Czytelniczy kryzys, który trzyma mnie już
od kilku dni,okazał się być przyczynkiem do sięgnięcia po lekturę, którą
odsuwałam w czasie już od bardzo dawna. Dodatkową korzyścią jest fakt, że mogę
nawiązać do jakże słusznych spostrzeżeń Lirael – zbyt rzadko czytujemy dramaty
i na próżno by szukać licznych ich recenzji na blogach książkowych. Być może
powodem jest (jak w moim przypadku) siła skojarzeń - ten rodzaj literacki zbyt
natrętnie kojarzy nam się ze szkołą i sztampowymi interpretacjami, narzucanymi
przez program nauczania.
„Dziką kaczkę” Henryka Ibsena czytałam lata
temu i, rzecz jasna, potraktowałam ją wówczas po macoszemu. W mojej pamięci
tkwiły tylko mgliste reminiscencje dotyczące mrocznej atmosfery dramatu autorstwa
wielkiego symbolisty i to właśnie sprawiło, że w aurze listopadowego smętku
zdecydowałam się na powtórkę.
Pochłonęłam
sztukę łapczywie w ciągu jednego wieczoru. Czytanie Ibsena jest jak spacer po
bagnach – bardzo wciąga.
Nieco trudniej jednak napisać coś
sensownego o „Dzikiej kaczce” bez popadania w banały. To utwór poruszający
znaczenie i wartość prawdy w społeczeństwie, które żyje pozorami.
Jednak to, co
wielu z nas pamięta z czasów szkolnych lub uczelnianych, jest tylko zewnętrzną
wartstwą znaczeniową i ograniczanie się do niej byłoby zbyt wielkim
uproszczeniem, wręcz interpretacyjnym gwałtem, zadanym temu świetnemu
dramatowi.
Gdy Gregers Werle spotyka po latach swego
przyjaciela Hjalmara Ekdala, powoli odsłaniają się pierwsze karty. Stopniowo
zostajemy wciągnięci w plątaninę kłamstw i intryg, które za sprawą ojca Gregersa,
starego przedsiębiorcy, pana Werle, determinują życie rodziny Ekdalów.
Zasłona opada,
gdy Gregers w afekcie decyduje się wyjawić przyjacielowi świeżo poznaną prawdę
na temat przeszłości jego żony. Pomimo szczerych z gruntu pobudek, nie udaje mu
się osiągnąć celu. Małżeństwo, zamiast umocnić fundamenty swego związku dzięki
uzdrawiającej mocy prawdy, chwieje się w posadach, by runąć ostatecznie w
wyniku kolejnych ujawnionych faktów i kolejnej życzliwej rady. Tragedia, jaką
obserwujemy w finale, to żniwo nie tylko wielu lat mistyfikacji i złudzeń, ale
i nieprzemyślanych poczynań „chorego na sprawiedliwość” Gregersa.
Ibsen kreując kluczowe postaci dramatu,
czyni je reprezentantami postaw charakterystycznych dla mieszczańskiego
środowiska. Jest przewrażliwiony, pełen kompleksów Hjalmar, manipulator Werle,
odcinająca się od przeszłości Gina i wyczulony na punkcie prawdy absolutnej
Gregers.
I to ten ostatni,
choć nie mataczy a dąży jedynie do wyprostowania pokręconych życiorysów, staje
się spiritus movens wydarzeń. Wyciaga na wierzch to, co miało nigdy nie ujrzeć
światła dziennego. Jego moralnośc jest jednak moralnością fanatyka – nie uznaje
półtonów i nie znosi ambiwalencji.
W umyśle Gregersa ani przez chwilę nie
pojawia się obawa o konsekwencje swojej decyzji. Jest wręcz zaskoczony, gdy po
odkryciu prawdy przed Hjalmarem, nie zastaje małżonków pogrążonych w uścisku przebaczenia
i zgody, lecz w pełnej dramatyzmu atmosferze niepokoju. Jest przy tym
niepomiernie zdziwiony, że jego czyn nie przysparza mu sympatii w gronie osób
zainteresowanych. A przecież już starożytni mawiali, że obsequium amicos, veritas odium parit.
Akcja „Dzikiej kaczki” nie jest
skomplikowana, jednak jej konstrukcja i nieuchwytny , duszny klimat
niedopowiedzeń i tajemnic zapada w pamięć. Wielopoziomowe warstwy znaczeniowe
podkreślają wymowę tych niedopowiedzeń i stanowią jakby rezonans, dzięki
któremu uwypukla się głębia symboliki dramatu. Kluczowym dla interpretacji symbolem
jest oczywiście tytułowa dzika kaczka, ranny ptak, hodowany w tajemnicy na
strychu Ekdalów, w sztucznie stworzonych warunkach. Jej sytuacja nawiązuje do
sytuacji życiowej Hjalmara, który dzięki sieci intryg, snutych rzekomo dla jego
dobra, egzystował w świecie złudzeń i fałszu. Strych symbolizuje zaś
ciemniejszą stronę – psychiki ludzkiej i świata.
Nieuchronnym podczas lektury „Dzikiej
kaczki” jest pytanie o rolę prawdy. Czy jej lecznicza moc jest uniwersalna? W
świecie Ibsena – niekoniecznie. Czy cel uświęca środki i czy brak odpowiedniej
motywacji usprawiedliwiony jest szczytnym z założenia celem? W świecie Ibsena
niekoniecznie.
W dramacie trupy, skrzętnie upchnięte w
szafie, są integralnym elementem życia a wręcz jego fundamentem. Po ich
ujawnieniu to życie wali się niczym podcięty dla zabawy domek z kart. Dodajmy –
z kart, którymi nie można już później grać, z powodu ostatecznej tragedii, jaka
dotknęła rodzinę Ekdalów a raczej to, co z niej pozostało.
Wbrew obiegowej opinii, że czytanie
dramatów wymaga szczególnych predyspozycji, zapewniam, że warto podjąć próbę.
Może się bowiem okazać, że dotychczas, przez przeoczenie, odmawialiśmy sobie
niesłusznie przyjemności obcowania z naprawdę niezłą i w pełni strawną
literaturą. Szczerze zachęcam.
Nie tylko konstrukcja "Dzikiej kaczki" nie jest specjalnie skomplikowana, Ibsen w ogóle nie jest skomplikowany i pewnie dlatego tak kiedyś mi się podobał, eh młodość :-)
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że jestem opóźniona w rozwoju, bo mnie się spodobał dopiero w starszym wieku :-) Cóż, może to wina nadinterpretacji :-)
UsuńOj tam, oj tam, zaraz z grubej rury, po prostu wcześniej nadinterpretowałaś Ibsena :-)
UsuńJeszcze dokładnie nie wiem, w czym kryje sie tajemnica mojego opóźnionego zapłonu w kwestii sympatii do Ibsena, ale rozgryzam temat ;-)
UsuńA Ty też z grubej rury pojechałeś, zabrzmiało, jakbyś miał ze sto lat :-)
Lubiłam sztuki Ibsena w młodości, a mogłam je oglądać w doskonałej obsadzie w teatrze telewizji. Najbardziej pamiętam Heddę Gabler z 1774 roku, która grała niezapomniana w tej roli Stanisława Celińska. Ach te lata 60-te, 70-te.
OdpowiedzUsuń"Heddy Gabler" niestety nie pamiętam.
UsuńA jeśli chodzi o czytanie dramatów Ibsena to ze wstydem przyznaję, że przypadły mi one do serca dopiero teraz (z rozpędu przeczytałam jeszcze "Dom lalki", też powtórka po latach).
Ja chętnie obejrzałabym je wszystkie znów w teatrze telewizji, w nowych adaptacjach.
UsuńJakoś nigdy nie przepadałam za czytaniem sztuk.
"Dzika kaczka" miała chyba ze 3 adaptacje w Teatrze Telewizji, choć pewna nie jestem.
UsuńW czytaniu dramatów, jak kiedyś słusznie zauważyła Lirael, jest coś odrobinę sztucznego, nienaturalnego, ale w tym przypadku nawet się tego nie zauważa.
Z dramatów ostatnio (czyli kilka lat temu) czytałam komedie Oscara Wilde'a. Faktycznie - mało.
OdpowiedzUsuńP.S kryzys trwający kilka dni to żaden kryzys:).
To i tak Cię podziwiam, ja od czasów zakończenia edukacji do dramatów z własnej woli nie wracałam - do teraz :-)
UsuńP.S. Może kryzys to rzeczywiście za duże słowo, na razie to raczej niedyspozycja i mam nadzieję, że nie przerodzi się w coś groźniejszego ;-)
Znajomy polecił:).
UsuńA kryzysy czytelnicze zawsze mijają, gorzej z blogowymi.
Ten drugi rodzaj niedomagania nadal przede mną (chociaż mały przedsmak już raz poczułam). Ale byłby straszny wstyd, gdyby dopadł mnie kryzys w 2,5 miesiąca po rozpoczęciu prowadzenia bloga :-)
UsuńJak na razie na blogu umieszczasz post za postem z opinią więc mam nadzieje, że Ci tak szybko nie zagrozi.
UsuńWiększość tych regularnych postów to były lektury jeszcze z wakacji, ale mam nadzieję, że i z bieżącymi jakoś podołam - dzięki miłej motywacji w postaci osób odwiedzających mój blog :-)
Usuń"Hedda Gabler" odgrywa istotną rolę w "Mad About the Boy" - Bridget napisała scenariusz oparty na sztuce Ibsena. Wprawdzie utrzymuje, że autorem dramatu jest Czechow, poza tym nieustannie robi błąd w nazwisku bohaterki, ale to jak najbardziej w jej stylu. :)
OdpowiedzUsuńW ubiegłym roku "Dom lalki" był lekturą w Klubie Czytelniczym Ani. Według mnie dyskusja była ciekawa, oto link, jeśli kiedyś zechcesz zajrzeć:
http://czytankianki.blogspot.com/2012/09/klub-czytelniczy-odc-21-dom-lalki.html
Jednocześnie nieśmiało namawiam Cię do udziału w kolejnych klubowych rozmowach. Ogólnie o klubie:
http://czytankianki.blogspot.com/p/zasady.html
Rzeczywiście na nasz odbiór dramatów mogla wpłynąć szkolna presja. Sporo pozycji na liście obowiązkowych lektur to właśnie utwory sceniczne.
Lirael, dziękuję za zachętę :-)
UsuńJuż kilkakrotnie, z zaciekawieniem a nieśmiało przypatrywałam się Waszym dyskusjom klubowym, jednak jako blogowy szczaw czułam zawsze tremę ;-)
Myślę jednak, że w końcu się odważę, jeśli tylko uda mi się zdobyć i przeczytać na czas planowaną na dany miesiąc lekturę :-)
A dyskusja o "Domu lalki" rzeczywiście bardzo interesująca! Tym bardziej, że jestem akurat w temacie, bo z rozpędu przeczytałam "Dom..." zaraz po "Kaczce".
P.S. Ta Bridget coraz bardziej mnie kusi, ale musi jeszcze miesiąc zaczekać :-)
Trema całkowicie nieuzasadniona, bardzo serdecznie Cię zachęcam do udziału w obradach. :) Ania zawsze ze sporym wyprzedzeniem podaje lekturę, więc można ją wpleść w czytelnicze plany. Zapraszam, a o żadnych szczawiach nie ma mowy, choć bardzo lubię zupę szczawiową. :)
UsuńU Ibsena podobają mi się poetyckie i symboliczne akcenty. Moja ulubiona bohaterka "Dzikiej kaczki" to Jadwiga, ją zapamiętałam najbardziej.
To prawda, Jadwiga jest chyba jedyną "normalną" postacią dramatu, jedyną, która wbudza sympatię bez zastrzeżeń. Może dlatego, że jest jeszcze dzieckiem?
UsuńMnie u Ibsena urzeka atmosfera, istotny jest również fakt, że lektura jest taka wciągająca :-)
Co do dyskusji to na pewno spróbuję w najbliższych miesiącach :-) A zanim to zrobię, na pewno i tak będę podczytywać :-)
Lubię dramaty, pamiętam, że miałam i czas "Ibsena" i dobrze wspominam. Teraz zachwycam się sztuką Iwaszkiewicza "Lato w Nohant". Och, jakbym to chciała zobaczyć na scenie...
OdpowiedzUsuńJa ze znanych sobie dramatów pamiętam już tylko to, że je czytałam :-) To było zbyt dawno. Może to, przypadkowe w sumie, spotkanie po latach z Ibsenem, nieco zmieni proporcje w doborze moich lektur.
Usuń"Lato w Nohant" Iwaszkiewicza kiedyś czytałam, poza tym "Tragedię w Weronie", niestety niewiele wspomnień na ten temat udało mi się zachować... Póki co liczę na relację u Ciebie :-)
"Dzika kaczka", "Dom lalki" i "Upiory" to moje ulubione dramaty Ibsena, z tym że "Dziką kaczkę" poznałam najwcześniej. To bardzo gorzki, przejmujący dramat. Wszystkie postacie oprócz Jadwini są odrażające. Najgorszy jest oczywiście Gregers. Nikt go nie prosi o ujawnienie prawdy, on jednak natrętnie i wytrwale dąży do tego, by przyjaciel dowiedział się o przeszłości Giny. Ani przez chwilę nie zastanawia się nad tym, ile złego ta prawda może wyrządzić...
OdpowiedzUsuń"Czytanie Ibsena to jak spacer po bagnach – baaardzo wciąga". Zgadzam się! :-)
Zauważyłam, że Ibsen lubi krążyć wokół tematów "małżeńskich", obserwując powody rozsypki związków. I niestety są to obserwacje nadal aktualne, tylko okoliczności trochę się zmieniają.
UsuńA Gregers rzeczywiście bezmyślny. Oprócz wartości prawdy samej w sobie ważne są jeszcze przecież motywacje jej przedstawienia i sposób, w jaki zostanie ta prawda podana. On zrobił to z delikatnością czołgu. I jeszcze był zdziwiony konsekwencjami.
Tak dawno nie czytalam dramtow, ze gdybym teraz siegnela, to by byl szok dla organizmu ;-))). Ale nie, ze ostatnio w szkole, po szkole tez jeszcze czytalam sporo :-).
OdpowiedzUsuńIbsena chyba jeszcze nic nie czytalam, chociaz tresc jego dramatow wydaje mi sie niepokojaco znajoma... a uzdrawiajaca moc prawdy jest zdecydowanie przereklamowana ;-)).
Iza, to i tak jesteś lepsza ode mnie w kwestii czytania dramatów (a i nie tylko w tej, jak przypuszczam :-))
UsuńIbsena Ci polecam, jest łatwo przyswajalny i wcale nie czuje się, że czyta się sztukę przeznaczoną na scenę. A treść, niestety, aż nadto znajoma - na szczęście tylko z obserwacji i oby już tak zostało! :-)