Jest w historii
literatury (również tej rodzimej) kilka książek, które z mniej lub bardziej
wytłumaczalnych powodów uchodziły kiedyś za kultowe. Proza światowa miała
swojego „Buszującego w zbożu”, „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Ulissesa”.
Na swojskim
gruncie młodzież zachłystywała się, swego czasu, Hłaską czy Stachurą. Podobny
entuzjazm budziła (podobno) książka, na którą trafiłam zupełnym przypadkiem, w
biblioteczce pewnej zacnej staruszki, od której wraz z koleżankami wynajmowałam
mieszkanie w studenckich czasach.
„Pestka” Anki
Kowalskiej to powieść, która do dziś jeszcze budzi skrajne emocje. Jednych (o
czym niedawno się przekonałam...:)) irytuje samo wspomnienie przekombinowanego
stylu. Innych intryguje przewrotność w prezentowaniu powszechnych zasad
moralnych lub zachwyca poetyckie ujęcie prozy życia i głębia w pokazaniu
relacji między dwojgiem (a właściwie trojgiem) ludzi.
Z książką
Kowalskiej jest podobnie, jak z jej główną bohaterką, Agatą – można za nią
przepadać albo jej nie znosić, trudno jednak zachować wobec niej obojętność.
U źródeł takich
biegunowo różnych opinii może leżeć styl narracji – w istocie, dość
kontrowersyjny.
Przyznam, że sama
kilka razy w czasie lektury zgrzytałam zębami, tak bardzo nienaturalne wydawały
mi się pewne sformułowania i sama forma prowadzenia fabuły. A jednak moja
irytacja była niewspółmiernie mała wobec nieuchronnej konkluzji, że autorka
„Pestki” była niezwykle bystrą obserwatorką, świetnym psychologiem, dobrą
poetką a przy tym wyjątkowo wrażliwą osobą. Bo tylko ktoś taki mógł napisać
przesycone liryzmem fragmenty, opisujące stan świadomości dwojga ludzi, których
połączyło bezgraniczne w swej sile, lecz ograniczone okolicznościami uczucie.
„Pestka” to bez
wątpienia romans, to powieść kobieca, lecz zdecydowanie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Na próżno by
szukać tu banalnych sformułowań, choć treść, gdyby wypreparować ją z całej,
psychologiczno-poetyckiej otoczki, tchnie banałem.
Ot,
pretensjonalna historia zakazanej miłości – on, wrażliwy (przewrażliwiony...?),
obarczony rodziną i znudzony schorowaną, nieatrakcyjną żoną i ona – ta trzecia,
ta wyjątkowa, mieniąca się kolorami jak tęcza, na tle innych kobiet
wyróżniająca się jak rajski ptak, który przypadkiem znalazł się wśród podwórzowych
kokoszek.
Do tego wszechwiedząca narratorka, w rolę
której wciela się najbliższa przyjaciółka głównej bohaterki. Czy to może
kogokolwiek zainteresować? Czy to może się podobać, zważywszy na zalew
literatury dla gospodyń domowych, gdzie tego rodzaju historie to zaledwie tło
wydarzeń?
Moim zdaniem
„Pestka” broni się, pomimo upływu czasu i przetasowania rekwizytów,
okoliczności oraz uwarunkowań społecznych. Chorzy na miłość bohaterowie
powieści są powieleniem wzorców, znanych w lieraturze od czasów Abelarda i
Heloizy.
Śmiem podejrzewać,
że Anka Kowalska włożyła w kreację swojej bohaterki wiele serca. Więcej nawet –
że Agata miała swój autentyczny odpowiednik w samej autorce. Trudno byłoby
bowiem, bez osobistego zaangażowania, tak dobrze oddać wszelkie niuanse
zachowań, cała gamę nastrojów i konsekwencję w postępowaniu. Ponadto, biorąc
pod uwagę nieco kontrowersyjne poglądy bohaterki, trudno byłoby tak dalece
usprawiedliwiać kobietę, która świadomie rozbija małżeństwo i modli się o
wytrwanie w grzesznym związku, bez odrobiny choćby osobistego
zaangażowania.Tymczasem w książce Kowalskiej powszechnie przyjęte prawdy
zostają odwrócone, rzeczywistość odbija się w lustrze i możemy obserować
jej drugą twarz.
To „ta trzecia”
zyskuje w oczach autorki niewinność dziecka, zaś wiarołomny mężczyzna to niemal
męczennik, składający na rodzinnym ołtarzu ofiarę ze swojej występnej miłości.
Zdradzana żona jest za to pokazana jako niemal współwinna rozbicia rodziny, z
powodu swojej nieatrakcyjnej, chorowitej fizyczności i niezbyt lotnego umysłu,
z powodu nudy i przewidywalności, jaką wnosi pod małżeński dach.
W konfrontacji z
wyzwoloną, nonkonformistyczną i spontaniczną Agatą razi nieco postawa jej
przyjaciółki-narratorki, Sabiny. Autorka przerysowała mocno jej postać, zapewne
dla podkreślenia kontrastu a wręcz przepaści, jaka dzieli świat ludzi kierujących
się własnymi instynktami i świat ludzi, postępujących zgodnie z konwenansem i
naukami Kościoła (choć w tym przypadku nie ma mowy o szczerej religijności, a
raczej o spłyconym jej pojmowaniu, sprowadzonym tylko do bojaźni bożej i obawy przed
potępieniem i karą za grzechy).
„Pestka” to
książka przewrotna. Chcąc, nie chcąc, w którymś momencie przyłapujemy się na tym,
że nasze sympatie skłaniają się ku osobie, która łamie przyjęte powszechnie
zasady.
Cała zaś fabuła
tak naprawdę nie jest historią miłosnego trójkąta, ale opowieścią o cenie i
konsekwencjach życiowych kompromisów. Wszyscy ci, którzy im ulegli, skończyli
marnie. Jedyna, która próbowała im się oprzeć, w krytycznej chwili wybrała
drogę ucieczki ostatecznej.
Tym, co w powieści Kowalskiej drażni, jest
nie tylko wspominany już styl (to zresztą rzecz upodobań). Dla mnie irytująca
była schematyczność, wspieranie się stereotypami przy okazji chybionej w sumie
próby zdyskredytowania instytucji małżeństwa. Zdaniem Agaty, która wydaje się
być alter ego autorki, każdy usankcjonowany sakramentalnie czy formalnie
związek skazany jest z góry na zagładę. Wiele jest rozważań na temat przyczyn
nieuchronnego rozpadu małżeńskich relacji, sypią się, jak z rękawa, przykłady,
często dość karykaturalne. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w tym przpadku
posłużyły jedynie jako poparcie z góry założonej tezy.
Efekt psuła
również pobrzmiewająca miejscami nutka melodramatyczna, która jakoś kłóciła się
z deklarowanymi zapatrywaniami bohaterki.
Pomimo pewnych
zgrzytów i niedociągnięć poecam jednak lekturę „Pestki”. Nie wiem, czy ma
szansę spodobać się jako całość, ale opłaca się poświęcić jej trochę czasu a
nawet... wysiłku (chwilami siła woli może być potrzebna). Nawet dla kilku
błyskotliwych, celnych spostrzeżeń i paru świetnie odmalowanych, godnych pędzla
najlepszego symbolisty scen, warto ją przeczytać.