O tym, że fizyk też człowiek, co więcej, miewa duże poczucie humoru, mam okazję przekonywać się w drodze codziennej obserwacji.
Z radością odkryłam jednak, że fizyk - w dodatku wybitny naukowiec i noblista! - może mieć również zacięcie literackie. Ba, i to jakie!
Richarda Feynmana kojarzyłam przez długi czas jako "tego od kwantów" (fani wczesnej twórczości Małgorzaty Musierowicz zapewne też zapamiętali jego nazwisko z "Szóstej klepki":)).
Tymczasem zbiór jego wspomnień "Pan raczy żartować, panie Feynman", spisanych w większości z nagranej rozmowy z przyjacielem Ralphem Leightonem, to dowód na to, że ścisły umysł nie wyklucza ciągot humanistycznych.
Feynman udowadnia, że jest człowiekiem wszechstronnym - naprawia radia, otwiera sejfy, maluje, gra a przy tym, będąc aktywnym naukowo, jest prawdziwą duszą towarzystwa.
Co ciekawe, sam żywił awersję do humanistów:
"Zawsze marwtiłem się, żeby mnie nie brano za lalusia; nie chciałem być za bardzo delikatny. Według moich ówczesnych wyobrażeń "prawdziwy mężczyzna" nie zaprzątał sobie głowy poezją i tym podobnymi bzdurami"(...) Wyrobiłem sobie niechęć do ludzi, którzy studiują literaturę francuską albo za dużo zajmują sięmuzyką czy poezją - wszystkimi tymi "fanaberiami". Większym szacunkiem darzyłem hutnika, spawacza czy tokarza. (...) Być człowiekiem praktycznym, a nie "humanistą" czy "intelektualistą", to uważałem za wartość."
Wbrew temu jednak Dick Feynman jawi się jako prawdziwy człowiek renesansu. Przy tym był wyjątkowo dociekliwy i dużą przyjemność sprawiało mu udowadnianie rozmaitych tez (lub przeciwnie - wyprowadzanie adwersarzy z błędu). Wychwytywał też z upodobaniem absurdy, rządzące życiem codziennym. Zawsze robił to tak dowcipnie, że nawet zapędzeni w kozi róg koledzy mogli najwyżej się uśmiechnąć. Cechował go ogromny dystans do blichtru, którym otoczony był hermetycznie zamknięty dla pospólstwa świat naukowców.
Co ciekawe, źródła dowodzą, że Feynmann wykazał się stosunkowo "niskim" IQ (125) w szkolnym teście. To jednak dowód na to, że - paradoksalnie - liczby nie są miarodajną próbą wiedzy o świecie :)
W książce znaleźć możemy szereg zabawnych anegdot - praca przy posrebrzaniu plastiku, tresura mrówek, nauka gry na bongosach, nawiązywanie kontaktów ze striptizerkami, nauka japońskiego i wiele innych. Wyobraźnia Feynmana nie znała granic. Odwiedzając w szpitalu żonę próbował udowodnić, że człowiek ma węch nie gorszy od ogara, próbując "wytropić" dotkniętą wcześniej przez ukochaną butelkę po coli.
Nie brak też i sentymentalnej nuty - związek z pierwszą żoną Arline i jej przedwczesna śmierć.
Jednym z ciekawszych wątków opowieści jest udział wybitnego fizyka w Projekcie Manhattan i kulisy prac nad pierwszą bombą atomową w ośrodku w Los Alamos. Zastanawiać może fakt, dlaczego człowiek oddany nauce a w chwili kompletowania grupy badawczej, pochłonięty pisaniem pracy doktorskiej, zdecydował się na udział w przedsięwzięciu tak kontrowersyjnym.
Sam przyznaje, że początkowo zdecydowanie odmówił, jednak po chwili refleksji zmienił zdanie:
"Możliwość skonstruowania bomby była powszechnie znana, Hitler na pewno nie miałby nic przeciwko jej posiadaniu, a perspektywa, że Niemcy zrobią to przed nami, mroziła krew w żyłach."
Feynman to człowiek, którego po lekturze tej książki chciałoby się mieć w gronie przyjaciół. Dystans do świata i samego siebie, nietuzinkowy humor i rys człowieczeństwa sprawiają, że do jego wspomnień chce się wracać jak do kogoś lubianego.
Richard Feynman, źródło: klik