Dawno już nie zdarzyło mi się tak pogrążyć w
lekturze, by zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości i by celowo przedłużać
czas spędzany z książką, bo na myśl o zbliżającej się ostatniej stronie robiło
mi się smutno. I dawno już nie zdarzyło mi się, by potem bezradnie siedzieć
przy klawiaturze i tępo gapić się w monitor z poczuciem, że i tak nie sprostam
wyzwaniu i nie zdołam oddać ani części uroku lektury.
I pomyśleć, że
mogłam nigdy na „Dzieci Jerominów” nie trafić!
Ernst Wiechert
był mi, owszem, znany. Zaskarbił sobie moje uznanie dzięki powieściom „Las
umarłych” i „Proste życie” a jego piękny, podniosły, uroczysty wręcz styl
pisania trafił idealnie w moje upodobania. Okazało się jednak, że wspomniane
książki były jedynie przygrywką do prawdziwej, czytelniczej uczty, którą
zawdzięczam blogowym znajomym. Zachęty Marlowa i jego świetna recenzja
sprawiły, że nabrałam apetytu na lekturę „Dzieci Jerominów”, zaś wskazówki Koczowniczki naprowadziły mnie na trop strony internetowej, poświęconej
Wiechertowi, skąd w formie elektronicznej można pobrać jego powieści.
Książka jest
trudno dostępna a jej ceny powalają, ale i tak pewna jestem, że prędzej czy
później zdobędę ją na własność. Ubolewam, że odebrałam sobie część
przyjemności, czytając ją na Kindle`u.
Ta niedogodność
przeszkadzała mi jednak tylko na początku, ponieważ świat stworzony przez
autora pochłonął mnie bez reszty.
Wydarzenia,
przedstawione w tej melancholijnej, magicznej opowieści toczą się w małej,
otoczonej lasami, jeziorami i bagnami mazurskiej wsi Sowiróg – miejscowości
dziś już nieistniejącej, lecz jak najbardziej autentycznej. W chwili
rozpoczęcia się akcji (początek XX wieku) należała ona do Prus Wschodnich,
gdzie autor spędził część życia i echa tej przynależności odnajdujemy tu na
każdym kroku.
Na tym tle
obserwujemy losy niezwykłej rodziny Jerominów, w której pomieszała się „leśna,
marzycielska” krew ojca z „obcą, ponurą” krwią matki. Szczególną uwagę poświęca
autor jednemu z dzieci – Jonsowi Ehrenreichowi, którego życie zdominowały dwa
równoległe, sprzężone dążenia – by, zgodnie z oczekiwaniami matki, zasłużyć w
pełni na nadane imię (Ehrenreich - dosłownie: bogaty, zasobny w honor, w
zaszczyty (przyp. tłum.)) oraz uczynić zadość cytowanym przez ojca słowom
Biblii.
Tym, co urzeka od
początku, jest zespolenie się wiejskiej zbiorowości z naturą i jej prawami. To
świat, w którym wszystko następuje zgodnie z naturalnym rytmem przyrody. Jest
czas siewu i czas żniw, jest zima i lato, dzień i noc, są narodziny, życie i
śmierć. Jest również niezachwiana wiara w sens tego, co wyrokiem boskim spada
na człowieka. Czy to szkodnik, który niszczy ogromne połacie lasu, czy to
epidemia, która odbiera życie dziesiątkom dzieci, czy śmierć młodego człowieka
w obronie brzemiennej ukochanej, czy wreszcie tragedia wojny – każda
okoliczność ma tu swoje wtłumaczenie. A nawet jeśli nie ma, to życie i tak musi
toczyć się dalej. Rola musi zostać obsiana, plon musi być zebrany.
Nieistniejąca już osada Sowiróg. Źródło zdjęcia: (klik)
W „Dzieciach
Jerominów” ci, którzy wyjechali na zawsze, nigdy nie zaznali pełni szczęścia
poza rodzinną wsią.
„Jeśli
po latach wracali w ojczyste strony, na krótkie, budzące podziw wsi odwiedziny,
wciśnięci w miastowe ubranie, z żonami głupio i zarozumiale patrzącymi na
nędzę, stawali tułacze nad brzegiem jeziora niby owi skazani na dożywocie
więźniowie, którzy zapomnieli jak wygląda światło dnia. Sławili swoje zarobki i
życie (...) lecz słowa te brzmiały pusto i fałszywie. Niejeden wykradał się o
zmroku ku dzikiej gruszy rosnącej na miedzy, gdzie pogrzebane było jego
dzieciństwo i przyparywał się w przygnębieniu owej ubogiej krainie, która i
jemu była obiecana, a którą opuścił dla miski soczewicy”.
Społeczeństwo Sowirogu
i okolic to ludzie prości, lecz na swój sposób szlachetni. Widać to w ich
stosunku do rodziny, do tradycji i wiary. Choć w ich zbiorowosci znaleźć można
i zwykłych opryszków (a nawet zabójców), to jako całość, w połączeniu z ziemią,
którą zamieszkują, stanowią mikrokosmos, odporny na zachodzące wokół zmiany i
wichry losów.
Wielka historia,
chociaż dotyka rodzinę Jerominów oraz mieszkańców Sowirogu w sposób najbardziej
dotkliwy z możliwych i w ich oczach nabiera wymiaru apokaliptycznego, nie jest sprawą
najwazniejszą, odbija się echem od mazurskich lasów.
„Daleko, w obcym
kraju, zamordowano człowieka, który miał nosić koronę. I małżonkę jego
zamordowano. Na ziemi wszędzie lała się krew (...) Nad światem zapada zmrok, bo
oto wyruszają czterej jeźdźcy...”.
Istotną, jeśli
nie najważniejszą rolę w świecie wykreowanym (odzwierciedlonym) przez Wiecherta
odgrywa wiara. Choć w niektórych książkach autora pojawiało się zwątpienie w
istnienie Boga i jego twórczość bywała różnie odbierana ze względu na ów właśnie
aspekt, w „Dzieciach Jerominów” te kwestie podane są w sposób bardzo
przejrzysty. W życiu ubogich ludzi respekt przed Stwórcą oraz czytanie Biblii
były istotnym elementem codzienności.
„Wiele było na świecie pożarów (...), ale
żaden nie spalił Księgi, żadna powódź jej nie zniszczyła. Stary człowiek,
którego słuch słabnie, coraz bardziej potrzebje Księgi, gdzie Bóg jest niby
grzmoty”.
Postrzeganie Boga
jako beznamiętnego obserwatora (z czym możemy spotkać się w „Prostym życiu”) tu
uosabia się w postaci pastora, który bezradny wobec epidemii i śmierci
niewinnych dzieci wyrzeka się wiary. Jednak i w jego przypadku nie jest to
wyrzeczenie się całkowite i ostateczne.
Jest coś w tej
książce, co wzrusza i ujmuje. To idealistyczne spojrzenie na świat, w którym
istnieją proste podziały na dobro i zło, prawdę i kłamstwo, cnotę i występek.
Młody Jons Jeromin w konfrontacji z wielkim światem zachowuje swą dziecięcą
naiwność i niewinność i jak dziecko ufa, że istnieje sprawiedliwość i dobro –
wbrew wszystkiemu.
„Prawość nie zginęła. Pozostała nieskalana
rzekami krwi i nienawiści (...). Nie umykała i nie kryła się, istniała zawsze nie
stawiając wymagań ani nie rzucając obietnic. Trzeba było jedynie jej
przestrzegać. Żaden zwycięzca ani żaden pokonany nie są w stanie zniweczyć
prawości ani zetrzeć jej ze świata. Jeśli Bóg istnieje, istnieje w niej właśnie”.
Stary cmentarz na terenie dawnej osady Sowiróg. Na płycie nagrobnej nazwiska, jakie możemy znaleźć w książce "Dzieci Jerominów". Źródło zdjęcia: klik
Trudno mi było
rozstać się z lekturą „Dzieci Jerominów”, choć nie jest to książka łatwa.
Nie da się jej czytać w pośpiechu i byle jak, trzeba delektować się z namysłem i zaangażowaniem, bo zasługuje na to. Piękny język Wiecherta oczarowuje (gdzie
ja ostatnio spotkałam się z użyciem czasu zaprzeszłego?).
I tylko żal, że
nie ma już takich wsi, gdzie czas zdaje się stać w miejscu a przestrzeń
ograniczona jest pobliskimi lasami, rzeką czy jeziorem. I że nie ma już ludzi,
którzy odkładają ostatni grosz, by opłacić naukę dla ubogiego dziecka, ludzi,
którzy własnymi rękami wznoszą kościoły przez wzgląd na bojaźń bożą, by nie zmarnować drzew
zniszczonych przez szkodnika, ludzi, którzy bez zastrzeżeń wierzą w sens
tradycji i wartości rodzinnych.
Żal mi również, że pisarz o takim potencjale, umiejętnościach i wrażliwości, jak Ernst Wiechert został tak krzywdząco potraktowany przez historię. Dziś o nim i jego książkach pamiętają tylko nieliczni.
Żal mi również, że pisarz o takim potencjale, umiejętnościach i wrażliwości, jak Ernst Wiechert został tak krzywdząco potraktowany przez historię. Dziś o nim i jego książkach pamiętają tylko nieliczni.
Niestety, zarzuciłam już zwyczaj przyznawania lekturom ocen liczbowych. Tym razem bez
wahania przyznałabym „Dzieciom Jerominów” maksymalną ilość punktów.