Czytanie dwóch
książek tego samego autora w bezpośrednim następstwie czasowym nie zdarzyło mi
się od bardzo, bardzo dawna (dokładniej, chyba od chwili przeczytania
ostatniego z kryminałów Agathy Christie, jakim dysponowała lokalna biblioteka).
Co takiego spowodowało,
że dokonałam wyłomu w dotychczasowych nawykach?
Wbrew pozorom nie
było to oczarowanie i bezkrytyczny zachwyt nad pierwszą z lektur.
Po debiutancką
powieść Doris Lessing „Trawa śpiewa” sięgnęłam bez większego przekonania, jako,
że zdarzyło mi się już rozczarować jedną z książek noblistki. Tym razem, po
dwóch latach przerwy, zdecydowałam się dać jej kolejną szansę. Skusiła mnie
okładka z przyjemnym motywem zeberki. Cóż, lepszy taki powód niż żaden.
Nie powiem, że
książka mnie zawiodła. Wstrząsnęła mną jednak straszliwie chłodna, wyważona i
beznamiętna narracja, szczególnie w momentach, gdy naturalnym wydawało się
zastosowanie bardziej nasyconego uczuciami stylu. Momentami zastanawiałam się,
jak to możliwe, że kobieta była w stanie napisać taką historię w taki
sposób...?
Lessing odmierza
słowa i emocje z aptekarską dokładnością, tworząc hiperrealistyczny obraz
świata, w którym wszystko jest boleśnie dosłowne. Nie ma półtonów i półcieni a
ludzie biali i czarni różnią się od siebie tak, jak kontrastujące ze sobą paski na skórze zebry.
Akcja powieści
osadzona jest w Rodezji, na południu Afryki, w czasach apartheidu. Główny motyw
nawiązuje do podziałów rasowych, które w tym przypadku doprowadziły do
tragedii.
Już na samym
wstępie czytamy wycinek prasowy, na temat zabójstwa białej kobiety, żony
miejscowego farmera. Jak się okazuje, mordu dopuścił się czarnoskóry służący.
W tym momencie
łatwo dojść do wniosku, że autorka strzeliła gola do własnej bramki, odzierając
kolejne rozdziały z uroku niewiadomej. Czeka nas jednak niespodzianka.
Prawdziwe napięcie, które narasta w książce powoli, lecz konsekwentnie, nie
wynika wcale z dociekań, kto zabił Mary Turner. Istotą dramatu są uprzedzenia
oraz moralne ubóstwo bohaterki, zakrawające wręcz na duchową ułomność. Wraz z
rozwojem akcji poznajemy drogę Mary, jaką przebyła od czasów naznaczonego biedą
i upokorzeniami dzieciństwa, poprzez pełne przyjemności, wygodne życie
sekretarki, małżeństwo z niekochanym farmerem Dickiem Turnerem, aż do krańców
fizycznego wyczerpania i obłędu a w finale – śmierci z rąk parobka Mosesa.
Niełatwo było
wczuć się w rolę kobiety, która była tak wyrachowana, że w obliczu grożącego
jej staropanieństwa zdecydowała, że wyjdzie za pierwszego, który nawinie się
jej pod rękę. Z trudnością przychodziło mi również zrozumienie motywów, które
wytyczały kierunek i sposób jej późniejszych relacji z mężem oraz czarnoskórymi
poddanymi. Jednak to, co nastąpiło później, było już tylko logiczną i oczywistą
konsekwencją jej czynów.
Dick Turner,
decydując się na ożenek z Mary, chciał mieć po prostu kogoś do kochania, jednak
już w chwili, gdy świeżo poślubiona małżonka przekroczyła progi ich domu,
dociera do niego, że z tej mąki chleba nie będzie. Z rosnącym niedowierzaniem i
rozczarowaniem patrzy, jak kobieta, która miała być dobrą, spokoją żoną,
odrzuca wszystko, co miał jej do zaoferowania. Faktem jest, że miał niewiele –
i to jest kolejny powód frustracji i wściekłości Mary, która bynajmniej nie
tego oczekiwała od życia. Postępujący upadek farmy, zmagania się z biedą, trudy
życia w Afryce i egzystencja w bliskości budzących niechęć tubylców sprawiają,
że bohaterka stopniowo popada w psychiczne odrętwienie. To jednak nie
przeszkadza jej w upokorzeniu czarnego Mosesa, który w wyniku ironii losu staje
się jej podporą w chwilach apogeum słabości i choroby. Pogarda, nienawiść i
wzajemne uzależnienie od siebie sprawiają, że pomiędzy kobietą a sługą rodzi
się dziwna więź. Jeden fałszywy krok Mary wystarcza, by udręczony mężczyzna w
afekcie dopuścił się zbrodni.
Jak wiele musiało
wydarzyć się złego, ile krzywdy i niesprawiedliwości musiał doznać młody,
czarny służący, że porwał się na czyn tak ostateczny, którego konsekwencje były
aż zbyt łatwe do przewidzenia?
Osłupienie w
czytelniku wzbudza traktowanie przez autorkę kwestii rasowych uprzedzeń jako
oczywistości. W istocie, ten rodzaj relacji był dla miejscowych czymś tak
naturalnym jak wschody i zachody słońca. A rozłam pomiędzy światem białych
„panów” i światem czarnych „poddanych” był tak głęboki, że niepodobna byłoby
zniwelować go jednostkowymi aktami dobrej woli.
Nikt nie zadaje
tu pytania „dlaczego”. Tak się po prostu dzieje, tak było, tak jest i już.
Gdy Moses zabija
Mary, również nikt się nie dziwi. Czy dlatego, że oczywistym wydaje się
desperacki i szalony krok udręczonego tubylca? Nie. Po prostu – zabił i to jest
normalne, bo po czarnych można się spodziewać wszystkiego.
Z pewnością
niebagatelny wpływ na takie właśnie potraktowanie delikatnej tematyki miały
osobiste obserwacje Doris Lessing z czasów młodości spędzonej w Rodezji.
„Trawa spiewa” to
ten rodzaj książki, która zapada w pamięć, ale jednocześnie chciałoby się o
niej zapomnieć. Po zakończeniu lektury poczułam jakieś straszne wyczerpanie
emocjonalne. Co mnie uderzyło to fakt, że autorka nie sympatyzuje z żadnym z
opisywanych bohaterów. Mary w swojej moralnej płyciźnie jest zdecydowanie
odstręczająca i nie budzi żadnych cieplejszych uczuć (a ponieważ uparcie kojarzyła mi
się z jedną panią, z którą miałam niegdyś wątpliwą przyjemność pracować, nie
było sposobu, bym wykrzesała dla mniej choć iskierkę zrozumienia). Dick Turner
to wprawdzie człowiek uczciwy i poczciwy, jednak autorka czyni z niego
życiowego niedorajdę.
Zdecydowałam, że
dopóki wrażenia z lektury są nadal świeże, skonfrontuję je z inną książką Doris
Lessing, która już od pewnego czasu za mną chodziła.
Jak odebrałam „Piąte
dziecko”, dowiecie się niebawem.
Tymczasem „Trawa
śpiewa” dostaje u mnie 4,5 / 6.
Mnie zachwycila ta ksiazka, zreszta jako jedyna Doris Lessing (reszta jej powiesci wydawala mi sie niestrawna) - czytalam juz dawno, ale pamietam, ze zachwycilo mnie wlasnie to zageszczanie sie atmosfery, wzrastanie napiecia, no i aura tajemniczosci otaczajaca relacje Mary - Moses. Nie wiemy, co wlasciwie sie miedzy nimi wydarzylo - a przypuszczam, ze toksycznosc tej relacji opierala sie na polaczeniu milosci i nienawisci miedzy pania a sluga (no i fakcie, ze zadne z tych uczuc nie mialo prawa miedzy nimi zaistniec - wlasciwie oboje nie mieli prawa widziec w sobie rownorzednych istot ludzkich).
OdpowiedzUsuńMusze koniecznie przeczytac jeszcze raz :-).
Rzeczywiście, relacja Mary - Moses to chyba najsilniejsza strona tej książki a to, co ich łączyło, zinterpretowałam podobnie jak Ty :) To bardzo dobra książka, ale jak już wspomniałam, strasznie zmęczyła mnie psychicznie (co niekoniecznie musi być wadą :)) Dotychczas czytałam tylko "Lato przed zmierzchem", które wydało mi się jakieś bardzo miałkie. Na tym tle "Trawa" wypada o niebo lepiej. Jednak "Piąte dziecko" całkiem mnie zwaliło z nóg!
Usuń"Piate dziecko" mi sie nie podobalo, bo och, jak mnie draznili glowni bohaterowie!!! ;-)) Ale poza tym ksiazka byla dobra i moze wcale bym jej nie porzucila - ale czytalam jak bylam mniej wiecej w polowie ciazy, wiec ROZUMIESZ ;-)).
UsuńNo tak, połowa ciąży to zdecydowanie NIE JEST najszczęśliwiej wybrany moment na lekturę "Piątego dziecka" ;)))
UsuńBohaterowie - fakt - drażniący, ale o dziwo, w tym przypadku nie przeszkadzało mi to tak bardzo, jak w przypadku Mary z "Trawy..." i nie zakłócało odbioru całości.
A ja bardzo często czytam po dwie, trzy książki tego samego autora w bezpośrednim sąsiedztwie czasowym. Zwykle po trzeciej książce zaczynam czuć znudzenie i szukam innego autora :)
OdpowiedzUsuńLessing raczej nigdy nie sympatyzuje z żadnym z bohaterów. Kiedy czytam jej książki, często mam wrażenie, że ona nie lubi żadnego z bohaterów, że analizuje ich zachowanie beznamiętnie, niczym naukowiec. Mary istotnie jest odrażająca, a jej zachowanie wobec Murzynów przeraża. Dopóki mieszkała w mieście, była w miarę zadowolona, a kiedy znalazła się na odludnej farmie, zaczęła wariować.
"Trawa śpiewa" to, obok "Piątego dziecka", najbardziej przeze mnie ceniona powieść Lessing. Najmniej cenię "Podróż Bena".
Koczowniczko, mnie właśnie "Piąte dziecko" zachwyciło najbardziej! :)
UsuńCo do stylu pisania Lessing - być może to zaleta, takie wyważone i powściągliwe opisywanie rzeczywistości. Czasami jednak miałam ochotę trzepnąć książką w ścianę, bo irytowała mnie ta oschłość i dystans w chwilach, kiedy moje własne emocje sięgały zenitu. Być może właśnie o to autorce chodziło ;)
Wydaje mi się jednak, że w "Piątym dziecku" jest pod tym względem odrobinę lepiej.
Jeżanno, będę wypatrywać Twoich wrażeń z lektury "Piątego dziecka", ja byłam pod wrażeniem. Cenię Lessing, czytałam kilka jej książek ("Trawa śpiewa" nie), ale to nie jest "moja pisarka".
OdpowiedzUsuńPS
Po Twoich uwagach o "Wodnikowym wzgórzu" stwierdziłam, że muszę zapytać rodziców, czy w dzieciństwie nie miałam przypadkiem siostry bliźniaczki, która została porwana przez wróżki lub elfy, bo zbieżność naszych gustów jest po prostu nieprawdopodobna! :D
W takim razie poglądy na temat Lessing mamy (znów! :)) podobne - "nie leży" mi taki styl pisania, choć te dwie, ostatnio przeczytane ksiażki oceniam wysoko.
UsuńP.S. Lirael, zapytaj koniecznie, ja również zbadam własne drzewo genealogiczne - bywało, że takie mniej udane dzieci (to o mnie!) oddawano na służbę, historia i literatura zna takie przypadki :)
Choć Twoja wersja z elfami jest zdecydowanie ładniejsza :))
"Mniej udane" to zdecydowanie nie o Tobie!!! Sprawę trzeba koniecznie wyjaśnić, a udział elfów niewykluczony. :)
OdpowiedzUsuńPotrafisz zachęcić do czytania. Ja jeszcze tej Noblistki nie czytałam. Mam tylko którąś część jej dziennika, ale muszę się zmierzyć tym bardziej, że opinie o jej książkach są różne.
OdpowiedzUsuńNatanno, trudno mi gorąco polecać książki Lessing, bo sama jakoś nie mam do nich przekonania. Nie mam też odpowiedniego wglądu w sytuację, bo przeczytałam tylko trzy jej powieści (w tym jedną całkiem słabą). Mogę powiedzieć jedno - są bardzo wciągające, ale pozostawiają po sobie zmęczenie psychiczne. Może to zaleta, ale ja oceniam to doswiadczenie jako trudne.
UsuńŚwietna książka bez dwóch zdań ale powoli zaczynam wierzyć w deklarowaną przez Ciebie inklinację do nastrojów depresyjnych :-).
OdpowiedzUsuńA widzisz :) A to jeszcze nic, czytywało się bardziej depresyjne kawałki ;)
UsuńCo do Lessing, ciekawa jestem innych jej książek, ale na razie nie czuję się na siłach. Czytałam w sumie trzy (w tym dwie ostatnio) i na razie chyba mam dość.
Mnie trochę kusiło ale zainteresowany byłem wątkami afrykańskimi a te prowadziła, z tego co się zorientowałem, w opowiadaniach, a ja z kolei za krótkimi formami nie przepadam.
UsuńJa też nie gustuję w opowiadaniach. Od czasów szkolno-uczelnianych zdarzyło mi się sięgnąć po nie może z 5 razy w sumie ( w to wliczam powtórki, takie jak Poe czy Topor)
Usuń