Mackiewicza, do którego sama zabieram się od kilku lat. Na razie bezowocnie...
Moja mam św.p. a i tata też pochodzą z parafii, w której do dzisiaj odbywa się co roku odpust ku czci św. Świerada.
UsuńW ubiegłym stuleciu, pod jego koniec obchodziliśmy 600 lecie jego osiedlenia się w pustelni w Tropiu/Tropsztynie/ nad Dunajcem, dzisiaj nad jeziorem Czchowskim.
Muszę koniecznie poczytać na ten temat. No i nabieram coraz większego aprtytu na ""zaleńców Bożych".
UsuńJeżanno,
Usuńnie bardzo wychodziło mi to pisanie o Mackiewiczu, łatwiej sie pisze o czymś,. co jest średnie, niż o tym, co bdb. W dodatku taki miełam czas w życiu, że wszystko pisałam z poślizgiem.
Mam zresztą jeszcze 2 zaległe ksiązki do opisania i jedną powieść B. Toporskiej - jego żony. Jakbyś miała jakieś żródło to zachęcam.
Natanno,
nie wiem o żadnych świętych w mojej parafii, natomiast na ziemi mojego prapradziadka miały miejsce objawienia maryjne i teraz stoi tam sanktuarium http://www.gorki.michalici.pl/. W zasadzie tak jak teraz na to patrzę, to mocno zobowiązuje.
Zgadzam się, że zobowiązuje. Rok wiary i nowy Papież otwierają mojej chrześcijańskiej duszy oczy coraz szerzej i mogę tylko żałować, że dość późno, ale jestem zdania, że należy patrzeć zawsze wprzód więc myślę, że nigdy nie za późno na ożywianie swej wiary....
UsuńJeżanno wrzucam Ci link http://dnidziedzictwa.pl/kosciol-pw-sw-sw-swierada-i-benedykta/
UsuńNatanno, dziękuję! Musze przyznać, że wątek św. Świerada zaintrygował mnie (a krajobrazy urzekły!) do tego stopnia, że przy planowaniu najbliższych wakacji w Polsce będę chciała uwzględnić Tropie na mapie odwiedzanych miejsc. Jeśli mieszkasz gdzieś w pobliżu, to zazdroszczę :-)
UsuńA ja może kiedyś przełamię swoją internetową fobię i wrzucę kilka zdjęć z okolicy, w której aktualnie mieszkam :-)
To następna wieś . Wrzucaj a ja Cię zapraszam do siebie tu:http://natanna-takasobiekronika.blogspot.com/
UsuńNatanno, Twoje piekne fotografie kwiatów i motyli już znam, teraz urzekła mnie Twoja okolica! Z wielką przyjemnością popatrzyłam również na zdjęcia i relację z Tatr (był czas, że kilka razy do roku jeździłam w góry). Teraz bardzo mi tego brakuje, marzą mi się Czerwone Wierchy oraz grań Tatr jesienią...
UsuńZastanawiałam się w jakim kraju przebywasz. Nie wiem czemu myślałam, że w Niemczech, a Ty jesteś w Irlandii?
UsuńMoja córka z niej wróciła przed miesiącem a syn tam pracuje tj. w Dublinie.
A ja się wybieram do niego i nie mogę się wybrać.
Natanno, stamtąd już tylko rzut beretem do mnie :-) Jeśli kiedykolwiek się wybierzesz, daj znać - zapraszam :-)
UsuńDziękuję. Zapomniałam, że jeszcze mam bratanice w Coork.
UsuńW Cork mieszkał kiedyś mój mąż :-) Piękne miasto.
UsuńW takim razie czekam na to, że wtrącisz czasem między recenzjami coś o miejscu, w którym przyszło Ci przebywać.
UsuńZ przyjemnością oglądnę nie tylko ja.
Jestem świeżo po lekturze o podobnej tematyce - "Z domu niewoli" Beaty Obertyńskiej (polecam). To była bardzo, bardzo dobra książka, a problem konfliktów na rubieżach mocno mnie zaciekawił (choć ogólnie ta pozycja podpada raczej pod literaturę obozową) więc po Twojej recenzji na pewno i tę Kossakową przeczytam. "Krzyżowcy" też czekają, ale jeszcze sobie poleżą :)
OdpowiedzUsuńObertyńskiej nie czytałam jeszcze, dzięki za polecenie, na pewno poszukam!
UsuńDo lektury Kossak Cię bardzo zachęcam, pomijając pewne zastrzeżenia, zresztą bardzo subiektywne, co do stylu w niektórych momentach, czyta się świetnie i co ważne, książka ma wartość dokumentu.
Do "Krzyżowców" też się zbieram, ale chyba zacznę dopiero po Świętach :-)
Ze wstydem przyznaję, że jeszcze nie czytałam żadnej książki Zofii Kossak, więc masz wkład w tępienie moich literackich zaległości :)
UsuńNatomiast Obertyńską naprawdę gorąco polecam, niezwykły plastyczny język, malarska wrażliwość, ale właśnie bez egzaltacji. I również dokument.
To żaden dyshonor, zwłaszcza, że i moja znajomość Kossak jest bardzo świeżutka a przy tym ograniczona :-)
UsuńA Obertyńską wpisuję na listę!