Do świąt
pozostało jeszcze trochę czasu, jednak świadoma swoich obowiązków już dziś
zamieszczę wpis na tę okoliczność.
Na początek - kilka
wierszy i fragmentów prozy, nawiązujących tematyką do tradycji Bożego
Narodzenia w sposób skrajnie różny.
Niech wprowadzą w atmosferę świąt tych, którym do tej pory skutecznie udawało
się jej opierać. I niech sprawią, że docenimy w pełni to wszystko, co mamy.
Pamiętacie, skąd
pochodzą przytoczone cytaty? Czy znacie nazwiska autorów wierszy?
Dla zmyłki w
niektórych miejscach wykropkowałam imiona lub nazwiska.
Claude Monet. Źródło zdjęcia: klik
„Juści, że była, tuż nad wschodem, jakby się
rozdarły bure opony, a z głębokich granatowych głębin rodziła się gwiazda i zda
się rosła w oczach, leciała, pryskała światłem, jarzyła się coraz bystrzej, a
coraz bliżej była, aż Rocho uklęknął na śniegu, a za nim drugie.
— Oto gwiazda Trzech Króli, betlejemska gwiazda,
przy której blasku Pan nasz się narodził, niech będzie święte imię Jego
pochwalone!
Powtórzyli za nim pobożnie i wpili się oczami w tę
światłość daleką, w ten świadek cudu, w ten widomy znak zmiłowania Pańskiego
nad światem. Serca im zabiły rzewliwą wdzięcznością, wiarą gorącą, dufnością i
brały w siebie to światło czyste jako ten ogień święty, pleniący złe, jako
sakrament.
A gwiazda olbrzymiała, niosła się już niby kula
ognista, błękitne smugi szły od niej niby szprychy świętego koła, i skrzyły się
po śniegach, i świetlistymi drzazgami rozdzierały ciemności, a za nią, jako te
służki wierne, wychylały się z nieba inne, a liczne, nieprzeliczoną i
nieprzejrzaną gęstwą, że niebo pokryło się rosą świetlistą i rozwijało się nad
światem modrą płachtą, poprzebijaną srebrnymi gwoździami.
— Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało! —
rzekł Roch.
Weszli do domu i zaraz też obsiedli wysoką i długą
ławę.
(...)podzielił opłatek pomiędzy wszystkich, pojedli
go ze czcią, kieby ten chleb Pański.
— Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech
każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym! — powiedział Rocho.
A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym
chlebie, a pojadali wolno i godnie. Najpierw był buraczany kwas, gotowany na
grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i
smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła
kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała (...)
przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym
oleju uprużone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni
strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego.”
***
„Uch! Chciałabym, żeby święta po prostu były, bez
prezentów. To idiotyczne, że wszyscy wypruwają z siebie flaki i wyrzucają
pieniądze na nikomu niepotrzebne rzeczy: już nie dowody uczucia, tylko podszyty
egzystencjalnym lękiem haracz składany tradycji.(Hmmm. Muszę jednak przyznać,
że cholernie się cieszę z nowej torebki.) Jaki ma to sens, żeby cały naród
biegał przez miesiąc po sklepach w paskudnym humorze, przygotowująccsię do
egzaminu pt. "Czy znasz cudze gusta", który to egzamin gremialnie
obleje i zostanie zasypany ohydnymi, nie chcianymi przedmiotami? Gdyby ustawowo
znieść prezenty i karty, Gwiazdka jako wesołe pogańskie święto mające
rozproszyć mrok długiej zimy byłaby urocza. A jeśli już rząd, Kościół, rodzice,
tradycja itd. upierają się, żeby wszystko zepsuć podatkiem prezentowym, można
by przynajmniej zarządzić, że każdy ma wydać 500 funtów na samego siebie, a
potem rozdzielić zakupione przedmioty między krewnych i znajomych, żeby mu je
zapakowali i uroczyście wręczyli, co oszczędziłoby nam tych z góry skazanych na
porażkę morderczych prób odgadnięcia cudzych życzeń”
***
„- Narodzenie Jezusa - przeczytała głosem zasapanym
z przejęcia. - W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta...
(...) zupełnie niespodziewanie poczuła, że ma łzy
w oczach. Nie rozumiała, dlaczego. Zwykły wieczór wigilijny. Zwykła rodzina. I
jeszcze w dodatku – (...) nie miała zwyczaju wzruszać się do łez! Nie cierpiała
wzruszać się i roztkliwiać, popłakiwać i okazywać uczucia. Zmarszczyła brwi,
podniosła wzrok. I zobaczyła naprzeciwko mamę (...).
Mama (...) też miała łzy w oczach. Jak co roku w
tej właśnie chwili. Oto cała jej rodzina zgromadziła się wokół stołu, wszyscy
zdrowi, wszyscy - wciąż jeszcze razem. Jak długo?... Świeca płonęła
chybotliwie, oświetlając kochane twarze, pachniało choinką i pomarańczami, a
cienki, przejęty głosik, jak co roku, od tylu już lat - niezależnie od tego,
które z dzieci właśnie wybrano do czytania - ciągnął odpowiedzialnie, zacinając
się - jak zwykle - zawsze w tym samym miejscu:
- Udał się także Józef z Gali - galili - galali -
galilei, z miasta Nazaret...
Dziękuję - przemknęło przez głowę mamie (...). - Dziękuję.
Za to całe szczęśliwe życie. Nagłe, krótkie spojrzenie połączyło ją ze stojącą
naprzeciwko dziewczyną o szafirowej twarzy w gwiazdki i o oczach lśniących jak
drogie kamienie w świetle złotego płomyka. Ten wzrokowy kontakt był tak
intensywny, że w jednym mgnieniu przekazały sobie wszystko – i obie wiedziały,
że dokładnie się rozumieją. (...) myślała, w ilu to jeszcze domach ludzie stoją
tak teraz wokół stołu i patrzą w płomyk świecy. Jak wiele jeszcze takich
spojrzeń przez stół wyraża to, czego słowami wyrazić się nie udaje. I co
właściwie się dzieje z tymi wszystkimi dobrymi myślami i uczuciami, przecież to
niemożliwe, żeby one przepadały, żeby nic z nich nie pozostawało...”
***
„Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie,
blask świeczek złotem
zasnuwa,
a z kąta, z ust brata płynie
kolęda na okarynie:
Lulajże, Jezuniu...”
***
„Aniołowie, aniołowie biali,
na coście to tak u żłobka
czekali,
pocoście tak skrzydełkami
trzepocąc
płatki śniegu rozsypali
czarną nocą?
Czyście blaskiem drogę
chcieli zmylić
tym przeklętym, co krwią
ręce zbrudzili?
Czyście kwiaty, srebrne
liście posiali
na mogiłach tych rycerzy ze
stali,
na mogiłach tych rycerzy
pochodów,
co od bata poginęli i głodu?
Ciemne noce, aniołowie, w
naszej ziemi,
ciemne gwiazdy i śnieg
ciemny, i miłość,
i pod tymi obłokami ciemnymi
nasze serce w ciemność się
zmieniło.
Aniołowie, aniołowie biali,
O! poświećcie blaskiem
skrzydeł swoich,
by do Pana trafił ten
zgubiony
i ten, co się oczu podnieść
boi,
i ten, który bez nadziei
czeka,
i ten rycerz w rozszarpanej
zbroi
by jak człowiek szedł do
Boga-Człowieka,
aniołowie, aniołowie biali.”
***
„Boże Narodzenie obchodzone było w obozie w sposób
nieoficjalny i prawie zakonspirowany. Wszystkie święta o charakterze religijnym
wymazane zostały z kalendarza sowieckiego jak najskrupulatniej, ustępując
miejsca rocznicom historycznym związanym z rewolucją październikową i żywotami
komunistycznych świętych; na wolności niedzielę zastąpił oficjalny „wychodnej
dień”, przypadający z reguły w poniedziałek. Wśród młodszych więźniów, wychowanych
już prawie zupełnie w tradycji bolszewickiej, spotykało się takich, którzy nie znali
nawet podań chrześcijańskich stojących u źródeł układu świąt. Ale starzy
więźniowie przechowywali w pamięci i w sercach stary kalendarz, stosując się po
kryjomu i skromnie do jego przepisów. W czasie pierwszego Bożego Narodzenia w
roku 1940 uderzył mnie w Wilię uroczysty wygląd baraku i duża ilość więźniów z
zaczerwienionymi od płaczu oczami.
„Wszystkiego najlepszego - mówili, ściskając mi
rękę - na przyszły rok na wolności”. To było wszystko. Ale kto zna obóz
sowiecki, ten wie, że było to bardzo wiele. Gdyż słowa „wolność” nie wzywa się
w Rosji nadaremno.
Boże Narodzenie 1941 roku postanowiliśmy uczcić w
sposób wyjątkowy właśnie dlatego, że witaliśmy je znowu z uczuciem zupełnej
beznadziejności. Wieczorem do Trupiarni przyszła pozostała czwórka Polaków i
zanim zaczęliśmy się łamać przechowywanym specjalnie na tę chwilę chlebem, pani
Z. ofiarowała każdemu z nas chusteczkę z wyhaftowanym orzełkiem, gałązką
jedliny, datą i monogramem. Trudno było dociec, jak potrafiła zdobyć na ten cel
nici i cienkie płócienko, a jeszcze trudniej uwierzyć, że mimo ciężkiej pracy
na birży drzewnej poświęciła na ich wyszycie co najmniej pięć wieczorów. W
każdym razie dotykaliśmy tych chusteczek z nieśmiałą radością (przechowuję
swoją do dzisiaj) i zapomnieliśmy dzięki nim na chwilę, że cała nasza wieczerza
wigilijna miała się składać z kromki chleba i kubka wrzątku.
Było zapewne coś budzącego mimowolny szacunek w
tej gromadce ludzi pochylonych nad pustym stołem i płaczących z tęsknoty z dala
od swej ojczyzny...”
Pieter Bruegel. Źródło zdjęcia: klik
Ponieważ przez
dłuższy niż zwykle czas nie będę aktywna na blogu, już dziś życzę Wam
wszystkim, aby tegoroczne Boże Narodzenie było czasem spokojnym, radosnym i jak
najlepiej wykorzystanym. Niech chwile błogiego lenistwa w rodzinnym gronie i
degustacja świątecznych łakoci nie osłabią w Was ochoty na dobrą lekturę. I
abyście nie zapominali, dlaczego tak naprawdę obchodzimy tak uroczyście Boże
Narodzenie...
Wesołych Świąt!
P.S. A ja wracam
do porządków i pierniczków.