Jedną z książek,
które były w moim życiu od zawsze, są wspomnienia Janiny Porazińskiej o wiele
mówiącym tytule „I w sto koni nie dogoni”. Czytała mi je mama do poduszki,
czytałam je sama, gdy tylko posiadłam tę ważną umiejętność. Stareńki egzemplarz
rozpadł się niemal od nieustannego kartkowania.
Powtórka po
latach nie rozczarowała mnie. Wprawdzie nie byłam już w stanie fascynować się, jak
niegdyś, szczenięcymi figlami i zabawami bohaterki – autorki, jej rodzeństwa i
przyjaciół, zwróciłam jednak uwagę na piękny język, humor, lekki styl oraz
wątki historyczne i poznawcze.
Porazińska
opisuje swoje dzieciństwo, które przypadało na przełom XIX i XX wieku. Z perspektywy kilkuletniej dziewczynki oglądamy
dawny Lublin, po ulicach którego jeździły dorożki (o samochodach wówczas ledwie
słyszano) a porządku strzegli stójkowi. To czasy, w których obowiązywała nauka
w języku rosyjskim a gimnazjaliści nosili mundurki z orłem carskiej Rosji na
guzikach (które, na znak protestu, przyszywali do góry nogami).
Autorka,
przywołując postaci krewnych i znajomych, akcentuje ważne i znamienne dla
historii kraju wydarzenia i zjawiska. Wspomina aresztowanie wuja Stasia, który
za nieprawomyślność skazany został na karę więzienia.
„Nie mogłam pojąć, za co wuja zaaresztowano.
Czy co ukradł? Jakżeż takiemu małemu dziecku można było tłumaczyć o ruchu
konspiracyjnym (...), o nielegalnych drukarniach, o przemycaniu tajnej „bibuły”
? (...) Pamiętam wygląd listów, które wuj przysyłał ze Szlisselburga. Każda
strona przekreślona była na krzyż szeroką linią przezroczystej, żółtej farby.
Był to stempel cenzury więziennej.
Przesiedział tam wuj dwa lata, potem przez pięć
lat nie wolno mu było wracać do kraju. Po powrocie był wciaż pod obserwacją
żandarmerii, pomimo to udawało mu się w dalszym ciągu pracować w konspiracji”.
W rodzinie Janiny
Porazińskiej tradycje konspiracyjne były, jak się okazuje, silnie zakorzenione.
Kolejnym przykładem jest ciotka Janka, która potajemnie uczyła wiejskie dzieci,
bo „szkół podstawowych, jak je wówczas
nazywano – ludowych, po wsiach było niezmiernie mało, a i w tych nauka odbywała
się w języku rosyjskim. Uczyć się poza szkołą, choćby tylko czytania i pisania
po polsku nie było wolno. Groziła za to surowa kara więzienia.”
Chwilami wspomnienia zyskują dodatkowy poziom – autorka sięga głębiej wstecz,
do czasów swoich pradziadków. Na kartach ksiązki pojawia się brat prababci, Feliks Piątkowski, który według relacji autorki, służył w przybocznej gwardii Napoleona i trwał przy wodzu aż do jego końca, na wygnaniu.
Przywołana jest również postać krewnego, który walczył w legionach pod dowództwem pułkownika Kozietulskiego i wraz z batalionem skierowany został do Hiszpanii, gdzie walczył pod Somosierrą.
Książeczka nie
jest jednak, wbrew pozorom, naszpikowana historycznymi wtrętami. Przede
wszystkim jest to radosne przywołanie dziecięcej beztroski, zapomnianych
obyczajów, obrzędów i zabaw. Mała Janeczka uwielbiała letnie wyjazdy do
odległego majątku dziadków, gdzie z właściwą sobie ciekawością odkrywała
kolejne atrakcje wiejskiego życia. W tych fragmetach odnajdzie część siebie
każdy, kto choć raz w życiu spędził wakacje na wsi. Ciepłe, letnie wieczory
spędzane na schodkach przed domem i snute powoli opowieści. Spotkania z dawno
niewidzianymi przyjaciółmi. Nieskończone
możliwości, jakie dają pola i ogród, tajemnice skrywane przez las, przygoda
czająca się za każdym drzewem, urok dni słonecznych i deszczowych a przede
wszystkim towarzystwo najwierniejszych przyjaciół – zwierząt gospodarskich.
Porazińska – miłośniczka
psów, kotów a przede wszystkim koni, tym właśnie zyskała sobie moją dozgonną
sympatię. Każdemu z dworskich czworonogów poświęca zabawną lub wzruszającą, a
zawsze ciekawą anegdotkę. To chyba w dużej mierze dzięki jej inspiracji,
chodziłam kiedyś na lekcje jazdy konnej – niestety, bez spektakularnych
efektów...
Bardzo cenne są epizody
poświęcone specyfice życia na wsi, sprzężonego ściśle z rytmem pór roku i
rolniczego kalendarza. Wywożenie nawozu (najszczęśliwsze chwile dla młodych
„Porazińszczaków”), pasanie bydła i
świń, sprzedaż gęsi jesienią.
Zadziwia
mentalność ówczesnego społeczeństwa i poziom tak zwanej „nowoczesności”.
Mieszkająca w
Warszawie, „emapcypująca się” ciotka małej Janki budziła zgorszenie tym, że „nosiła krótko ostrzyżoną fryzurę, paliła
papierosy i chodziła co dzień do cukierni sama na małą czarną kawę. Wszystko to były czyny nad wyraz śmiałe...”
Niedowierzanie
budzi również anegdota na temat roweru – dziś, nieodłącznego elementu
codzienności a niegdyś pojazdu, który „budził
wielkie zaciekawienie, ale i wielki przestrach. Dwa koła, jedno za drugim – i
można na tym jechać. Spróbuj od wozu odjąć koła z lewej albo prawej strony i
jedź! Zaraz się wywrócisz. A ten Porazińszczak pędzi na tym, że ani go pies
może dognać. To nieczysta siła! Tak orzekła wieś i ustosunkowała się do roweru
bardzo wrogo...”.
Smaczki
obyczajowe i historyczne to jedna z mocnych stron tej niewielkiej książeczki. Z
nostalgią czytamy fragmenty poświęcone umierającej tradycji „chodzenia z
szopką”, wspólnej nauce po domach pod kierunkiem najzdolniejszych uczniów,
gromadzeniu się wieczorami całej rodziny przy wspólnym stole. To rozdział,
który dla wielu zamknął się bezpowrotnie. Czy warto do niego wracać, choćby w
ramach krótkiej, literackiej wycieczki?
Moim zdaniem tak.
Wspomnienia Janiny Porazińskiej, autorki niezliczonych wierszy i baśni dla
najmłodszych czytelników, uchylają drzwi do innego świata. Nie tylko tego z
czasów wczesnej młodości pisarki, ale i naszego własnego dzieciństwa.
A ja powiem tak, że choćby kopnęło mnie sto koni to i tak nie chciałabym czytać takiej starej i badziewnej książki, więc proszę mnie tu nie kusić i nie namawiać. Niektórzy to chyba zajęć nie mają albo może i pieniędzy by sobie coś dobrego kupić.
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie pozostawić powyższą wypowiedź bez komentarza, na jaki zasłużyła...
UsuńZdaje się, że znowu odezwała się wspólna znajoma, tyle tylko, że tym razem z nickiem :-) ale tak na serio - Porazińską kojarzę z "Szewczyka Dratewki", który był wydany w serii Moje książeczki i "Kichuchusia majstra Lepigliny", też dobre :-)
UsuńMyślisz...? jeśli to nadal ta sama znajoma, to poczyniła postęp - założyła sobie profil, żeby dzielić się swoimi przemyśleniami na szerszą skalę. Widziałam ją też wcześniej u Koczowniczki.
Usuń"Szewczyka Dratewkę" tez miałam, właśnie z tej serii, prócz tego kojarzę Porazińską z "Pamiętnikiem Czarnego Noska" i "Kto mi dał skrzydła". Ale te wspomnienia jakoś najbardziej przypadły mi do serca :-)
Uaktywniła się także i u mnie :-)
Usuń"Kto mi dał skrzydła" było chyba nawet lekturą w podstawówce, pamiętam tylko że to była książka o Kochanowskim ale że to postać nie z mojej bajki więc książka jakoś nie zapadła mi w pamięć poza tytułem.
Tyle samo z "Kto mi dał skrzydła" zapamiętałam i ja :-)
UsuńA "sympatyczną" komentatorkę widziałam też u Ciebie, wnioskując po jej (znajomej skądinąd) odporności na cudze poglądy Twoja koncepcja nabiera sensu :-)
A ja Wam powiem, że tę osobę od "miłych" komentarzy widziałam już kilka miesięcy wcześniej i że nie zawsze jest ona taka niemiła. Ona chyba po prostu nie lubi starych książek ;)
UsuńCiotka małej Janki musiała być bardzo odważną kobietą, skoro zdecydowała się na fryzurę "chłopczycy" i samotnie chodziła do cukierni. Ciekawa jestem, czy ciocia ubierała się w sposób tradycyjny, czy też nosiła rzeczy, które budziły zgorszenie. Jakże łatwo w dawniejszych czasach kobieta traciła dobrą opinię! Bardzo żałuję, że książki Porazińskiej mnie ominęły :)
To niespodzianka! Byłam przekonana, że nasz gość to stosunkowo nowa postać w blogosferze (nowa przynajmniej pod aktualnym nickiem). Może i nie lubi starych książek, ale wyraża to w sposób dość niekonwencjonalny...;-)
UsuńNa temat garderoby cioci Ksawci (bo tak miała na imię owa wyzwolona dama) nie ma, niestety, żadnej wzmianki. Śmiem zuchwale przypuszczać, że mogła nosić nawet - tfu! na psa urok! - spodnie! ;-) A nawet jeśli nie, to jej fryzura i obyczaje były wystarczająco gorszące.
Ciekawe, co by powiedzieli sąsiedzi pani Ksawci na widok niektórych współczesnych, młodych panien...;-)
Koczowniczko, możesz na próbę podsunąć Porazińską córce (chociaż obawiam się, że ta obyczajowa otoczka może jej się wydać nieco egzotyczna :-))
Jeżanno, ten dawny Lublin rozpalił moją ciekawość do czerwoności, już nie mogę doczekać się książki! :) Widzę, że w tym tygodniu poczta trochę szwankuje, więc przypuszczam, że przesyłka dotrze za kilka dni.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie opowieści i jestem przekonana, że to coś w moim stylu. Bardzo Ci dziękuję za tę recenzję. Z tytułem już wcześniej się spotkałam, ale nie wiedzieć czemu przypuszczałam, że to jakieś rymowanki. :)
Lirael, czytając książkę myślałam o Tobie, między innymi ze względu na migawki z Lublina :-) Niestety nie jest go tu aż tak dużo, jak mi się wydawało z perspektywy wspomnień (kiedyś ta książka wydawała mi się gruba, nie wiedzieć czemu ;-)), ale na pewno znajdziesz tam wątki, które Cię zainteresują. No i ogólna atmosfera książki jest, śmiem przypuszczać, również w Twoim stylu :-) Nie mogę się doczekać Twojej opinii!
UsuńW każdym razie bardzo chętnie w te uchylone drzwi wejdę i przewiduję kłopoty z powrotem do rzeczywistości. :)
UsuńMam podobnie z książkami z dzieciństwa, też zapamiętałam je jako imponujące tomiszcza, a teraz okazuje się, że są dość skromnych rozmiarów.
Obawiam się, że ja do końca jeszcze do rzeczywistości nie wróciłam i dlatego powyższy wpis jest do bólu subiektywny :-)
UsuńNiech już ta książka szybko do Ciebie dotrze, z radością przeczytam recenzję kogoś, kto spojrzy na nią świeżym okiem :-)
To znaczy, że jestem masochistką, bo pasjami lubię ten Twój bolesny subiektywizm. :)
UsuńZe świeżością mojego oka może być problem, zapewne będzie zamglone ze wzruszenia przy fragmentach o Lublinie. :)
:-D
UsuńTych fragmentów nie ma aż tak dużo i mimo wszystko są mniej sentymentalne od następujących po nich wątków sielskich, więc Twoje oko powinno odzyskać ostrość widzenia przy użyciu średniego zapasu chusteczek :-)
Ostrzegam jednak, że wzruszających momentów jest więcej, ja na przykład pobeczałam się przy opisie psiny z połamanymi łapkami...:-(
W chusteczki profilaktycznie się zaopatrzę, ta psina mnie też na pewno bardzo wzruszy. :(
UsuńWyczytałam, że Porazińska tłumaczyła ze szwedzkiego, a jej przekłady to książki Zachariasa Topeliusa, Fina piszącego po szwedzku. Przy okazji trzeba będzie te książeczki obadać. Lista wygląda tak:
Zachariasz Topelius, Daleka podróż małego Lucka
Zachariasz Topelius, Perła Adalminy
Zachariasz Topelius, Sampo Lappelill
Zachariasz Topelius, Skrzat z zamku w Abo
Właśnie sobie przypomniałam, że dwa dni temu "Perła Adalminy" z 1973 r. była prezentowana u Jarmili:
http://jarmila09.wordpress.com/2013/12/12/perla-adalminy/
O! Zaglądałam do Jarmili i czytałam tę notkę, ale ostatnia sierota nie zauważyłam nawet, że to przekład Porazińskiej!
UsuńTrzeba będzie się tym książeczkom pzyjrzeć.
Lirael, jako miłośniczka czworonogów na pewno będziesz miała przy lekturze zapewnioną dawkę wzruszeń :-)
Donoszę, że wczoraj przeczytałam. :) Urocza, ciepła książka, wręcz idealna na Święta. Bardzo Ci dziękuję!
UsuńLirael, nawet nie wiesz, jak się cieszę :) Po pierwsze dlatego, że nie zmarnowałaś cennego, świątecznego czasu a po drugie, bo nie myliłam się przewidując, że książka będzie Ci się podobać ! :) Czekam na szczegółową relację! :)
UsuńBrawo za odpowiedź na pierwszy komentarz, pozwolę sobie wykorzystać, jak i do mnie dotrze nieproszony gość. Grudzień to chyab najwłąściwszy okres na takie literackie powroty do czasów dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńOczywiście, możesz wykorzystać :-) chociaż odnoszę wrażenie, że najwłaściwszym w takich sytuacjach byłoby po prostu pozostawienie tego rodzaju spostrzeżeń zupełnie bez komentarza...
UsuńMasz rację, ja zawsze dwa razy w roku - w grudniu i w wakacje robię sobie takie czytelnicze powtórki i ogólnie obniżam loty...;-)
Obniżasz loty? no nie, to kokieteria, ale całkowicie dopuszczalna :)
OdpowiedzUsuńTo akurat szczera prawda i przekonasz się o tym, czytając notki na temat moich kolejnych grudniowych lektur ;-)
Usuń(Tym to subtelnym sposobem zachęcam Cię do dalszych odwiedzin :-P )
Oczywiście czytałam książki Janiny Porazińskiej, jakby było inaczej. Tyle, że to było tak dawnooooooo...........
OdpowiedzUsuńJa właśnie uświadomiłam sobie, że po raz ostatni (nie licząc tego razu) czytałam Porazińską ponad 20 lat temu. Kiedy to zleciało...
Usuń