Wyobraźcie sobie
człowieka, któremu granice świata wyznacza tylko wiedza i zdrowy rozsądek. Człowieka,
który w sposób racjonalny próbuje tłumaczyć uczucia i który przedkłada pracę
ponad szczęście osobiste. Zaraz – on właściwie nie przedkłada – dla niego to
właśnie praca stanowi jedyne uznane przez siebie (bo wytłumaczalne i dające nad
sobą zapanować) szczęście.
Takim człowiekiem
jest Walter Faber, bohater powieści Maxa Frischa „Homo Faber”.
Sądząc po charakterystyce,
wydać się może emocjonalnym prostakiem. Jednak ironia losu sprawia, że w jego
życiu wszystko przestaje być proste.
Umysł Waltera to
umysł technika. Sztuka, religia – to dla niego sprawy nieistotne.
Miłość? Owszem, kiedyś kochał, ale wszystko się rozmyło. Wprawdzie po latach
wspomina swą dawną ukochaną Hannę, ale dlaczego właściwie ich związek się
skończył? Dlaczego jej nie poślubił? Czy chodziło o to, że była pół-Żydówką? Chyba
nie. A może o to, że jego status materialny akurat na to nie pozwalał? Sam nie
pamięta. A tak naprawdę nigdy tego nie wiedział. W chwili rozstania Hanna
spodziewała się ich dziecka. To jednak nie było wystarczającą przesłanką dla
ocalenia łączącej ich więzi.
W dalszym życiu
Faber od kobiet nie stroni, traktuje je jednak jako miły wprawdzie, lecz zbędny
dodatek. Romans z zakochaną w nim mężatką Ivy traktuje raczej marginalnie a
fakt, że kobieta zdaje się darzyć go szczerym uczuciem, nie robi na nim
specjalnego wrażenia. Właciwie irytuje go, skutkiem czego Walter postanawia z
nią zerwać.
Faber wierzy, że
życie można i należy zaplanować. Jednak jeden dzień, jedna podróż samolotem
sprowadza jego przewidywalną egzystencję na boczny tor. Awaryjne lądowanie na
meksykańskiej pustyni nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Przpadkowe
zwiedzanie świątyni Majów nie powoduje w nim głębszych wzruszeń. Przypadkowo
poznany mężczyzna, który okazuje się być bratem jego przyjaciela z młodości –
Joachima, również nie jest w stanie wykrzesać w nim iskry zainteresowania.
Dopiero gdy okazuje się, iż ów Joachim jest mężem Hanny – wspomnianej
ukochanej Fabera, nasz bohater zaczyna rozpamiętywać przeszłość a nawet,
stopniowo, rozważać rolę przypadku i przeznaczenia w świecie człowieka
poukładanego.
Nie spodziewa się
jednak, co fatum zgotowało dla niego w kolejnych rozdziałach.
Nieplanowana
podróż na plantację tytoniu w Gwatemali, rejs do Paryża, poznanie na statku
uroczej Sabeth i to, co się między nimi wydarzyło sprawia, że Walter traci
konrolę nad własnym życiem.
Potem wydarzenia
już tylko potęgują to uczucie. Gdy Walter kojarzy fakt, że Hanna oczekiwała
jego dziecka w chwili rozstania przed laty oraz informację, że Sabeth jest
córką Hanny, jeszcze nie do końca rozumie, co się dzieje. Przeciętnie wrażliwy
czytelnik jednak zdaje już sobie z tego sprawę. Nie chcę jednoznacznie odkrywać
wszystkich kart przed osobami, które (optymistycznie zakładając), przeczytają
tę notkę i zechcą przeczytać książkę Frischa.
Lektura może być
momentami męcząca – Walter Faber jest pierwszoosobowym narratorem, co – jak
nietrudno się domyślić – sprowadza styl do dość prymiywnego wymiaru. Irytujące
są też nagłe przeskoki w czasie i przestrzeni. Niech Was nie zraża jednak
„kanciasty styl”, całość jest zwarta i logiczna.
Powieść porusza
wiele aspektów ludzkiej egzystencji – znaczenie przypadku, przeznaczenia i
odpowiedzialności oraz problem winy i niewinności w konteście fatalnego romansu
z Sabeth a także zagadnienie panowania nad kolejami własnego losu to
najciekawsze z nich.
Czy nieświadomie
popełniając czyn, który łamie wszystkie nasze zasady moralne, jesteśmy winni?
Czy można zapobiec przeznaczeniu? Taki kwestiom musi stawić czoła bohater
Frischa.
Również sam tytuł
jest odniesieniem do wizji ludzkiej kondycji jako życia, którym można
samodzielnie pokierować. „Homo faber” to termin, który do łacińskiej literatury
wprowadzony został przez Appiusza Klaudiusza Ślepego, jako definicja człowieka
zdolnego kontrolować własne przeznaczenie oraz wszystko, co go otacza. Książka
Maxa Frischa i jej bohater wyraźnie tej idei zaprzeczają.
Wyraźne są również
odwołania do greckiego mitu o Edypie – choć w nieco zmodyfikowanej wersji.
Na podstawie
powieści został nakręcony film (1991) w reżyserii Volkera Schlöndorffa z Samem
Shepardem i Julie Delpy w rolach głównych. Nie będę polecać, bo sama jeszcze
nie oglądałam, jednak, zachęcona lekturą, na pewno tę zaległość uzupełnię.