Tak zwana literatura obozowa nie jest
wdzięcznym tematem ani z punktu widzenia czytelnika, ani autora. Kwestie tak
delikatne a jednocześnie drastyczne trudno jest pokazać bez popadnięcia w tani sentymentalizm.
Dokonał tego jednak Imre Kertesz w
książce „Los utracony”. Pomimo grząskiego i zdradliwego gruntu literackiego,
wydobył z opartej na własnej biografii historii młodego, węgierskiego Żyda
wątki rzadko prezentowane przy okazji tematu Holocaustu.
Imre Kertesz,
laureat Literackiej Nagrody Nobla z 2002 roku (o czym, o wstydzie! dowiedziałam
się dopiero przed rozpoczęciem lektury), już w wieku 14 lat poznał, czym jest
obozowa rzeczywistość, trafiając kolejno do obozów w Auschwitz, w Buchenwaldzie
i Zeitz.
Bohater „Losu
utraconego” podzielił doświadczenia
autora. Przez pryzmat jego przeżyć i refleksji obserwujemy narastający koszmar
wojny, transportów, masowych eksterminacji. György, kilkunastoletni Żyd z
Budapesztu, to właściwie jeszcze dziecko i wydarzenia interpretuje z właściwą
sobie naiwnością. I własnie to czyni jego relację wstrząsającą.
Chłopiec z
ufnością przygląda się, jak jego ojciec zabierany jest do obozu pracy. Wierzy,
że wkrótce znów się spotkają i w tonie anegdoty opowiada o kompletowaniu
ekwipunku. Podoba mu się żółta gwiazda na opasce, którą nosi jako symbol
swojego pochodzenia. Wydawac by się mogło, że wierzy nawet w rasistowską
ideologię, która kazała mu tę opaskę założyć. Szczególnie zapada w pamięć jego
rozmowa z koleżanką Annemarie,nastoletnią Żydówką, której pełna buntu postawa
każe zadawać pytania o cel i sens tego, co się dzieje. György w beznamiętny
sposób tłumaczy jej to, co niewytłumaczalne: „Człowiek nie decyduje sam o
pewnych różnicach...”
Nie traci
optymizmu, gdy on sam niespodziewanie zostaje zgarnięty do pobliskich koszar a
stamtąd, wraz z innymi towarzyszami niedoli, wysłany jest masowym transportem
do Auschwitz. Nieludzkie warunki podróży György przyjmuje ze stoickim spokojem,
pierwsze obozowe godziny również nie są w stanie zakłócić jego dziecięcej wiary
w porządek świata. Pierwsze złudzenie zostaje mu brutalnie odebrane, gdy bohater
staje twarzą w twarz ze straszliwą prawdą o celu wywozu Żydów do obozu i kojarzy
dziwny dym o „słodkawym zapachu” z wiadomością o komorach gazowych i krematoriach.
Jego niewinność przez długi czas nie pozwala się stłamsić,
jednak krok po kroku György odkrywa brutalne zasady gry, w której nagrodą jest
przetrwanie. Mimo wszystko jego opowieść o piekle obozu nabiera raczej cech
surrealizmu, niż horroru, dominuje w niej bardziej zdziwienie, niż echa skargi
na okrutny los. Grozy nie budzą tu opisy tragicznych doświadczeń więźniów, lecz
pełne rezygnacji pogodzenie się z codziennością, apatia, wegetacja z dnia na
dzień.
Najbardziej
jednak przybijające są ostateczne wnioski bohatera, któremu cudem udało się
przeżyć. Pomimo odzyskania wolności konstatuje on, że prawdziwie wolny nigdy
już nie będzie. Nigdy nie pogrzebie w pamięci wspomnień i nie odbuduje wiary w
sens życia.
W ujęciu bohatera książki Kertesza, nagroda
w zabójczej walce o przetrwanie okazała się być falsyfikatem. Ktoś, kto
doświadczył piekła, zawsze będzie czuł się obco na ziemi. Wraz z niewinnością György
utracił swoją przyszłość, sam przez nikogo nie rozumiany, nie potrafi zrozumieć
innych i odnaleźć się w powojennej
rzeczywistości. Odkrywa, że obóz był jego „normalnością”, jedyną, do jakiej
przywykł. Z nostalgią wręcz wspomina Buchenwald, gdzie życie toczyło się utartym
torem.
Imre Kertesz w kontekście losów ocalałych z
obozów, w niebanalny sposób definiuje znaczenie wolności i szczęścia. Odarcie
ze złudzeń sprawiło, że powrót do dawnego życia nie był upragnionym
wybawieniem, lecz odroczonym na długie, gorzkie lata wyrokiem. Tytułowa utrata losu równa się prawie śmierci za życia, choć bohater nie zdaje sobie z tego w pełni sprawy.
Tę niewielką objętościowo opowieść czyta
się niemal jednym tchem. Pewne jej aspekty nasuwają skojarzenie z książką „Czy
to jest człowiek” Primo Leviego, inne zaś kojarzą się z „Chłopcem w pasiastej piżamie”
Johna Boyne`a. Pomimo to ujęcie tematu jest na tyle oryginalne a przesłanie na
tyle przybijające, że powieśc Kertesza zapada w pamięć na długo.
Moja ocena 5/6
Moja ocena 5/6
Rewelacyjna recenzja, az pozalowalam, ze mialam "Los utracony" z piec razy z biblioteki i za kazdym razem tak dlugo zwlekalam z czytaniem, ze musialam w koncu oddac (wiedzialam, ze to nie jest latwa lektura i jakos nie moglam sie zabrac). Ale teraz na pewno przeczytam :-).
OdpowiedzUsuńA, wlasnie, powiedz mi, gdzie sie zglasza przeczytane ksiazki do wyzwania "czytamy serie wydawnicze"? Bo jakos sie tam zagubilam ;-)).
Mam recenzje kolejnej Nike - zajrzyj do mnie, jak czytalam, to myslalam, ze Tobie by sie na pewno spodobala :-).
Dzięki Iza :-) Oczywista rzecz, że swoją recenzją Frischa skłoniłaś mnie do natychmiastowego odszukania książki;-)
OdpowiedzUsuńCo do Kertésza, miałam duże opory, bo tematyka mnie przerażała. I to wcale nie dlatego, że jestem taka wrażliwa :-P Po prostu mam pewne wymagania, jeśli chodzi o książki dotykające spraw tego kalibru (wojna, obozy etc.) A tutaj nie zemdliło mnie od banału, czyta się szybko i dobrze (choć może nie są to określenia najszczęśliwiej dobrane w tym przypadku...)
Myślę, że powinnaś być usatysfakcjonowana lekturą :-)
P.S. Co do zgłaszania "Nike", wchodzisz do Agnieszki, klikasz po prawej stronie na baner wyzwania i w komentarzach dopisujesz lekturę :-) Ja też właśnie piszę kolejną notkę dotyczącą tej serii, niestety, tym razem byłam trochę rozczarowana...
Już czytałam opinie o tej książce, a wstyd przyznać, że powinnam ją była już dawno przeczytać.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja znakomicie zachęca do poszukania jej w bibliotece.
Natanno, znając Twój gust literacki jestem przekonana, że będziesz zadowolona z lektury :-)
UsuńWstyd przyznać, ile książek ja powinnam przeczytać, a nie zrobiłam tego....
A co dopiero ja, która mam za sobą ponad 50 lat czytania książek. Jaka szkoda, że tak późno zainteresowałam się blogosferą, gdyby co najmniej kilka lat wcześniej, ale niestety wtedy był w moim życiu czas, że nie miałam czasu nawet na czytanie, a co dopiero prowadzenie bloga. Dzisiaj już niewiele nadrobię, ale za to mam możliwość dzięki Waszym blogom poznania, a to już coś.
UsuńNatanno, ja też żałuję, że tak późno zmobilizowałam się do założenia bloga, to znacznie poszerza horyzonty. Niestety, poszerza je w różne strony - ja każdego dnia zaglądając do Was uświadamiam sobie, jakie mam zaległości i dociera do mnie głębia mojej niewiedzy. No, ale świadomość niewiedzy to już coś :-)
UsuńA ja uświadamiam sobie, że nigdy nie będę pisać tak jak Wy. I niestety muszę to z pokorą znosić i by się nie zniechęcać.
UsuńNatanno, nie chcę, aby to zabrzmiało jak transakcja wymiany komplementów, ale Twoje opinie czyta się świetnie a dobór lektur jest naprawdę imponujący! Pamiętaj o tym (albo będę wysyłać Ci komentarz przypominający każdego ranka ;-))
UsuńJesteś miła.
UsuńEeee tam, po prostu mówię, jak jest :-)
UsuńZapisuję sobie książkę, zgadzam się z Izą - wnikliwa i świetna recenzja, pozwolę sobie wpadać na więcej:)
OdpowiedzUsuńOlu, dziękuję! I nie muszę chyba dodawać, że będzie mi bardzo miło gościć Cię ponownie :-)
UsuńCenię literaturę obozową, choć w najbliższych tygodniach nie przewiduję książek o tej tematyce, bo poczułam się zdruzgotana po zwiedzaniu Majdanka z uczniami kilka dni temu. Zauważyłam u siebie coś dziwnego - im jestem starsza, tym bardziej to wszystko przeżywam, choć teoretycznie powinnam patrzeć z większym dystansem. Nie wychodzi. Jedna z lepszych powieści, jakie czytałam na ten temat to "Trismus" Stanisława Grochowiaka.
OdpowiedzUsuńLirael, ja mam tego Grochowiaka, ale dotychczas nie miałam jakoś śmiałości, żeby go czytać. Teraz będę musiała jeszcze raz wziąć to pod uwagę.
UsuńCo do wrażeń z Majdanka to w pełni Cię rozumiem (chociaż ja z moimi masochistycznymi skłonnościami pewnie właśnie teraz zaczęłabym czytać "obozowe" książki...) Chcę Ci jednak powiedzieć, że z wiekiem też coraz trudniej mi się dystansować do pewnych spraw - coraz częściej zdarza mi się beczeć w takich sytuacjach. Dotyczy to również książek i filmów. Kiedyś byłam bardziej odporna, dzisiaj moja psychika coraz bardziej przypomina galaretę.