Są książki, w
których przy kazdym kolejnym czytaniu odkrywamy coś nowego. Czasami jest to
tylko ciekawa, inspirująca myśl, która rodzi się pod wpływem ciągu skojarzeń.
Czasami znajoma z pozoru lektura spada na nas lawiną wspomnień.
Innym razem po latach odkrywamy w książce zupełnie nowe treści.
Doświadczyłam
tego wszystkiego, gdy wspominkowo sięgnęłam po tak niegdyś lubianą książkę Janusza
Domagalika „Zielone kasztany”. Tej wielowątkowej, ulotnej historii jednej rodziny i
kilku przyjaciół nie da się zamknąć w kilku prostych zdaniach. Ktoś szukał,
ktoś cierpiał, ktoś kochał, ktoś czuł się samotny i niezrozumiany a ktoś
jeszcze inny został niesprawiedliwie osądzony. To wszystko znajdziemy w tej
niewielkiej książeczce. Ale treści w niej zawarte są głębsze, trzeba
tylko do nich dotrzeć. Autor nie podaje bowiem gotowych recept i odpowiedzi.
Kilkunastoletni
Marek mieszka z dziadkiem, matką i młodszą siostrą Irminą. Jest członkiem klubu
sportowego i zapalonym piłkarzem, marzy o zagranicznym obozie sportowym.
Ma grono znajomych i jednego wroga (a przynajmniej tak mu się wydaje). Niepokoi się o dziadka, którego czeka
poważna operacja. Niepokoi się o matkę, która staje się coraz bardziej nerwowa,
smutna i nieobecna. Martwi się o piękną siostrę, którą aż nadto interesują się
jego szkolni koledzy a ona sama buduje wokół siebie mur niedomówień i tajemnic.
Przy tym daje się wciągnąć w szkolne, koleżeńskie zatargi, zachowując jednak
przy tym wrodzoną wrażliwość i chęć poznania prawdy. I dążenie do jej odszukania jest własnie
czynnikiem, który determinuje przebieg akcji i sposób odczytania przesłania
powieści.
Konstrukcja
fabuły jest dość prosta ale nie
jednowymiarowa. Znajdziemy tu przeskoki w czasie, wątki wspomnieniowe,
niedopowiedzenia. Czytanie „Zielonych kasztanów” to jak układanie
wieloelementowych puzzli – początkowo wszystko idzie gładko, ale im dalej się
posuwamy, tym więcej napotykamy trudności z wpasowaniem odpowiedniego kawałka.
Nie inaczej jest
podczas lektury książki Domagalika. Pełny ogląd wydarzeń otrzymujemy dopiero po
przeczytaniu całości i przemyśleniu pewnych, zaakcentowanych przez autora
wątków.
Co spowodowało
narastający dystans pomiędzy członkami kochającej się przecież rodziny? Co sprawiło,
że Irma nie potrafiła porozumieć się z matką a trzymała się blisko dziadka?
Jaką rolę odegrało w tej historii spłowiałe zdjęcie z czasów wojny? Dlaczego stary
profesor Marka oniemiał na widok siostry swego ucznia? Czy pechowy wypadek Irmy
był rzeczywiście do końca przypadkowy? Czy nowo poznana, intrygująca i
nieznajoma (czy aby na pewno tak całkiem nieznajoma...?) dziewczyna stała się
tą, za którą tęsknił bohater?
Zaletą książki jest
brak jednoznacznych odpowiedzi. Nie ma tu miejsca na grubo ciosane wątki, jest
za to sporo przestrzeni dla własnych domysłów i osobistych odniesień. Być może
dlatego właśnie „Zielone kasztany” wywołują to dziwne, zapomniane a przejmujące
uczucie... Powraca atmosfera młodzieńczych buntów
i niepokoju i te wszystkie znaki zapytania, którymi naznaczone były kiedyś
wszystkie zakręty i skrzyżowania życiowych dróg. Przypominają się nieprzespane
noce, pełne nieokreślonych tęsknot... za kim? za czym?
Janusz Domagalik
świetnie buduje atmosferę. Duszny zapach więdnących kwiatów akacji w zamkniętym
pokoju koresponduje z nastrojem piętrzących się sekretów rodzinnych, rosnącego
oddalenia i niechęci. Krok po kroku poznajemy kolejne niewiadome, razem z
Markiem tropimy wzajemne, dość skomplikowane powiązania zdarzeń i ludzi. A gdy
już je poznamy, pozostaje interpretacja.
Na ile można potępiac kogoś, kto
szukał szczęścia a nieumyślnie skrzywdził innych? Do jakiego stopnia nasza
teraźniejszość powiązana jest z zapomnianą już przeszłością? Na ile powinniśmy
brać odpowiedzialność za siebie i za swoich bliskich? Jaką rolę odgrywa w naszy życiu rodzina? I jak trudna i zawiła
jest droga do poznania samego siebie?
Z pełną
świadomością, że mój obiektywizm w ocenie książki jest, delikatnie mówiąc,
dyskusyjny, polecam lekturę „Zielonych kasztanów”. Moim zdaniem to świetne
remedium na chwilowe kryzysy związane z upływem czasu dla pokolenia 30+ i
starszego. Ale nie tylko.
Z Domagalika znam tylko "Bandę Rudego", książka bardzo mi się podobała, ale gdy niedawno obejrzałem kawałek serialu nakręconego według niej to od razu wyleczyłem się z zamiaru powrotu do przeszłości :-)
OdpowiedzUsuń"Bandy Rudego" nie znam, ale z tytułu wnoszę, że to była książka adresowana raczej do chłopców :-) Ciekawa jestem, co Cię tak odrzuciło od serialu?
Usuń"Zielone kasztany" tez miały ponoć swoją ekranizację i właśnie zabierałam się do poszukiwania filmu, ale może lepiej dać sobie spokój...?
Tak, to była książka dla chłopców, ale chyba jakaś dziewczyna w niej się przewijała, film odebrałem jako ideologiczną propagandówkę, na dodatek drętwo zagraną - być może i książka jest taka, tyle że czytałem ją jako dziecko i takich rzeczy nie wyłapywałem ale nie ma się co dziwić, skoro nie poznałem się wówczas na przesłaniu "Księgi urwisów" :-)
UsuńNo tak :-) Przyznam, że w "Zielonych kasztanach" chyba za bardzo kierowałam się sentymentami a propagandowych wtrętów zwyczajnie nie zauważałam, ale niewykluczone, że w tej książce było ich jednak znacznie mniej. Dla mnie to przede wszystkim książka o dorastaniu a jeśli chodzi o echa przeszłości to wolałam się koncentrować na rekwizytach typu woda z saturatora etc. :-) To chyba podświadoma samoobrona przed kalaniem miłych wspomnień ideologiczną skazą ;-)
UsuńDo "Księgi urwisów" ani do "Awantury w Niekłaju" nie są mnie w stanie zniechęcić nawet sabotażyści :-) ale są książki gdzie po latach przeżyłem wielkie rozczarowanie - chyba największym była "Wczorajsza młodość" Jackiewiczowej, którą się zachwycałem w podstawówce.
UsuńJa mam podobnie z książkami z czasów dzieciństwa, które lubię :-)
UsuńJackiewiczowej czytałam tylko "Tancerzy" (chociaż nie jestem pewna, czy chodzi o tę samą autorkę). A jeśli chodzi o rozczarowania po latach, w moim przypadku wiążą się one między innymi z książką Haliny Snopkiewicz "Słoneczniki". Kiedyś dawno czytało mi się sympatycznie, teraz ideologiczna otoczka wydała mi się wręcz ordynarna.
Snopkiewicz w ogóle nie kojarzę, a Jackiewiczowa była jeszcze znana z "Pokolenia Teresy", chociaż książkę kojarzę tylko dlatego, że była wydana w serii "Biblioteka młodych"
UsuńMnie z kolei Jackiewiczowa kojarzy się z "Serią z Kotem", wydano w niej chyba dwie jej książki.
UsuńJeśli o Snopkiewicz chodzi, była autorką wielu powieści młodzieżowych, ale w "Słonecznikach" pełno było nachalnej propagandy (bohaterka, jeśli dobrze pamiętam, zapisuje się do ZSMP i rozwodzi się szeroko nad światłymi celami owej organizacji)
~ZMP to było chyba, wnioskując po czasie akcji...
UsuńJeśli zamierzałaś mnie zniechęcić do Snopkiewicz to Ci się udało, chociaż i tak nie musiałaś bo raczej mnie nie kusiła :-)
UsuńNawet by mi przez myśl nie przeszło, że mogłyby Cię kusić przygody i rozterki nastoletniej członkini socjalistycznej młodzieżówki, która nosiła z dumą czerwony krawat ;-) Chociaz przyznac jej trzeba, że w niektórych momentach odznaczała się zdrowym rozsądkiem i dobrym gustem, równiez literackim ;-)
UsuńZ Domagalika znam tylko Detektywa Konopkę, nawet Koniec wakacji mi nie podszedł. Kasztany za to wyglądają intrygująco, jeszcze się łapię na pokolenie 30+ :P
OdpowiedzUsuńDo "Zielonych kasztanów" Cię zachęcam, chociażby z tego egoistycznego powodu, że jestem bardzo ciekawa, jak odebrałbyś książkę ;-)
OdpowiedzUsuńA "Koniec wakacji" tez mi się średnio podobał, ale to było już bardzo dawno.
sprawdzę bibliotekę pod ich kątem, sam jestem ciekaw, czy mi się spodoba.
UsuńAsekuracyjnie zastrzegam, że nie biorę odpowiedzialności za ewentualne rozczarowanie :-P Jak wspomniałam, oceniłam książkę bardzo subiektywnie :-) Tak czy inaczej będę wyglądać notki u Ciebie.
UsuńSpoko, nie zwykłem zwalać na nikogo winy za czytelnicze rozczarowania :)
UsuńUfff :-) Natomiast w sytuacji, gdyby ksiązka Ci się spodobała, możesz zachować w pamięci źródło inspiracji :-P
UsuńOczywiście :P
UsuńKasztany, o dziwo, stały w bibliotece. Więc już niedługo poczytam.
UsuńO, to cieszę się, że udało się znaleźć (niewykluczone, że stały na półce, bo nikt ich nie chce czytać...) Jestem bardzo ciekawa Twoich wrażeń i mam nadzieję, że nie każesz za długo czekać na relację :-)
UsuńCałkiem możliwe, że nikt ich nie chciał, ale cud, że nie zostały spisane na makulaturę. Mam fazę na lżejszą literaturę, może się załapią okołoświątecznie.
UsuńFazę na lżejszą literaturę w pełni rozumiem, ale może niech "Kasztany" będą bardziej "około" niż "świąteczne" - obawiam się, że książka nie jest na tyle dobra, by służyć jako przerywnik pomiędzy konsumpcją karpia i pierniczków :-)
UsuńKarpia bojkotuję, ale książka jest w idealnym formacie, żeby podczytywać pod stołem :)
UsuńTak, to w takich okolicznościach duża zaleta, jedną ręką można trzymać a drugą operować widelcem ;) A masz tę wersję z liściem?
UsuńNie, kieszonkową z pałacykiem: http://www.bialykruk.com.pl/sklep/galerie/z/zielone-kasztany-janusz_9688.jpg
UsuńNiczego sobie, chociaż nie jestem pewna, w jaki sposób pałacyk koresponduje z treścią... Ta z liściem też ma skromne gabaryty.
UsuńCzyli mam za zadanie wytropić związki okładki z treścią :)
UsuńO to to, właśnie :) Przypomniał mi się w międzyczasie jakiś wątek pałacykowy, ale nie ma to, jak ktoś spojrzy świeżym okiem :)
UsuńZwrócę więc baczną uwagę na wszelką architekturę :P
UsuńKładąc nacisk na jej powiązania i wpływ na losy bohaterów :)
UsuńOraz cechy stylowe, konstrukcyjne i użyte materiały budowlane :)
UsuńPlus szacowana data powstania oraz stopień kompatybilności z otoczeniem :)
UsuńOraz rzuty i przekroje. Zrobi się :P
UsuńRzuty, rzecz jasna, na papierze i w wersji elektronicznej, w 3D :)
UsuńMam poważne obawy, że przerwa świąteczna może jednak okazać się za krótka, ale próbuj, próbuj ;)
Nie mam kalki technicznej i tuszu, czy więc rzuty mogą być ołówkiem na papierze milimetrowym?
UsuńW ostateczności mogą, ale następnym razem musisz lepiej zadbać o logistykę :)
UsuńAy, ay, ma'am.
Usuń:D
Usuń"Zielone kasztany" czytałam na pewno, chyba pod koniec podstawówki. Pamiętam, że podobały mi się, ale aż takiego dzikiego entuzjazmu jak Siesicka Domagalik u mnie nie wzbudził. :) Czy czytałaś może jego "Marka" i "Irminę" z serii Portrety? Ja tak, ale kompletnie ich nie pamiętam. :( Nie wiem też, czy przedstawiają wydarzenia przed czy po "Zielonych kasztanach".
OdpowiedzUsuńU mnie "Zielone kasztany" przypadły na trochę starszy wiek, niż Siesicka (a przynajmniej jej sztandarowe książki :-)) i może dlatego obyło się, jak i u Ciebie, bez ekstatycznych uniesień. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że po latach książka Domagalika zrobiła na mnie lepsze wrażenie niż na przykład "Zapałka na zakręcie" czy "Jezioro osobliwości".
UsuńNawet wątki piłkarskie mi nie przeszkadzały ;-)
"Irminy" ani "Marka" nie czytałam, pamiętam, że kiedyś szukałam ich w bibliotekach, ale bezskutecznie. Jestem ciekawa, jak by wypadły na tle "...kasztanów".
Przypominają się nieprzespane noce, pełne nieokreślonych tęsknot... za kim? za czym?- a dziś moja tęsknota ma całkiem realny kształt, aby udało się zasnąć przed północą i obudzić około piątej, a potem nie zasnąć w ciągu dnia. A w kwestii sentymentów pamiętam taką książeczkę Pokój na poddaszu, która dziesięcioletniej dziewczynce z kucykami się bardzo podobała, dopiero po latach skojarzyłam autorkę :( więc nawet nie chcę myśleć o aspekcie ideologicznym lektury. I chciałabym kiedyś wrócić, ale obawa przez skalaniem wspomnień jest zbyt silna.
OdpowiedzUsuńEch, moje tęsknoty też mają już zupełnie inny wymiar :-) A nieprzespane noce mają o wiele bardziej prozaiczne powody. Dzisiaj na przykład będę robić farsz do uszek, dopóki dziecko mi się nie obudzi...
UsuńBiorąc pod uwagę osobę autorki "Pokoju na poddaszu", doskonale rozumiem Twoje obawy. Chyba lepiej zachować dobre wspomnienia...