Od wczoraj
zastanawiałam się, czy nie będzie profanacją zamieszczenie niniejszej recenzji
tuż po apelu w sprawie uhonorowania Stefanii Wilczyńskiej. Doszłam jednak do
wniosku, że na zasadzie drastycznego kontrastu jeszcze bardziej uwydatnione
zostaną zasługi tych, którzy w chwilach wielkej próby do końca pozostali ludźmi
i jeszcze mocniej podkreślone zostanie zezwierzęcenie oprawców,
odpowiedzialnych za Holocaust.
Wspomnienia Rudolfa
Hoessa, komendanta obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, to wyznania człowieka,
który, jak sam przyznaje, odpowiedzialny był za mord blisko 2 milionów Żydów.
Większość swego życia był on niejako pośrednikiem pomiędzy tymi, którzy
zadecydowali o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej a tymi, którzy
odpowiedzialni byli za stronę techniczną masowej eksterminacji.
Po książkę
sięgnęłam pod wpływem czytanej niedawno powieści Roberta Merle „Śmierć jest
moim rzemiosłem”, której autor posłużył się biografią Hoessa podczas kreacji
głównego bohatera.
Nie muszę chyba
dodawać, że „informacje źródłowe” okazały się jeszcze bardziej przybijające.
Pamiętniki Hoessa
spisane zostały już po osadzeniu go w więzieniu na terenie Polski, w przerwach
pomiędzy przesłuchaniami i w oczekiwaniu na wyrok. Niektórzy podejmują te
okoliczności jako zaprzeczające autentyczności wyznań. Niestety, zgromadzone
dowody i zeznania potwierdzają to, co dla sprawy najbardziej istotne –
hitlerowski obóz w Oświęcimiu był największym centrum zabijania.
Z enuncjacji
Rudolfa Hoessa wyłania się postać osoby, która tak dalece podlegała
mechanizmowi ślepego posłuszeństwa, że zatraciła zdolność oceny rzeczywistości.
Kierował się w życiu jedną tylko zasadą „Befehl ist Befehl”. Rozkaz przywódców
wywoływał u niego odruchy warunkowe, niczym dźwięk dzwonka u psa Pawłowa. Był
on tym samym wcieleniem właściwości najbardziej charakterystycznych dla
mentalności hitlerowskiej. Bezkrytyczność wobez zarządzeń przywódców całkowicie
przysłoniła mu resztki ludzkich uczuć. I to właśnie jest najbardziej
przejmujące w jego opowieści.
Kontakt z
literaturą obozową już od najmłodszych lat przygotował mnie w pewnym stopniu na
lekturę fragmentów, beznamiętnie pokazujących koszmar więźniów w Oświęcimiu.
Nie byłam jednak gotowa na wyznania człowieka, który z jednej strony kreuje się
na dość wrażliwego idealistę (!) a z drugiej bez mrugnięcia okiem prowadzi na
rzeź tysiące ludzi – niewinnych, chorych, okaleczonych, skrajnie wyczerpanych,
ciężarne kobiety i małe dzieci.
Łatwiej jakoś
godzić się z myślą, że zbrodni dopuszczają się osobniki tępe i pozbawione
umiejętności odróżniania dobra od zła. Jednak ktoś, kto w swoich wypowiedziach
zawiera jednocześnie elementy zrozumienia sytuacji i akcenty, które zdają się
temu całkowicie zaprzeczać, wzbudza skrajne oburzenie. Oburzenie i
niedowierzanie. jak można w jednym zdaniu podkreślać swoją rzekomą delikatność,
a w kolejnym na zimno relacjonować przebieg masowych egzekucji.
Lekturę odczuła
nie tylko moja psychika, poczułam się wręcz fizycznie chora po przeczytaniu
wynurzeń oświęcimskiego kata. I nadal nie wiem, czy to esesmańska tresura wypaczyła
go tak dalece, że przestał widzieć w zbrodni zbrodnię a w człowieku człowieka,
czy to obrzydliwy cynizm sprawił, że jego percepcja stała się tak zwyrodniała.
Rudolf Hoess jest
rzekomo pomysłodawcą zamieszczenia słynnego napisu „Arbeit macht frei” nad
bramą obozu w Oświęcimiu i – co znamienne – święcie wierzył w słusznośc tych
słów w odniesienu do obozowej rzeczywistości . We wspomnieniach sporo jest
rozważań o tym, jak dyscyplina i wysiłek fizyczny zbawiennie działa na
atmosferę w obozie oraz morale więźniów, czemu towarzyszą opisy nieludzkich
warunków i straszliwych praktyk, jakich dopuszczano się w stosunku do nich.
Przejmujące są
fragmenty dotyczące kwestii „technicznych”, związanych z gazowaniem ludzi i
utylizacją ciał. Hoess nawiązuje również do funkcjonowania żydowskich oddziałów
Sonderkommando, których członkowie odpowiedzialni byli za uprzątanie komór
gazowych, wyrywanie ofiarom złotych zębów i palenie zwłok.
Pamiętam pewien
jesienny dzień sprzed lat. Miałam wtedy 12, może 13 lat i wyjechałam ze szkolną
wycieczką do obozu w Oświęcimiu. Do dziś stoi mi w oczach jeden z eksponatów – samotna
szubienica, tkwiąca w pobliżu jednego z krematoriów. To na niej powieszono w
1947 roku komendanta Rudolfa Hoessa. Wtedy ten widok wzbudził u mnie – dziecka dreszcz
grozy a jednocześnie coś na kształt współczucia. Dziś wiem, że stojąc raz
jeszcze w miejscu, gdzie wykonano wyrok, czułabym tylko ponurą i gorzką
satysfakcję...
Ja się jeszcze nie odważyłem na Hoessa, zresztą tak samo jak na wspomnienia innych esesmanów z Auschwitz. Ale właśnie czytam o Amonie Goetzu, komendancie z Płaszowa i jest to równie niewiarygodny obraz: sadysta z jednej strony i kochany mąż z drugiej; to się wręcz nie mieści w głowie.
OdpowiedzUsuńU Hoessa jest dokładnie tak samo - robiło mi się niedobrze, gdy czytałam fragmenty jego listów do żony - jest tam miły, pisze o zwykłych codziennych sprawach a za chwilę relacjonował "rozładunek" transportu nowych więźniów i egzekucje... Okropne.
UsuńTakich przypadków było więcej. On to opisywał żonie, inni po prostu zostawiali "pracę" za bramą. Ciekawe są wspomnienia dzieci, a nawet wnuków zbrodniarzy, które próbowały uporać się z brzemieniem ojca/dziadka.
UsuńStraszny zgrzyt powodują fragmenty, w których opisuje sielankowe życie swojej rodziny - dzieci i żony, która kochała kwiaty i zwierzęta i żyło jej się w pobliżu obozu "jak w raju" w zestawieniu ze scenami prowadzonych na śmierć kobiet, ukrywających niemowlęta pod stertami łachamnów, aby je ocalić...
UsuńWspomnień dzieci zbrodniarzy jeszcze nie czytałam - czy mógłbyś coś ewentualnie polecić ?
Na pewno są wspomnienia Niklasa Franka, w przyszłym roku ukażą się wspomnienia wnuczki jednego ze zbrodniarzy. A tu ciekawy artykuł: http://media.wp.pl/kat,1022939,wid,14450616,wiadomosc.html
UsuńDzięki - wspomnień poszukam a artykuł rzeczywiście bardzo ciekawy! I jakie skrajnie różne postawy. Z jednej strony sterylizacja wnuczki Göringa wydaje mi się przesadą, bo jakoś nie wierzę, że można przekazywać przez pokolenia zbrodnicze geny, ale rozumiem tych, którzy mają problemy natury psychicznej z powodu obciążeń rodzinnych...
UsuńA oburzające jest zachowanie tych, którzy próbują oczyścić przodków z zarzutów tylko na podstawie twierdzenia, że byli czułymi i kochającymi ojcami czy dziadkami...
Dopuszczenie do siebie myśli, że czuły dziadek był potworem to na pewno byłby szok, którego podświadomie unikają.
UsuńW ogóle postawa Niemców wobec nazistowskiej przeszłości to temat z jednej strony fascynujący, z drugiej przerażający jako przykład zbiorowego wyparcia. Wskazano kilkunastu największych zbrodniarzy, a reszta narodu mogła odetchnąć z ulga, że nikt nie przyczepi się do nich, do ich ojców, którzy przecież nikogo nie zabili, ale np. przestali podawać rękę żydowskim znajomym i kupować w żydowskich sklepach. W ramach podobnego mechanizmu wyparto ze zbiorowej świadomości udział kobiet w działaniach nazistów; wskazano co najwyżej kilka sadystek-zbrodniarek, ale milcząco uznano, że przecież kobiety nic w tamtych czasach nie mogły i w ogóle nie miały znaczenia. Skąd w takim razie strażniczki w obozach, pielęgniarki w zakładach, gdzie dokonywano eutanazji, opiekunki społeczne donoszące na psychicznie chorych?
O kobietach "z obsługi" obozów wspominał również z uznaniem Hoess.
UsuńTo prawda, że to zbiorowe wyparcie to swoisty fenomen, nagle okazało sie, że odpowiedzialni za zbrodnie byli tylko ci, których złapali i wykonali na nich wyrok, ci, przeciwko którym dowody były przytłaczające. A kto okupował Polskę, kto zajmował się administracją, kto był odpowiedzialny za zbrodnie jednostkowe, na mniejszą skalę? Nie wiadomo. Niepokoi mnie fakt, że z czasem skala winy Niemców drastycznie się zmniejsza za sprawą ich manipulowania opinią publiczną. Małymi krokami do celu.
A z innej beczki - właśnie znalazłam ten film: http://izrael.org.il/historia/3928-janusz-korczak-film-dokumentalny.html
UsuńNie wiedziałam o nim wcześniej.
Polskę okupowali jacyś "oni", jacyś "oni" wysyłali do Rzeszy paczki z pożydowskimi dobrami, "oni" planowali transporty do Auschwitz. Natomiast "nasi" dziadkowie i ojcowie byli czyści, bawili się przecież z nami i dawali cukierki. Mnie w takich momentach aż trzęsie, ale w sumie Niemcy wykorzystali, tyle że na gigantyczną skalę, typowe mechanizmy; w końcu my też wolimy nie pamiętać o szmalcownikach czy Jedwabnem, w końcu to nas mordowali i my pomagaliśmy Żydom.
UsuńA w kwestii kobiet w nazizmie polecam "Sprawczynie" Kathrin Kompisch.
Na pewno w naszej historii też są epizody wstydliwe i przemilczane, ale to zupełnie inna skala, jak słusznie zauważyłeś. Nie podoba mi się jednak tendencja, polegająca z jednej strony na oczernianiu Polaków (jak w osławionym "Pokłosiu" czy emitowanym niedawno w Polsce niemieckim serialu) a z drugiej na wypieraniu się odpowiedzialności i stawiania nieomal znaku równości pomiędzy narodem okupującym i okupowanym. Temu służą również wspomniane wynurzenia potomków wojennych zbrodniarzy.
UsuńNiedawno czytałam "Złodziejkę książek", którą również uważam za narzędzie takiej manipulacji. To banalna w sumie książka, skierowana nie wiadomo do kogo (w założeniu dla młodszych czytelników), niby naiwna ale jest w niej drugie dno - wybielanie Niemców i stawianie ich w pozycji ofiar.
Dzięki za polecenie.
Nie oglądałem ani Pokłosia, ani serialu, za to uważam, że jesteśmy w okresie dyskusji (zapoczątkowanej sprawą Jedwabnego) i skrajne pokazywanie pewnych spraw służy wypracowywaniu stanowiska wobec tych przemilczanych epizodów.
UsuńZłodziejki też nie znam, za to czytałem Chłopca w pasiastej piżamie, czyli Holokaust w wersji pop, też absolutnie niestrawne i fałszujące rzeczywistość w imię nie wiadomo czego. Przejechałem się kiedyś po tym dziele i do dziś to jedna z moich ulubionych własnych recenzji.
Co do wypracowywania stanowiska - masz rację, tyle tylko, że w przypadku Polaków to zupełnie inne zasady. Trudno mówić o odpowiedzialności zbiorowej w przypadku Jedwabnego, tak przynajmniej ja uważam. I trudno wypracować w tej kwestii jednolite stanowisko, bo po prostu skala tych niechlubnych zdarzeń jest nieporównywalnie mniejsza do tego, co zrobili Niemcy. Dlatego odkrywanie historycznych przemilczeń - jak najbardziej, ale nie na zasadzie dziwnej, oczerniającej propagandy - a mam wrażenie, że do tego to czasami zmierza.
UsuńTwoją recenzję własnie przeczytałam - rzeczywiście poużywałeś sobie :-P
"Chlopca..." czytałam jakiś czas temu i aż tak bardzo mnie nie odrzucił (mam na myśli sam styl narracji, konstrukcję etc.), jednak co do fabuły mam podobne zastrzeżenia. I tak samo było w przypadku wspominanej "Złodziejki..." Zusaka, po której też się trochę przejechałam - to właśnie taka "wersja pop" wojennego koszmaru, tyle, że gęsto naszpikowana wybielającymi Niemców wtrętami.
Proporcje są ważne, o Jedwabnem przed Grossem wiedziała garstka, głównie historyków. Ale nie chodzi mi o mówienie o odpowiedzialności zbiorowej, ale o mechanizm wyparcia wiedzy o niechlubnej przeszłości, który działa tak samo i u Niemców, i u nas - krzyki, że garstka, że kalanie świętości i bohaterów itp. No i najbardziej nas boli wskazywanie, że jednak in gremio Polacy nie byli narodem bohaterów, tylko raczej szarą obojętną masą.
Usuń"Chłopiec" aż się prosił o przewalcowanie i słusznie mu się należało, bo nadal mam drgawki. I pomyśleć, że toto jest lekturą szkolną, sądząc po liczbie wyszukiwań :(
Mechanizm wyparcia jak najbardziej podobny. Pomimo tego wydaje mi sie jednak (choć może to i stronnicze), że jako naród okupowany mamy niejako większe prawo do poczucia kalania świętości w takich sytuacjach - co oczywiście nie oznacza, że należy te sprawy zamiatać pod dywan.
Usuń"Chłopiec..." to lektura??? O matko... Za "naszych" czasów czytało się "Medaliony", "Rozmowy z katem", "Inny świat", "Pożegnanie z Marią" etc. a teraz takie ugrzecznione i przekręcone wersje?! Co za świat.
Gdybyśmy byli narodem stuprocentowych bohaterów, to poczucie kalania świętości byłoby pewnie na miejscu. Ale byliśmy narodem jak każdy inny, więc zasłanianie się tym, że nas los doświadczył, nie jest stosowne. No ale wiele narodów ma swoje traumy, zszokowałem się niegdyś na wieść, że ofiary Holokaustu wcale nie były czczone w Izraelu na początku państwowości, bo nie odpowiadały ideologii rządzących.
UsuńChłopiec jest lekturą albo późnopodstawówkową, albo gimnazjalną, te wymienione przez Ciebie to jednak była klasa maturalna.
Co do Izraela, faktycznie tak było, no ale wiadomo - to się wiąże i z ówczesną ideologią rządzących i z przekrojem społecznym, dopiero z czasem, z napływem nowych mieszkańców a zwłaszcza ocalonych z zagłady lub ich potomków, ta sytuacja się zmieniła. Na szczęście.
UsuńZ aktualnym kanonem lektur nie jestem teraz na bieżąco, ale, jeśli to lektura w późnej podstawówce to jestem w stanie zrozumieć intencje tych, którzy o tym zadecydowali. Ale i tak uważam, że te intencje mijają się z rzeczywistym przesłaniem książki. Bo co sobie pomyśli taki gimnazjalista, któremu wdrukuje się obraz zaszczepiony podczas czytania książki w konfrontcji z późniejszymi lekturami ???
Ja się obawiam, że to może być JEDYNA lektura poruszająca temat wojny i Holokaustu w całej edukacji, wątpię, żeby w trzyletnim liceum docierano do Nałkowskiej i Borowskiego.
UsuńNie żartuj!? Mam nadzieję, że się mylisz jednak. Swoją drogą ciekawe, jaką "filozofią" podbudowana jest taka edukacja w wersji soft...Bo chyba rzekomy brak czasu w toku 3-letniego liceum to nie jest jedyne wytłumaczenie...
UsuńMam nadzieję, że się mylę, ale jakoś mi się nie wydaje. Zresztą znajomość Borowskiego nie pomaga w zdaniu matury. No i młodzież mamy wrażliwą, nieodporną na wstrząsające obrazy literackie. Których nie pozna, bo i tak nie da rady przeczytać nic dłuższego niż pół strony.
UsuńNo tak, delikatna młodzież, wychowana w duchu postmodernistycznego unikania ekstremów mogłaby nie znieść takiego szoku...
UsuńAle ta ponura wizja na końcu jest chyba odrobinkę przesadzona, czego, jak zauważyłam, jest dowodem chociażby Twoja Starsza :-)
Moja Starsza należy do nielicznej grupy tych, których nie przeraża lektura licząca więcej niż 10 stron dużego druku, nie wiem, czy w 26-osobowej klasie jest pięć czy sześć czytających osób.
UsuńTo rzeczywiście nie rokuje najlepiej, ale jak tak sięgnę pamięcią do szkolnych czasów to i w mojej, równie licznej, klasie nie naliczyłbyś więcej osób, które z własnej woli były skłonne coś przeczytać. Cały czas optymistycznie mam nadzieję, że te proporcje az tak bardzo się nie zmieniły....
UsuńByć może masz rację, pamiętam, że jeszcze w piątej klasie parę osób chodziło do polonistki zaliczać czytanie na głos. A w liceum bryki były na porządku dziennym.
UsuńO to to! To i u mnie było podobnie.
UsuńA biorąc pod uwagę, że pokolenie z wyżu demograficznego zawierało w sobie znaczny odsetek czytających a oni z kolei wydali na świat i wychowują kolejne pokolenie w tym samym duchu, to może nawyk czytania w narodzie nie zginie :-)
Różnie może być. Wracałem ostatnio do domu, koło mnie 12-13latek coś czyta, na oko lekturę. To była Opowieść wigilijna. Mam jednak nadzieję, że bryk na końcu czytał PO przeczytaniu Dickensa, a nie ZAMIAST :)
UsuńGdyby przeczytał PO to by mu się nawet chwaliło, bo odwaliłby więcej roboty niż ci, którzy przeczytali tylko ksiażkę ;-)
UsuńOby, oby :) Chociaż mnie się bardziej prawdopodobna wydaje się wizja wynikająca z komentarzy pod tym tekstem: http://klasykadlamlodych.blogspot.com/2013/09/piraci-z-wysp-spiewajacych-adam-bahdaj.html
Usuń"przeczytam streszczenie, na konkurs wystarczy..." dobre :-D Fundameny mojej optymistycznej wizji poważnie się zachwiały ;-)
UsuńA no właśnie. Jakbyś kiedyś przypadkiem omówiła tu jakąś lekturę szkolną, to sama zobaczysz, ile wejść zawdzięcza się pytaniom typu "streszczenie tomka sawyera" albo "dlaczego lubimy pana kleksa" :D
UsuńO, to muszę koniecznie spróbować, przynajmniej liczba wejść mi wzrośnie a poza tym zyskam ciekawy materiał do rozważań na tematy socjologiczne ;-)
UsuńTo zapytaj w bibliotece o aktualne lektury szkolne, może być coś absolutnie niedługiego.
UsuńZ biblioteką będzie problem, bo jestem wyjechana, ale poszukam w internecie i powinno się udać, bo mam na stanie trochę książek dla czytelników w tym przedziale wiekowym :-)
UsuńMoże być Koziołek Matołek, pewnie jest w sieci.
UsuńMyślisz, że ktoś by się połakomił na streszczenie Koziołka Matołka? ;-) Akurat w tym przypadku mogę pisać prawie bez pomocy tekstu, spore fragmenty znam na pamięć :-)
UsuńNiedawno czytałam "Przez ciebie, Drabie" Chądzyńskiej, ale jakoś nie przyszło mi na myśl, żeby napisac recenzję - a widzę, że to błąd :-)
Chociaż to chyba nie jest lektura...
UsuńMatołek na bank by miał wzięcie, porozmawiaj z Momartą, ona coś o tym wie. A o Chądzyńskiej napisz, wpiszesz się w modny trend retromłodzieżówek:)
UsuńChyba pójdę za Twoją radą - przynajmniej raz będę miała "modny" wpis :-)
UsuńZawsze do usług:)
UsuńBędę chętnie korzystać :-)
UsuńNie wiem, czy miałabym odwagę na taką lekturę, nie odważyłam się na odwiedzenie żadnego z koncentracyjnych obozów, choć jeden mam całkiem niedaleko. Zawsze przerażała mnie zdolność podporządkowywania się bez mrugnięcia okiem na każde nowe zalecenie,rozwiązanie, w tym przypadku rozkaz. A to że osoba inteligentna jest o wiele bardziej niebezpieczna od osoby prostej (niewykształconej) wiadomo od dawna. Co nie znaczy że wciąż nie zadziwia. Czytałam trochę na temat holokaustu, obozów śmierci, ale nawet oparta na faktach fikcja czy essej lub coś na kształt reportażu to zawsze coś innego niż opowieść zbrodniarza. Brrr.
OdpowiedzUsuńJa w Oświęcimiu byłam raz i do dzisiaj mam przed oczami te miejsca, "eksponaty", komory gazowe... Nie wiem, czy dzisiaj zdecydowałabym się na powtórną wizytę w obozie.
UsuńTo nawet nie to jest najgorsze, że jako osoba bardziej inteligenta Hoess był bardziej niebezpieczny. Najbardziej niewiarygodna jest jego dwoistość, to, że kreuje się na człowieka wrażliwego a przy tym zabija z zimną krwią, nie widząc w swoich ofiarach ludzi. Na początku Hoess wspomina swoje dzieciństwo i wyznaje, że miał być... księdzem. To już zakrawa na straszliwy cynizm.
W muzeum na Majdanku bywam z uczniami raz na kilka lat. Ostatnio dwa lata pod rząd i muszę powiedzieć, że jest ze mną coraz gorzej: ostatni raz kilka tygodni temu odchorowałam. Zaznaczam, że do tematyki jestem przyzwyczajona od bardzo dawna. Może doroślejąc bardziej zdajemy sobie sprawę z ogromu zła, jakie wydarzyło się w takich miejscach? W organizacji obozów najbardziej przeraża mnie skrupulatna, lodowata precyzja.
UsuńPodejrzewam, że moja kolejna wizyta w obozie zaowocowałaby jakimś stanem depresyjnym, z wiekiem też stałam się bardziej wrażliwa na takie widoki. Książki to jedno, ale kontakt z miejscem, w którym to wszystko się odbywało, w pełni świadomości tych okropienstw - to mogłoby być zbyt wiele...
UsuńMasz rację, żadna książka nie odda tego, co czujesz, kiedy fizycznie możesz dotknąć tej tragedii.
UsuńJa odwiedziłam tylko Oświęcim i to wiele, wiele lat temu a mimo to pamiętam bardzo wyraźnie wiele szczegółów, niektóre chyba utrwaliły mi się w pamięci na zawsze. Mimo to uważam, że dzieci w wieku gimnazjalnym powinny być zabierane w takie miejsca, zwłaszcza, że jak wspominał ZwL, nastąpiły ponoć zmiany i cięcia w lekturach z zakresu literatury obozowej.
UsuńW Oświęcimiu nie byłam jeszcze nigdy, ale zwiedziłam muzea w Sztutowie, Sobiborze i oczywiście wspomniany Majdanek. Dziwne jest dla mnie to, że choć podstawa programowa nauczania języka polskiego w gimnazjum przewiduje utwory związane z II wojną światową, na historii ta problematyka pojawia się dopiero w liceum.
UsuńTo rzeczywiście dziwne, ciekawe, do czego to wszystko zmierza. Za kilka - kilkanaście lat pewnie dojdzie do tego, że ta tematyka będzie traktowana całkiem marginalnie.
UsuńNie wiem, jaki odsetek młodzieży kończy edukację na poziomie gimnazjum, ale obawiam się, że co roku spora grupka w skali kraju, i to są osoby, które nigdy w życiu nie usłyszały od nauczyciela historii ani słowa o II wojnie światowej.
UsuńNo właśnie - obawiam się, że za kilka dziesięcioleci ten temat w ogóle przestanie istnieć w świadomości młodych ludzi a Holocaust będzie traktowany jak bajki o Żelaznym Wilku :-(
UsuńA nie myślisz, że to "za sprawą" inteligencji człowiek potrafi przybrać różne maski i być raz dobrym ojcem, a za chwilę zabójcą, raz cynikiem, a za chwilę upozowanym na wrażliwca współczującym człowiekiem. Wydaje mi się, że człowiek prosty nie potrafi aż tak udawać i prezentować tę dwoistość, no chyba, że stoją za tym zaburzenia psychiczne, ale to nie ten przypadek.
OdpowiedzUsuńMasz rację - i własnie miałam na myśli, że to jest takie straszne...
UsuńChwilami pisał tak, jakby autentycznie współczuł więźniom, były jakby króciutkie przebłyski człowieczeństwa, ale za chwilę zadawał temu kłam. Pisał, że od chwili zostania komendantem obozu Auschwitz nigdy już nie był naprawdę szczęśliwy - a przecież to był jego wybór. Sam wybral tę drogę. Nie był szcześliwy ale przez kilka lat posłał na śmierć prawie 2 miliony ludzi...
Tak, on nie był chory. Tego nie da się leczyć. To jest trwała rzecz taka osobowość psychopaty, niezdolnego do wczucia się w sytuację ofiary. No, i sytuacja, która wręcz zachęcała psychopatów do aktywności i pięcia się po drabinie hierachii nazistowskiej.
UsuńStraszne jest to, że zdawał się do pewnego stopnia rozumieć ogrom swojej zbrodni a jednoczesnie był tak przerażająco obojętny. Nie wierzę, że to jego deklarowane współczucie dla więźniów miało autentyczną podbudowę uczuciową, po prostu wiedział, że to wszystko jest niedopuszczalne a jednak przy całej swojej świadomości robił to. I właśnie ten typ mentalności doprowadził do tego, że reżim nazistowski miał taki zsięg i takie skutki, jakie miał. Psychopata, masz rację!
UsuńNie, nie moglabym tego przeczytac, juz po przeczytaniu Twojej recenzji mam mdlosci... zawsze sie dziwilam ludziom, ktorzy taka literatura sie zaczytuja na co dzien, ja po przeczytaniu jednej na wiele, wiele miesiecy mam ochote zaczac wyc i juz nigdy nie przestac. Nie zartuje.
OdpowiedzUsuńIza, doskonale Cię rozumiem. Już po obozowym Kerteszu nie mogłam się otrząsnąć a teraz - tak jak napisałam w recenzji - odchorowałam tę książkę. Miałam gorączkę, naprawdę.
UsuńDawno temu czytałem "Autobiografię Rudolfa Hössa" i "Proces ludobójcy Amona Goetha" w porównaniu ze wspomnieniami tych, którzy przeżyli obozy i getta wydały mi się zaskakująco blade.
OdpowiedzUsuńPoniekąd tak jest, na pewno bardziej przemawiają do sumienia i wyobraźni relacje tych, którzy przeszli przez piekło.
UsuńWe wspomnieniach Hoessa straszna była nie tyle zewnętrzna warstwa jego opowieści tylko uświadomienie sobie zwichnięcia jego psychiki, jego cynizmu... wiele jeszcze określeń mozna by wymieniać.
Poruszyło mnie to być może dlatego, że (nie licząc wzmiankowanej książki Merlego) to były pierwsze wspomnienia nazistowskiego zbrodniarza, jakie czytałam...
W Rozmowach z katem Stroop też przecież jest zupełnie beznamiętny: nie zrobił przecież nic złego. Wypełniał rozkazy. Możliwe, że do nich naprawdę nigdy nie docierał ogrom zła, jakie wyrządzili, że byli jakoś upośledzeni, bo nie mieli sumienia i nie mogli odczuwać współczucia.
UsuńPodobnie jest w "Eichmannie w Jerozolimie" gdzie chwilami Eichmann żałuje, że nie mógł do końca wykonać otrzymanych z góry rozkazów. Przede mną w ten weekend "Dziennik norymberski" Gilberta ...
UsuńZwL
UsuńMasz rację, w "Rzmowach z katem" jest podobnie, czytałam to tak dawno, że całkiem zapomniałam...
To nawet nie jest tak, że wyznania zbrodniarza sa dla mnie bardziej wstrząsające od wyznań ofiar, tyle tylko, że oddziaływują inaczej, wzbudzają zupełnie inne odczucia. W przypadku Hoessa to jakby kropla, która przepełniła czarę, jesli mogę użyć takiego porównania. Trudno mi tylko uwierzyć w to zbiorowe upośledzenie i pogodzić się z tym, że ludzie, jedneg dnia żyjący w miarę normalnie, drugiego stawali się narzędziem do zabijania.
Marlow - prawda, Eichmann to ten sam typ osobowości, mam wrażenie, że to wypranie z emocji i ślepe posłuszeństwo było cechą wspólną wszystkich nazistowskich zbrodniarzy. Na tym zbudowano potęgę III Rzeszy. Tyle, że książka Arendt, choć również traktująca o zwyrodniałym człowieku, nie była jednak bezpośrednim jego wyznaniem, więc jej siła rażenia jest trochę mniejsza.
"Trismus" Grochowiaka to wnikliwe, przerażające studium kogoś takiego jak Hoess, bardzo polecam Ci tę powieść. Uprzedzam, że nie spałam po niej całą noc.
OdpowiedzUsuńLirael, przeczytałam właśnie Twoją recenzję "Trismusa". Na pewno przeczytam książkę. I na pewno też ją odchoruję...
UsuńJestem bardzo ciekawa, jak ją odbierzesz. Trochę się obawiam, bo Marlowa nieco rozczarowała, a macie dość podobny gust literacki, co w sumie nie dziwi w obliczu hipotezy, że jesteście jedną i tą samą osobą. :)
UsuńTwoja recenzja sugeruje z bardzo dużym prawdopodobieństwem, że książka przypadnie mi do gustu.
UsuńA hipoteza chyba umrze wkrótce śmiercią naturalną, gdyż nie mam szans (i nawet nie ośmielę się próbować :-)) dorównać Marlowowi w jego ambitnych lekturach :-) Zwłaszcza, że u mnie w planach na najbliższe dni i tygodnie same "lekkie" czytanki :-)
U mnie teraz zaczynają się właśnie zmasowane notki o lekturach wakacyjnych (aktualnie zaległości czerwcowe), więc bynajmniej nie będziesz osamotniona. :)
Usuń:-)
UsuńA u mnie okres przedświąteczny zawsze wiąże się z obniżeniem lotów czytelniczych :-) Ponadto zaczynam już profilaktycznie poprawiać sobie nastrój przed czekającą mnie wkrótce pewną traumatyczną rocznicą ;-)
Współczuję takiej rocznicy, w dodatku teraz. Wiele razy przekonałam się na własnej skórze, że książki bardzo pomagają w takiej sytuacji. Proponuję coś lekkiego, humorystycznego, z wyrazistą akcją.
UsuńKochana Lirael, nie nie! Taka naprawdę traumatyczna i smutna rocznica czeka mnie tuż przed Bożym Narodzeniem... :-(
UsuńA teraz miałam na myśli tylko własne, zbliżające się urodziny, które z roku na rok obchodzę z coraz mniejszym zapałem ;-)
Skąd ja to znam?! :) Z drugiej strony urodziny to okazja do egzekwowania książkowych prezentów, więc jednak jest na co radośnie czekać. :)
UsuńO tak :-) Mój mąż już od dawna nie pyta, CO mi kupić w prezencie bo wie, że prawidłowo zadane pytanie brzmi "jaką książkę kupić" ;-) W drugą stronę działa to zresztą podobnie :-)
UsuńKiedyś oglądałam w tv program , serial chyba to był o rodzinach Goeringa, Himmlera i innych współpracowników Hitlera. To był dopiero szok, kochająca mamusia po kolacji szykowała dzieci (chyba czwórkę) do spania , w łóżeczkach piękna puchata pościel i przed spaniem wszystkie dzieci zmawiały paciorek. Również jeśli zależy Wam na wstrząsach tego typu polecam książkę o życiu Ewy Braun o jej zainteresowaniach, strojach , kulturze jakiej wymagano w domu wrrr Włosy stają dęba po prostu jak się pomyśli o tym czym się zajmowali poza sielankowym domem rodzinnym.
OdpowiedzUsuńMoleslaw, masz rację. Z drugiej strony jestem w stanie zrozumieć to, że dzieci chroniono przed prawdą, przed tym, czym zajmowali się ich ojcowie. Niestety, dzisiaj zbieramy żniwo tego zakłąmania.
UsuńHoess w liście do żony pisał:
"W świetle moich obecnych przekonań widzę dziś zupełnie jasno - co jest dla mnie nader ciężkie i gorzkie - że cała ideologia, cały świat, w które tak mocno i święcie wierzyłem, były oparte na zupełnie fałszywych założeniach i bezwzględnie musiały kiedyś runąć.
Moje postępowanie w służbie tej ideologii było także zupełnie fałszywe, choć działałem w dobrej wierze o słuszności tej idei. Jest więc zupełnie logiczne, że obudziło się we mnie dużo, wątpliwości, czy również moje odstąpienie od wiary w Boga nie polegało na całkowicie fałszywych założeniach. Było to ciężkie zmaganie się. Jednakże odnalazłem swą wiarę w Boga."
Takie odwoływanie się do Boga w przypadku człowieka, który był uznany za jednego z największych zbrodniarzy wojennych, zakrawa na kpinę...
"działałem w dobrej wierze" mnie rozwaliło chyba jeszcze bardziej
UsuńMnie tak rozwalało przy co drugim jego zdaniu, albo i częściej...
UsuńW Oświęcimiu nie byłam, ale i tak, będzie to lektura ciężka...
OdpowiedzUsuńJest ciężka, to prawda. Najgorsze jest uświadomienie sobie, że czyta się autentyczne zapiski człowieka, który uznany został za jednego z największych zbrodniarzy w historii i skonfrontowanie tego faktu z jego deklarowaną "wrażliwością"...
Usuń