Do napisania
kilku słów na temat książki Zofii Chądzyńskiej zainspirowała mnie rozmowa z
Zacofanym w Lekturze (wcześniej, nie wiedzieć czemu, nie nosiłam się z zamiarem
upubliczniania swojego, ciut wstydliwego nawyku czytelniczego).
„Przez ciebie,
Drabie” to historia nastoletniej Wacławy (vel Dzidzi) Pahlówny, której fumy
burzliwego okresu dojrzewania zakłócają relacje z najbliższymi a na ścieżkę
poprawnego zachowania sprowadza ją nie kto inny, jak ukochany pies . Nie
pokuszę się w tym miejscu o analizę porównawczą, jako, że współczesnej
lieratury dla młodzieży nie znam. Prawie.
Zgaduję jednak,
że opowieść o poczciwej, choć humorzastej Dzidzi niekoniecznie znalazłaby
wdzięcznych czytelników wśród dzisiejszych nastolatków. Bohaterka nie posiada
modnych gadżetów (ba, kto wtedy je sobie wyobrażał!?), nie kolekcjonuje
znajomych na fejsie, nie poluje na ciuchy w galeriach handlowych.
Za to
opiekuje się swoim dogiem-olbrzymem, który jest najbliższą jej istotą i
powiernikiem wszystkich zmartwień. Trenuje skoki wzwyż. Kumpluje się z fajnym
chłopakiem, potwierdzając, że przyjaźń damsko męska istnieje (nawet, jeśli mowa
tylko o przyjaźni takich nieopierzonych smarkaczy). Próbuje zaimponować i zaprzyjaźnić
się z oryginalną, śliczną, acz niezbyt rozgarniętą koleżanką. Jest zazdrosna o
względy ojca, który ośmielił się bez jej błogosławieństwa związać z kobietą
dużo młodszą od siebie i rywalizuje z macochą o jego względy, stosując
nieczyste chwyty. Pod wpływem małego, rodzinnego dramatu z tytułowym Drabem w
roli głównej, przekonuje się, iż rzeczona partnerka ojca nie jest, bynajmniej,
sobowtórem straszliwej macochy z bajki o Kopciuszku, lecz życzliwą, pomocną i
lojalną osobą (o pokręconej przeszłości w dodatku). W finale, oczywiście, następuje
pomyślne zakończenie wszystkich wątków.
Banalne?
Podejrzewam, że z perspektywy współczesnych nastolatków żywot Dzidzi był
niebywale nudny. Ani tu sensacyjnych przygód, ani wątku miłosnego z prawdziwego
zdarzenia. Poza tym w książce nie ma ani jednej, nawet maciupeńkiej wzmianki o
wampirach.
Jest za to pies, który
w ówczesnych realiach był dla bohaterki swego rodzaju ekwiwalentem najnowszego modelu iPada
albo najbardziej wypasionej podróbki torby Louisa Vuittona (A może to już passé?
Jako stare pokolenie nie jestem na bieżąco). Tak czy inaczej dzięki Drabowi
Dzidzia jest popularna i lubiana w szkole - koledzy chętnie wypożyczają jej
pupila „na podryw”.
Czy to wystarczy,
by książka mogła dzisiaj zaciekawić?
Nieco starsza
młodzież (taka ciut po trzydziestce albo i lepiej) doceni na pewno klimaty
retro i subtelne nawiązania do ówczesnych warunków życia.
Jednak i dla młodszych pewne problemy
pozostają uniwersalne, chociaż totalnej zmianie uległa sceneria, rekwizyty oraz
związany z tym repertuar zachowań. Próby radzenia sobie z emocjami w okresie
burzliwych przemian hormonalnych związanych z dojrzewaniem, budowanie relacji z
rodzicem, który decyduje się na nowo układać sobie życie, dobór przyjaciół, kwestie
odpowiedzialności – to tematy na tyle ponadczasowe, że powinny i dziś znaleźć
odbiorców. O ile, rzecz jasna, ktoś zechce sięgnąć po tak starą książkę.
Wstydliwy nawyk czytelniczy, myślałby kto:P To nie wstydzić się trzeba, tylko propagować, chwalić, przypominać, odgrzebywać. A Chądzyńska dobrą autorką była, co wnoszę z przeczytanej niedawno Wstęgi pawilonu. Draba też czytałem, wieki temu, ale mnie jakoś do psów nie po drodze, więc nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńAaa, "Wstęgę..." też czytałam, ale ze sto lat temu, chociaz kto wie, czy jej sobie nie przypomnę, korzystając z fazy na powtórki :-) Mnie do psów też nie bardzo po drodze, wolę koty :-)
UsuńTo we Wstędze jest o kocie. O psie też, ale on nieważny :)
UsuńA widzisz, jakoś tego nie pamiętałam. To znak ;-)
UsuńZdecydowanie.
UsuńWłaśnie znalazłam Twoją recenzję "Wstęgi...", o kocie rzeczywiście było. Chyba jednak trochę odczekam z czytaniem (a przynajmniej z notką o książce), bo nie lubię zmasowanych wpisów na ten sam temat ;-)
UsuńMam podobnie, ale książka sobie spokojnie poczeka.
UsuńCzekała tyle lat, poczeka i dodatkowe parę miesięcy (tyle mi chyba wystarczy ;-)) Tymczasem w charakterze kolejnej młodzieżowej ramoty wystąpią "Zielone kasztany" Domagalika :-)
UsuńDomagalika sobie nie przypominam, chętnie poczytam, o czym to jest.
UsuńKiedyś ta książka bardzo mi się podobała, teraz, siłą rzeczy, wrażenie już nie to, ale i tak nie był to zmarnowany czas.
UsuńA mnie czasami wstyd, że tak lubiłam czytać lektury szkolne, kiedy większość dowodzi, że umieszczenie książki na liście lektur powodowało brak zainteresowania książką, to skoro ja lubiłam czytam niemal wszystko bez wyjątku, to jakaś dziwna byłam i czasami yo już sama nie wiem, czy się do tego przyznawać, czy wprost przeciwnie.
OdpowiedzUsuńNie Ty jedna lubiłaś czytać lektury. Ja też i wcale mi nie wstyd. I czytałam wszystkie, i również ponadobowiązkowe.
UsuńNatanno, racja, to raczej powód do dumy.
UsuńZ tą dumą to bym nie przesadzała, a to chyba dlatego, że podobnie jak @Guciamal lubiłam w tamtym okresie swojego życia czytać wszystko.
UsuńDzisiaj już tak nie jest.
Ano właśnie, ja także po prostu lubiłam czytać, każda lektura sprawiała mi radość, no może poza opisami przyrody w Nad Niemnem. Nawet wydaje mi się, że byłam bezkrytyczna wobec czytanych książek. Czytałam głównie lektury obowiązkowe, ponadobowiązkowe i inne dzieła autorów będących wówczas w kanonie. Dzisiaj podobnie, jak Anna robię to bardziej wybiórczo, lata doświadczeń i presja czasu.
UsuńJa z upływem lat też stałam się bardziej krytyczna, głównie ze względu na to, że przez rozmaite ograniczenia muszę dokonywać selekcji. Kiedyś nie miałam poczucia uciekającego czasu, byłam mniej surowa przy wybieraniu lektur (zwłaszcza, że korzystałam z kilku bibliotek naraz) i czytałam znacznie więcej...
UsuńO jaka dziwna u ciebie godzina.
OdpowiedzUsuńJa też lubilam lektury, chociaż teraz już mogę wyznać bez strachu, że niektóre z nich czytałam dopiero lekko po terminie ;-) Przymus jakoś deprymująco na mnie działał. Ale po lektury, nawet te z podstawówki, zdarza mi się sięgać nawet dziś.
UsuńA ta godzina to nie u mnie taka dziwna, tylko na blogu ;-) Zaraz postaram się przestawić, dobrze, że mnie zmobilizowałaś :-)
Mnie się też zdarzało czytać po terminie, ale to z powodu niedostępności lektury. Pamiętam, jak pożyczonych Chłopów 4 tomy udało mi się zdobyć w sobotę, a w poniedziałek miało być omawianie. Zdążyłam przeczytać półtora tomu, a resztę przekartkować. A z godziną -pomyślałam, że jesteś w innej strefie czasowej :)
UsuńO, "Chłopów", pamiętam, też przeczytałam po terminie ;-) Podobnie jak "Lalkę", za to wracałam do niej później kilka razy, to jedna z moich ulubionych książek.
UsuńA dzięki Tobie mój blogowy zegar został wreszcie nastawiony (jestem w innej strefie czasowej, ale nie aż tak bardzo innej, jak to wczesniej było widoczne ;-)))
Chłopów przeczytałam całkiem niedawno z ogromną przyjemnością, a Ziemię obiecaną, przez którą kilka lat temu nie mogłam przebrnąć teraz niemal połknęłam :). No tak, ale wybiegam daleko poza temat wpisu :). Ale o wpisie nie mogę nic napisać, bo nie znam autora ani książeczki. No to mnie zaintrygowałaś tą inną strefą, ale przeczytawszy o ucieczce w alternatywną rzeczywistość nie drążę tematu. Pozdrawiam
Usuńautorki :)
UsuńGuciamal, jeśli chodzi o czas, to u mnie obowiązuje strefa GMT :-) Pozdrawiam z ojczyzny Joyce`a
UsuńI ciekawość zaspokojona. :)
UsuńNo a ja mam nareszcie sprawnie działający zegar :-)
UsuńJa zechcę sięgnąć na pewno, bo sobie kupiłam tę książkę na allegro, zachęcona kynologicznym tytułem :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie będziesz żałować, jako, że wątek kynologiczny jest w książce zarysowany bardzo wyraziście :-) Zaraz po rzeczonej Dzidzi głównym bohaterem jest dog, dzięki czemu do fabuły wprowadzone zostały motywy psich zwyczajów a nawet malutkie wskazówki hodowlane ;-)
UsuńJedynym powodem, dlaczego Twoja recenzja nie wywołała u mnie kolejnej fali kompulsywnych zakupów, jest fakt, że tę książkę już mam. :) W ogóle jestem zdumiona, że nigdy jej nie czytałam - wszystko wskazuje na to, że jest dla mnie stworzona. :) Kupiłam ją całkiem niedawno.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zafrapował również wątek kynologiczny, nie wspominając o wskazówkach hodowlanych! :)
Torby Louisa Vuittona raczej nie wywołują pożądliwych myśli u gimnazjalistek, ale elektroniczne gadżety cieszą się sporym wzięciem.
Biorąc pod uwagę ukierunkowanie Twoich sympatii sama jestem zdziwiona, że historii Draba jeszcze nie przeczytałaś ;-) Ale skoro to nowy nabytek, to jesteś usprawiedliwiona. Dodam tylko, że pewne wątki mogą wydać się lekko anachroniczne, to były czasy poprzedzające erę suchej karmy i Dzidzia gotowała swemu podopiecznemu kluchy ze słoninką ;-)
UsuńW kwestii gadżetów następnym razem koniecznie muszę zasięgnąć języka u źródeł lepiej poinformowanych i mam nadzieję, że jakby co, nie odmówisz pomocy :-D
Wątki anachroniczne bardzo lubię w każdej postaci. :) Domyślam się, że współczesny psi dietetyk - a na pewno istnieją, skoro nikogo już nie dziwią zoopsycholodzy - dostałby apopleksji czytając o kluchach, a już na pewno o słonince. :)
UsuńPomocy rzecz jasna nie odmówię, ale uprzedzam, że moja wiedza na temat gadżetów jest znikoma, natomiast chętnie skonsultuję ewentualne wątpliwości z uczniami. :)
Lirael, mam cichą nadzieję, że Twoje owczarki szetlandzkie (wiem, że jesteś ich szczęśliwą posiadaczką :-)) nie muszą korzystać z usług zoopsychologa..;-) Nieee, na pewno nie muszą :-)
UsuńCo do gadżetów to jestem stuprocentowo pewna, że Twoja wiedza znacznie przewyższa moją. Ja nawet nie potrafię do końca obsługiwać własnego telefonu...:-(
Nie korzystają, ale nie jestem pewna, czy przypadkiem nie powinny. :)
UsuńCzytając o telefonie, osłupiałam - mam dokładnie ten sam problem! :D I jestem na siebie zła, bo podpisałam umowę opiewającą na 3 lata, więc jestem skazana na ten nieprzewidywalny gadżet jeszcze długo. :(
Donoszę, że wytropiłam już książkę Chądzyńskiej w hałdzie. :) Czy Twój Drab też jest łaciaty? U mnie (wydanie z 1979 r.) śnieżnobiałe kartki przeplatają się z mocno pożółkłymi.
Ja zostałam moim telefonem uszczęśliwiona na siłę (mam nadzieję, że darczyńca nie przeczyta tego wpisu ;-)), ale zdołałam jedynie opanować podstawowe funkcje. To i tak spory sukces, zważywszy na fakt, że przez pierwszy miesiąc nie byłam w stanie nawet sprawnie odebrać połączenia...:-(
UsuńMamy chyba to samo wydanie Draba, mój egzemplarz też łaciaty :-) Takie czasy były, może deficyt białego papieru? ;-)
U mnie podobnie, główny problem to nieprzewidywalność telefonu - spontanicznie włączają się różne dziwne rzeczy, nad którymi czasem nie panuję. :)
UsuńŁaciate dogi też mają dużo uroku. :)
Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam "Draba", chorobliwie wręcz zapragnęłam mieć doga i chyba z rok męczyłam o to rodziców. Z wiekiem psie upodobania jakoś mi wywietrzały (a raczej przekształciły się w sympatię do kotów :-))
UsuńJa czytałam dawno temu "Statki, które mijają się nocą" - jedyną książkę Chądzyńskiej w mojej "karierze" czytelniczej - gdy miałam 16 lat to bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńCzasem mnie rwie na książki o nastolatkach w PRLu bo ja jestem bachorzydłem z okresu przejściowego, to coś tam jeszcze we mnie mgliście szumi nostalgią za częścią dzieciństwa z okolic stanu wojennego :) Ach ty wygrzebujesz takie książki, które trzeba będzie nabyć drogą antykwaryczną :>
Ja jestem z wyżu demograficznego a lata dzieciństwa i młodości też przypadały u mnie na "okres przejściowy". Trochę to głupie, że pomimo świadomości ówczesnej sytuacji w jakiś sposób tęskni się do tamtych czasów :-)
Usuń"Statków..." Chądzyńskiej nie czytałam, ale chętnie to zaniedbanie nadrobię:-)
Nie czytałam, ale mam ochote przeczytać, tez mam teraz plan powrotow do książek dzieciństwa i mlodosci, ze względu na synka, ale nie tylko - tak się tylko zastanawiam, czy zalozyc do nich osobnego bloga, czy nie...
OdpowiedzUsuńIza, to ja już zacieram ręce i przebieram nogami na myśl o Twoich wspominkowych lekturach! :-) Ponieważ mój Dziecina jest młodszy od Twojego, będę na pewno czerpać inspiracje czytelnicze :-)
UsuńA Draba polecam nawet Tobie ;-)
Bardzo lubiłam książki Zofii Chądzyńskiej. Tę opowieść także kiedyś czytałam :-)
OdpowiedzUsuńZ powstaniem "Przez ciebie, Drabie" wiąże się niezwykła historia. Otóż podczas noworocznego balu pisarka zauważyła, że w kącie sali leży wielki, wygłodzony, smutny pies. Następnego dnia przyjechała samochodem, by zabrać tego psa, ale okazało się, że został wygoniony na mróz i zaginął. Po wielu godzinach poszukiwań Chądzyńska go odnalazła. Pies został wyleczony, odkarmiony i otrzymał imię Drab. Ta wzruszająca historia została opisana w autobiografii pisarki :)
Koczowniczko, dziękuję, że o tym napisałaś! :-) Nie znałam tej historii i to mi uświadomiło, że muszę koniecznie przeczytać autobiografię Chądzyńskiej. Wczoraj, przy okazji zaglądnięcia do recenzji "Wstęgi pawilonu" u ZwL, widziałam również Twoje komentarze i już wtedy nabrałam ochoty na bliższą znajomość z autorką...
Usuń