czwartek, 26 września 2013

UCIEC PRZED NIEUCHRONNYM. "ŚMIERĆ PSZCZELARZA" LARSA GUSTAFSSONA.



   Dawno już odkryłam, że tym, co w książce najważniejsze, nie jest dobór tematyki, lecz umiejętne jej potraktowanie. Najciekawszy wątek można położyć, uwypuklając nieodpowiednie jego aspekty i używając nieadekwatnyh środków wyrazu.
Na przykład motyw śmierci. Ile już książek, rozpraw i esejów o tym powstało?! Pisano o śmierci w sposób liryczny, dramatyczny i komediowy, pisano subtelnie i trywialnie, pisano prosto i pisano zawile.
Według mnie tajemnica tkwi w proporcjach.
    Idealny balans pomiędzy fizjologią a mistyką i transcendentem w odniesieniu do tematu śmierci znalazł szwedzki pisarz i filozof Lars Gustafsson w swej znakomitej, acz chyba niedocenionej w pełni powieści „Smierć pszczelarza”.
Po przeczytaniu jej sama nie dowierzałam, jak wiele ważnych treści można pomieścić w tak  niewielkiej objętościowo książce.
    Bohater, któremu autor przypisał kilka własnych cech i faktów biograficznych ( w tym imię i rok urodzenia) to emerytowany nauczyciel Lars Westin. Jego losy poznajemy, śledząc zapiski prowadzone w kilku dziennikach. Punktem wyjścia a zarazem momentem, który zmieni życie Larsa, jest jego wizyta w przychodni. Mężczyzna, który od pewnego czasu zmagał się z nawracającymi i nasilającymi się atakami bólu, spodziewa się najgorszego. Gdy otrzymuje przesyłkę od lekarza, w akcie przerażenia a jednocześnie przeczucia ciska kopertę w ogień. Świadomy wyroku, który zapadł, postanawia uczynić swe ostatnie miesiące bardziej wartościowymi. Zostaje pszczelarzem, wiedzie spokojny żywot na wsi, obserwując przyrodę i wspominając minione dni. 
Kolejne pamiętniki to kolejne rozdziały w historii Westina. Prowadzenie gospodarstwa, uwagi na temat hodowli pszczół i komentarze dotyczące aktualnych wydarzeń składają się na notes pierwszy. W kolejnym Lars umieszca wycinki z gazet, ciekawe cytaty i fragmenty tekstów własnego autorstwa. Trzeci dziennik to pełne dramatyzmu wpisy, których tematykę zdominował ból i próby wytłumaczenia sobie jego sensu.
   „Śmierć pszczelarza” to jednak nie tylko studium umierania. Gustafsson przede wszystkim koncentruje się na różnych wymiarach życia. Gdy bohater dokonuje rozrachunku z przeszłością, analizując swoje relacje z ludźmi, dochodzi do bardzo ciekawego wniosku. Odkrywa, że chciał za mało a jego potrzeby względem świata i bliskich były niewystarczające. Tym samym łamie stereotyp dotyczący związków międzyludzkich, konkludując, że nie chodzi o to, by dużo dawać a mało brać. Aby nadać relacjom towarzyskim odpowiednią rangę, należy mieć wymagania również w stosunku do innych ludzi.
    Książka pełna jest fragmentów przesyconych liryzmem, jednak brak w niej taniego sentymentalizmu, roztkliwiania się i kiczowatego patosu. A to nie lada sztuka, by historię żegnania się ze światem opowiedzieć w sposób wzruszający i stonowany zarazem. Gustafsson jednak tego dokonał. Być może wpływ na to miały jego prywatne zainteresowania – jako doktor filozofii zajmował się między innymi różnymi aspektami postrzegania śmierci.
    O sprawach ostatecznych pisze w sposób elegancki i prosty, jednak nie traci kontaktu z rzeczywistością. Zdaje sobie sprawę, że w świecie, w którym „rządzi ból – a ból nie znosi żadnych rywali”, trudno uciekać od fizjologicznego wymiaru życia.
Autor stawia również przed czytelnikiem pytanie, czy w obliczu spraw pozornie beznadziejnych warto kapitulować, czy raczej podjąć próbę stawienia czoła losowi.
Czy w spalonej przez Larsa kopercie na pewno znajdował się "wyrok śmierci"? Czy pszczelarz miał szansę wytargować od przeznaczenia więcej, niż w rezultacie otrzymał?
    W pamięć wryły mi się głęboko rozważania bohatera, który w paroksyzmie bólu dywagował na temat ograniczeń języka w opisywaniu różnych wymiarów ludzkiego cierpienia. Zadaje sobie pytania, dlaczego istnieje tak wiele określeń na rozróżnianie różnych odcieni tego samego koloru, podczas, gdy nie ma słów na opisanie różnych stopni bólu.
   Lars Westin żegna się z życiem, jednak – paradoksalnie – dopiero u jego schyłku dociera do głębi sensu ludzkiej egzystencji. Jego wspomnienia to nie tylko podróż w przeszłość ale przede wszystkim podróż wgłąb siebie. Uciekając od rzeczywistości i tego co nieuchronne, zaczyna dostrzegać pomijane wcześniej radości i smutki zwykłego, codziennego życia.
    Książka Larsa Gustafssona należy do gatunku tych, które po przewróceniu ostatniej strony chce się zacząć od nowa. Prowokuje do przemyśleń na tematy uniwersalne, jednak ucieka od łatwych odpowiedzi.
    Chociaż dotychczas unikałam wyrażanego w cyfrach oceniania książek, tej lekturze dałabym co najmniej 5/6. A kto wie, czy nie więcej.

Książka przeczytana w ramach wyzwania: Czytamy serie wydawnicze

Lars Gustafsson




Źródło: (klik)

 

23 komentarze:

  1. Gustafsson czeka sobie spokojnie w kolejce już od kilku lat. :) Na książkę o umieraniu teraz się nie odważę, ale będę o nim pamiętać dzięki Tobie.
    Przepraszam Jeżanno, że się powtarzam, ale nawet nie wiesz, ile radości mi daje Twój blog. Miałam bardzo pracowity wrzesień i nie zaglądałam tu tak często, jak chciałabym. Twój dobór lektur i subtelny, przekonywujący sposób, w jaki o nich piszesz, to po prostu rewelacja i balsam dla mojej lekko zjesienniałej duszy. :)
    Do oceniania cyfrowego mam wielki dystans, patrzę na nie z przymrużeniem oka, ale mimo wszystko jestem do niego przywiązana. To takie małe uzupełnienie opisanych słowami wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
  2. A balsamem dla mej duszy są Twoje miłe słowa i czerwienię się jako ten liść jesienny, bo zdaję sobie sprawę, że nawet na ćwierć tych komplementów nie zasłużyłam... Ogromnie Ci jednak dziękuję - za całokształt :)

    U mnie Gustafsson też cierpliwie czekał na przeczytanie a teraz straszliwie bym chciała zapoznać się z resztą jego twórczości. O ile wiem, w serii "Nike" wydano jeszcze dwie jego książki. Już włączył mi się instynkt tropiciela ;)

    Odnośnie oceny wyrażonej w cyfrach - ostatnio poważnie zastanawiam się nad jej wprowadzeniem. Obawiam się tylko, że nie sprostałabym zadaniu w sposób należyty - u mnie rozpiętość skali musiałaby obejmować liczby co najmniej od 1 do 100 ;)

    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czerwienienie absolutnie zbędne, bo to są szczere i w pełni zasłużone słowa.
      Gustafssona mam chyba jeszcze "Wełnę" - zawsze intrygował mnie ten tytuł! :)
      Ja też długo zastanawiałam się nad ocenami, podobnie jak Ty jestem zwolenniczką większej skali, ale w końcu zdecydowałam się na wariant kompatybilny z Biblionetką.

      Usuń
    2. Prócz "Wełny" wydano w "Nike" chyba jeszcze "Święto rodzinne" (tytuł może już nie tak intrygujący, ale budzący ciepłe skojarzenia :)) Najchętniej przeczytałabym obie, pytanie tylko kiedy...?
      A mniejsza rozpiętość ocen nie jest wcale zła, im mniejsza skala, tym mniejszy chaos (a u mnie uporządkowanie to zjawisko wysoce pożądane) :)

      Usuń
  3. Przepiekna recenzja, no i zgadzam sie w pelni z Lirael, Twoj blog jest niezwykly :-). Ja zakochalam sie w nim od pierwszego wejscia, od razu przeczytalam cale archiwum (i chyba naprodukowalam Ci tam jakas straszliwa ilosc komentarzy ;-))) ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki Iza, mogę tylko powiedzieć, że jestem Waszymi pochwałami niezmiernie podbudowana i nieludzko speszona ;)))
      A komentarze sprawiają mi ogromną radość! Być może na dalszym etapie wpada się w jakąś rutynę, ale mój blog dopiero raczkuje i wszystkie wpisy pod moimi postami bardzo przeżywam :)
      A zwłaszcza takie, jak dzisiejsze :)

      Usuń
    2. Jezanna, musze napisac, ze zawsze jak odpalam Twojego bloga, to sie usmiecham, taki jakis pozytywny klimat tu panuje :-)).
      Ja tez uwielbiam komentarze (szczegolnie te, ktore nie wygladaja na wklejane "tasmowo" ;-)) ) - mysle, ze wpadniecie sie w rutyne i brak radosci z komentarzy oznacza, ze pisanie bloga juz tak czlowieka nie cieszy i ze jego koniec jest bliski ;-)).

      A przeczytalam u siebie o Twoich poczatkach zglebiania tematu psychologii dzieciecej w praktyce i jestem bardzo ciekawa, ile lat ma Twoje dziecko? :-)
      (jesli to nie jest bardzo osobiste pytanie :-) )

      Ja mam jednego synka, ma 3 lata, straszny lobuziak ;-))).

      Usuń
    3. Iza, ten pozytywny klimat tworzycie WY :)))
      A co do moich początków zgębiania tajników dziecięcej psychiki i psychologii, to wyrażenia "początki" użyłam w znaczeniu bardzo dosłownym ;) Mój synek nie ma jeszcze roku :)

      Usuń
  4. No, to ja też dorzucę swoje trzy grosze. Bardzo lubię do Ciebie zaglądać i czytać Twoje wyważone i pięknie napisane opinie. Dobór lektur również jest niestandardowy, bo naprawdę na niewielu blogach można odnaleźć takie perełki, o której dzisiaj napisałaś. Zapiszę sobie książkę Gustaffsona na swojej liście książek wartych przeczytania i zapewne kiedyś po nią sięgnę, ale jak słusznie napisała Lirael, trzeba mieć odpowiedni nastrój na takie trudne tematy.
    Jeśli chodzi o ocenę punktową, to ja z niej zrezygnowałam jakiś czas temu. Doszłam do wniosku, że na tyle jestem konkretna w swoich opiniach, że potencjalny czytelnik będzie wiedział, czy warto sięgnąć po daną książkę czy nie. No i żyje mi się łatwiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaye, bardzo, bardzo Ci dziękuję! :) Nie będę powtarzać, jak wielkie mam poczucie nieadekwatności tych słów do stanu faktycznego... Moje wpisy są na poziomie szkolnych wypracowań, niestety mój styl i słownictwo niewiele ewoluowały od tamtych (niepamiętnych) czasów... A czasami odnoszę wrażenie, że wręcz się uwsteczniły...
      Kwestię ocen wyrażonych w liczbach rozważam, być może zrobię coś w rodzaju okresu próbnego :)

      Usuń
  5. Ależ Ty piszesz o książkach. Z przyjemnością i nie powiem, że nie bez zazdrości czytam Twoje świetne opinie. Dobór i waga słów. Umiesz tym operować. Masz dar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natanno, nawet nie wiesz, jaką mi sprawiłaś radość! :) Akurat w momencie, kiedy przeżywam chwilowy kryzys związany z prowadzeniem bloga. Choć wiem, że nie zasłużyłam, bardzo Ci dziękuję!!!

      Usuń
    2. O jakim kryzysie Ty piszesz?
      Piszesz frapująco wprost i warto Cię czytać.
      A poza tym piszesz nie o nowościach i to jest cenne niezwykle.

      Usuń
    3. No właśnie. Jaki kryzys? Przecież nie musisz pisać codziennie. Pisz, kiedy masz ochotę, ale dziel się z nami swoimi przemyśleniami, bo są naprawdę inspirujące. Nie powiem (podobnie jak Natanna), że nie zazdroszczę Ci lekkości stylu, ale to pozytywna zazdrość ;)

      Usuń
    4. Dziewczyny, powtórzę się, ale jeszcze raz dziękuję za te miłe słowa! Kryzys to może zbyt duże słowo, po prostu nastąpiło chwilowe zmęczenie materiału, które zbiegło się w czasie z autentycznym zmęczeniem fizycznym (ostatnie kilka dni wystawiło moją kondycję na próbę). Na pewno będę dalej prowadzić bloga (to dopiero miesiąc minął!) uzależniłam się od tego, chociaż jestem świadoma wtórności moich recenzji (właśnie dlatego, że nie piszę o nowościach...)
      Jednak fakt, że sama coś tam piszę, daje mi możliwość regularnego czytania i komentowania Waszych notek o książkach, co jest da mnie prawdziwą przyjemnością :)

      Usuń
    5. W taki razie sięgnij dla odmiany po jakąś dobra nowość. Jest ich tez sporo.

      Usuń
    6. Na pewno tak, jednak u mnie z nowościami jest pewien techniczny problem. Nie mieszkam w Polsce i mój dostęp do wydawniczych nowinek jest trochę ograniczony i powoduje opóźnienia :( Poza tym i tak najbardziej lubię "starocie " :)

      Usuń
    7. Widzę poniewczasie, że nieco się zakałapućkałam w swojej wypowiedzi. Chodziło mi o to, że podobnie jak Natanna zazdroszczę Ci lekkości stylu, ale to pozytywna zazdrość :) Tłumaczy mnie tylko to, że komentowanie odbywało się na marginesie innej aktywności, a ponadto byłam w stanie lekkiego wzburzenia po Twojej deklaracji o kryzysie :)

      Usuń
    8. A ja i tak zrozumiałam Twoje intencje we właściwy sposób, pomimo tego "zakałapućkania" :) A uczucie pozytywnej zazdrości jest mi dobrze znane, bo odczuwam ją za każdym razem, gdy zaglądam na niektóre blogi, między innymi właśnie Twój ! :)

      Usuń
  6. faktycznie, zapomniałam o tym
    nic to, dasz radę i tego Tobie i nam, czytającym życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, nawet gdybym rozważała zaprzestanie prowadzenia bloga, to i tak musiałabym zarzucić ten pomysł - w życiu nie słyszałam tylu budujących słów naraz! :) Dzięki wielkie!!!

      Usuń
    2. Błagam o wykreślenie słowa "zaprzestanie" z Twojego słownika do czasu, aż ten drobny kryzys przeminie. Przesyłam Ci wielkie uściski i z całego serca proszę, żebyś nawet nie myślała o takiej ewentualności.

      Usuń
    3. Mój kryzys nie ma szans w obliczu TAKICH komentarzy! :))) Sprawiły mi naprawdę wielką radość :)
      Lirael, dzięki serdeczne, niniejszym oznajmiam, że zaprzestaję używać słowa "zaprzestanie" w kontekście prowadzenia bloga :)
      Niestety, uświadomiłam sobie, że chyba przepadnie mi kilka planowanych wpisów o moich wakacyjnych lekturach - zdążyłam już zapomnieć szczegółów a mam tylko luźne notatki, książki zaś zostały w polskiej bibliotece ;) Szukam e-booków, żeby sobie odświeżyć temat, ale będzie trudno, nie wszystko można znaleźć w wersji elektronicznej...:(

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz i pozdrawiam!