Harriet i David to główne postaci
metaforycznej opowieści "Piąte dziecko" autorstwa laureatki Literackiej Nagrody Nobla z 2007 roku, Doris
Lessing.
Podporządkowując swoje życie (a
także życie reszty rodziny) prokreacji i wychowywaniu potomstwa, para konsekwentnie
realizuje swój plan. Czwórka uroczych pociech to nie lada powód do dumy, zatem
młodzi rodzice nie mają powodów, by wątpić w sens dokonanych przed laty
wyborów. Cieniem na ich egzystencji nie kładą się nawet trudności finansowe, no
bo od czegóż ma się zamożnych krewnych? Bez skrępowania czerpią z funduszy
najbliższych. W końcu komu, jak komu, ale im się to należy.
I tak płynął
sobie czas, umilany familijnymi spotkaniami, wizytami i planami na przyszłość.
Nawet odwiedziny siostry z obarczoną
zespołem Downa córeczką, nie były w stanie zmącić pogody ducha Harriet, która,
obserwując inne od własnych dziecko, nabiera przekonania o swoim szczęściu i
wyjątkowości własnej rodziny.
Błogostan jednak
zostaje przerwany. Ciąża, tym razem nie do końca zaplanowana, od pierwszych
tygodni budzi niezrozumiały niepokój. Płód jeszcze w łonie matki wydaje się żyć
własnym życiem.
Gdy się rodzi,
najgorsze przeczucia potwierdzają się.
Na świat przychodzi piąte dziecko – Ben.
Istota obdarzona niespotykaną, jak na noworodka, siłą, przypominająca trolla
lub skrzata. Humanoid.
Uprzednie plany i
marzenia o sielankowym życiu okazują się być niczym więcej, jak tylko wyzwaniem rzuconym w twarz przeznaczenia.
Doris Lessing
świetnie opisuje przemianę Harriet, która trochę z rzeczywistej potrzeby,
trochę dla pozy, starała się być prawdziwą „matką miłosierdzia”. Narodziny
odmieńca sprawiły, że kobieta musiała stawić czoła ponurym faktom – nie
potrafiła pokochać nowego dziecka a jednocześnie nie umiała całkowicie się go
wyrzec. Miotając się pomiędzy strachem i odrazą a poczuciem matczynego obowiązku,
zaniedbuje resztę rodziny, co, krok po kroku, doprowadza do rozpadu
dotychczasowych, ciepłych relacji. Jednocześnie próbuje określić na nowo własną rolę. Z
jednej strony chce, aby problem zniknął – i to dosłownie – z jej życia. Jednak, gdy na
mocy familijnej uchwały kłopotliwy, mały domownik zostaje oddany do zakładu,
więź łacząca matkę z dzieckiem okazuje się jednak być na tyle silna, że Harriet
zabiera Bena do domu.
Czytając na temat
rozwoju nietypowej ciąży, nie mogłam oprzeć się filmowym skojarzeniom – uderzyły mnie podobieństwa do „Dziecka
Rosemary” a nawet... „Obcego.”Natomiast opisy dorastającego Bena przypominiały mi
demonicznego bohatera filmu „Porozmawiajmy o Kevinie”.
O ile styl
pisania Doris Lessing jest zazwyczaj irytująco beznamiętny, w tym przypadku autorka
chyba na moment odeszła od dotychczasowej maniery. Choć i tym razem nie
rozpieszcza czytelnika nadmiarem emocjonalnych opisów, odnosi się wrażenie, że
autorka bardziej niż zwykle angażuje się w opowiadaną historię. Już nie
traktuje swych bohaterów (zwłaszcza dzieci) jak preparaty na szkiełku pod
mikroskopem. Opis „odmieńca”, który po powrocie z zakładu jest krańcowo
wycieńczony i przerażony, próby ucywilizowania go i nawiązania głębszego
kontaktu, reakcje starszych dzieci, które złaknione sa kontaktu z matką, ale
jednocześnie stronią od niej, obawiając się bliskości Bena – to fragmenty,
które chwytają za serce. Jednocześnie niedorzecznym wydaje się, by tak bogate
treści (i tak duży przedział czasowy akcji) zamknąć w tak niewielkiej
objętościowo książeczce.
Tym, co urzeka,
jest aura niesamowitości, tajemnicy i niepokoju, którą wnosi pojawienie się
Bena. Uosabia on to wszystko, co we współczesnej cywilizacji jest temperowane –
nieokiełznaną siłę, animalne instynkty, pierwotne potrzeby.
Tym, co irytuje,
jest wspomniane już traktowanie istotnych zagadnień skrótowo. W książce pojawia się wiele ważnych i ciekawych wątków - relacja Harriet z mężem, stosunek Davida do nowonarodzonego syna, kwestia odpowiedzialności za stwarzanie nowego życia, wybory pomiędzy dzieckiem specjalnej troski a dziećmi "normalnymi". . Czasami ma się
wrażenie, że autorka operuje pewnym rodzajem kodu i wymaga od czytelnika jego
znajomości. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, wiele ważnych kwestii
rzuconych jest w przestrzeń i brak jednoznacznych wskazówek na temat kierunku
ich interpretacji.
Przyjemność
lektury zakłócała mi uparta myśl (być
może nadinterpretacja), że autorka, zdeklarowana feministka, chciała za
posrednictwem tej książki dowieść pewnych założeń. Pokazując tradycyjne
małżeństwo, żyjące wedle dość surowych zasad, udowadnia, jak kruche są filary
szczęścia, wznoszone na konserwatywnie pojętym modelu rodziny.
Jednocześnie
przekaz książki można uznać za bardziej uniwersalny – „Piąte dziecko” jest ostrzeżeniem
przed zbyt wielkim przyzwiązaniem do własnych wyobrażeń i oczekiwań względem
życia, próbą określenia istoty macierzyństwa, wraz z jego traumami, a także
próbą zdefiniowania ról społecznych, jakie odgrywają kobieta i mężczyzna.
Ponadto, przy
całej swej grozie, książka zwyczajnie wzrusza. Polecam!
Moja ocena – 5/6.