sobota, 26 października 2013

NA GRANICY ŚWIATÓW. "DOM DZIENNY, DOM NOCNY" OLGI TOKARCZUK




    Po serii lektur trącących myszką przyszedł czas na lekki powiew nowości. Wprawdzie książka „Dom dzienny, dom nocny” Olgi Tokarczuk wydana została w 1998 roku, ale na tle większości prezentowanych u mnie pozycji „z brodą” i tak tchnie świeżością.
Trzymałam ją na półce od dawna, ale bałam się rozczarowania i konfrontacji ze świetnym „Prawiekiem...”. Jak się okazało, niesłusznie, gdyż jest to chyba jedyna książka autorki, która przywołuje tajemniczą atmosferę najpopularniejszej w jej dorobku powieści i bezboleśnie wytrzymuje takie porównanie.
   „Dom dzienny, dom nocny” pod względem literackim jest typowym przekładańcem, mieszają się tu elementy dziennika, legendy, fragmenty esejów filozoficznych. Skrawki realnych opowieści przeplatają się z mitem, jawa miesza się ze snem. Podobnie jest w sferze fabularnej. Autorka kładzie nacisk na wzajemne przenikanie się światów. Rzeczy martwe zdają się żyć, zaś w świecie żyjących poczuć można namacalne niemal znamiona umierania.
    Ta płynność granicy między rzeczywistością a legendą oraz nagłe zmiany narratorów i bohaterów nie zakłócają jednak logiki i spójności powieści. Luźne impresje, wymieszane tropy, zmieniające się postaci łączy jednak miejsce zdarzeń – okolice Nowej Rudy a także wizja pojmowania świata.
    Sporo jest w książce odwołań do filozofii. Przywołana jest kosmogonia Archemenesa, w myśl którego świat tworzony jest w wyniku współdziałania dwóch praprzyczyn – jedna z nich pochłania drugą, wciąż odradzającą się.
Pojawiają się również echa filozofii platońskiej.
    We fragmentach kronikarskich osoba opowiadająca – prawdopodobnie alter ego samej Tokarczuk, przywołuje miejsca i ludzi, z których każdy ma własną historię. Istotną rolę odgrywa tu (podobnie jak w „Prawieku...” natura, rytm  zycia narzucany przez przyrodę i sprzęgnięcie się z nim egzystencji ludzkiej.
    Szczególne miejsce poświęca autorka snom. Próbuje odgadnąć ich naturę i zależności zachodzące pomiędzy nimi a rzeczywistością.
Gdyby ktoś potrafił zbadać to, co ja tylko oglądam, gdyby zliczył senne postaci, obrazy, emocje, wypreparował z tego motywy, włączył w to statystykę z tymi wszystkimi testami korelacji, które działąją jak magiczny klej, łącząc ze sobą rzeczy, wydawałoby się, niemożliwe do połączenia, może znalazłby w tym jakiś sens podobny do wzoru, w jaki tutaj, w tym świecie, działa giełda czy funkcjonują wielkie lotniska – mapa subtelnych połączeń albo sztywnych rozkładów. Nieobliczalnych przeczuć i starannych algorytmów.”
    Poetyka snu determinuje nie tylko treść, ale i formę książki. Oniryczna atmosfera przenika nawet zdarzenia prozaiczne.
Podkreślana jest dwoistość świata, co sugerowane jest już w tytule.
 „Każdy z nas ma dwa domy - jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni: drugi - nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. I w obu żyjemy jednocześnie”.
    Podobnie jak w „Prawieku...” kilkakrotnie pojawia się tu również motyw grzyba, jako bytu istniejącego na krawędzi dwóch światów – żywych i umarłych.
    Bohaterowie są zdecydowanie niesztampowi. Poznajemy wrażliwego Marka Marka, który alkoholem próbuje zagłuszyć tkwiącego w sobie drapieżnego ptaka. Poznajemy Krysię, która we śnie słyszy wabiący ją głos tajemniczego nieznajomego imieniem Amos i postanawia odszukać go w realnym świecie. Czytamy historię nauczyciela o wiele mówiącym nazwisku Ergo Sum, jasnowidza Lwa oraz starej Marty, trudniącej się wyrobem peruk.
    Ciekawe i intrygujące jest nawiązanie do postaci świętej Kummernis. Przedstawiana w ikonografii jako wisząca na krzyżu, brodata kobieta o twarzy Chrystusa, nie została nigdy zaakceptowana przez Kościół. Jednak w legendach funkcjonuje pod imieniem Wilgefortis – Dzielna Dziewica.
W książce pretekstem do przywołania jej postaci jest pobyt w wambierzyckim sanktuarium, gdzie ukrzyżowana Kummernis znajduje się na jednej ze stacji Drogi Krzyżowej.
    Wielowymiarowość książki nie zakłóca odbioru. „Dom dzienny, dom nocny” czyta się dobrze, choć lepiej jest rozłożyć sobie lekturę na kilka wieczorów. Wątki są na tyle autonomiczne, że nie stracimy ciągłości a jednoczesnie na tyle spójne, że będziemy w stanie dostrzec zależności pomiędzy nimi.
Moja ocena: 5/6.


czwartek, 24 października 2013

USPOKOJENIE. "PROSTE ŻYCIE" ERNSTA WIECHERTA



     Niedawno, przy okazji czytania ciekawej recenzji Koczowniczki, przypomniała mi się książka Ernsta Wiecherta “Proste życie” . Chciałam o niej napisać, jednak ze względu na szwankującą pamięć zmuszona byłam odświeżyć nieco lekturę. I jak zaczęłam odświeżać, tak przepadłam. Przeczytałam całą książkę od nowa. I niech już to będzie wskazówką, określającą jakość powieści Wiecherta.
    Autor miał już w historii polskiej literatury swoje pięć minut. Były więzień obozu w Buchenwaldzie, dał się poznać jako zagorzały przeciwnik faszyzmu. W latach powojennych w Polsce skwapliwie podchwycono więc ten wątek, przystosowując go do aktualnie panujących potrzeb. A ponieważ w prozie Wiecherta pojawiały się też wątpliwości co do istnienia Boga, w epoce kwitnącego komunizmu został on obwołany pisarzem „słusznym”. To zaś, samo w sobie, jest dowodem na to, jak opacznie odebrane zostało przesłanie zawarte w jego książkach.
    „Proste życie” to historia byłego oficera Kriegsmarine, Thomasa von Orli, który w poszukiwaniu zapomnienia ucieka do Prus Wschodnich (dzisiejsze Mazury, gdyby ktoś nie wiedział), by tam wieść życie prostego rybaka, w oddaleniu od świata i ludzi.
„Jako słowa niszczeją lata nasze” – ten cytat z psalmu sprawił, że bohater w jednej niemal chwili postanawia porzucić wszystko, co ma – żonę, z którą coraz bardziej duchowo się rozmija oraz ukochanego syna Joachima. W rozmowie z pastorem mówi:
To było jak maszt, który jeśli na kogoś runie, nie pozwala mu się podźwignąć”.
Zdaje sie rozumieć, że czas wojny ustanowił w ich życiu cezurę, która podzieliła uczucia na „przed” i „po”. Rozumie jednak, że nie sprostał „wielkiej próbie” w sposób należyty.
    Thomas von Orla skazuje siebie na zesłanie fizyczne i duchowe. W oddaleniu i spokoju dzikiej, mazurskiej przyrody szuka ukojenia. Zgłębiając własną tożsamość udaje mu się pojednać ze światem. Napotykani ludzie – stary generał i jego wnuczka Marianne, leśniczy Gruber i jego żona, pogrążona w nieukojonej żałobie po stracie syna,  pomocnik Bildermann czy zaprzyjaźniony hrabia – każdy wnosi do skostniałej duszy bohatera powiew nowego życia.
Otaczające go lasy i jeziora, pełne tajemnic i magii, przybliżają go do rozumienia porządku świata. W ciężkiej pracy i codziennej rutynie odnajduje sens i cel istnienia. Uczy się, że aby żyć godnie i prawdziwie, należy podporzadkować się odwiecznym prawom natury. Lata oddalenia, paradoksalnie, zbliżają go również do zrozumienia własnej rodziny.
    Wakacyjne spotkania z synem uświadamiają mu, jak bardzo obydwaj się różnią. Odmienne ambicje i odmienne ideały początkowo sprawiają, że Thomas czuje się rozczarowany postawą swej jedynej latorośli. Szczególnie wówczas, gdy okazuje się, że kariera i dobre imię jest dla niego ważniejsze, niż kwestie etyczne. Z czasem dopiero godzi się z faktem, że każde kolejne pokolenie musi wybierać dla siebie nowe drogi.
    Po trzech latach dobrowolnego zesłania na wyspie odwiedza bohatera żona ( a dokładniej to, co z niej zostało po miesiącach nieleczonej gruźlicy oraz wyniszczających organizm praktykach). Pani von Orla miała bowiem „słabość do szampana i do mocnych, kunsztownie mieszanych wódek”. Jak sie później okazało, nie gardziła też morfiną. Dopiero takie okoliczności sprawiły, że między Thomasem i jego żoną doszło do pojednania i wybaczenia.
Nowe wartości do życia bohatera wnoszą wszystkie, nowo poznane, osoby. Szczególna rolę w jego ascetycznej, niemal pustelniczej egzystencji odegrał wierny towarzysz Bildermann oraz młodziutka, lecz nad wiek mądra wnuczka generała – Marianne von Platen, która obdarza starszego przyjaciela czymś więcej, niż tylko dziecięcym przyzwiązaniem.
    A jak wyglądają u Wiecherta wspomniane wcześniej porachunki z Bogiem, które sprawiły, że uznany został omyłkowo za pisarza sprzyjającego ideologii komunistycznej?
Bohater „Prostego życia” nie wyrzeka się wiary w sposób programowy. Po ludzku błądzi i zadaje pytania. Będąc świadkiem ludzkich tragedii, zastanawia się nad rolą Stwórcy w świecie.
Kiedyś powinny zostać poddane próbie ognia także tak zwane prawdy odwieczne. Naród, który pogrzebał dwa miliony zabitych, być może ma prawo do zapytania Boga, co on wówczas myślał. Jeśli nie odpowie, możliwe, że nie powinien zadowolić się tym, co mówi Kościół.(...) Jeśli Bóg nie wypowie się w sprawie owych dwóch milionów a również w sprawie tych, których zamordowano potem, ani w sprawie dzieci, które zagłodzone i zabite leżą przy drogach (...) to mogłoby być tak, że komuś za dużo będzie tego wystawania pod kamienną ścianą i otrzymywania tylko echa zamiast odpowiedzi”.
    Efekt tych rozrachunków nie ma jednak wymiaru bluźnierstwa. Thomas nie odrzuca Boga, lecz szuka Go.
Negacją niczego się nie załatwi, żyć można tylko wówczas, jeśli przynajmniej raz w roku wolno powiedzieć „tak”. Jestem jak ten człowiek, który wzrósł mając łuk i strzały i nagle spostrzegł, że nieprzyjaciele noszą żelazne zbroje, został więc zmuszony do powrotu do domu, żeby wykuć sobie nowy oręż. Taki człowiek zamyka się a wychodzi dopiero, gdy skończy. I ja muszę zaczynać od początku. Mój dawny Bóg umarł a nowy jeszcze nie zasiadł na tronie”.
    W książce Wiecherta nie brak również rozważań na inne tematy egzystencjalne. Jego powieść, napisana językiem o dość podniosłym, miejscami patetycznym charakterze, jest pełna idealizmu, odniesień do Biblii oraz tradycji przodków.
    Dużą rolę w prezentowaniu świata odgrywa przyroda i zespolenie się z nią człowieka. Atmosfera, jaka tworzy pisarz, przypomina mi nieco niektóre książki Olgi Tokarczuk, szczególnie „Prawiek” oraz czytany ostatnio przeze mnie „Dom dzienny, dom nocny”. U Wiecherta magia i legendy odgrywają znacznie mniejszą rolę, jednak wspólnym mianownikiem jest pokazanie łączności pomiędzy kondycją ludzką a prawami natury. Bezkresne mazurskie lasy, opary unoszące się nad bagnami i głębokie jeziora, skrywające niejedną tajemnicę są doskonałym „tworzywem” do snucia podobnych tez.
    Warto dodać, że autor zawarł tu sporo wątków autobiograficznych, jego życie było bowiem ściśle związane z Mazurami.
    „Proste życie” to książka, której lektura dostarcza wiele przyjemności pod względem estetycznym i intelektualnym. Miejscami przygnębiająca, jednak jej ostateczne przesłanie krzepi.
Idealna lektura dla osób, które aktualnie są na życiowym zakręcie. I nie tylko dla nich.
Moja ocena – 5,5 / 6.

Tak dziś wygląda leśniczówka Piersławek pod Pieckami, w której urodził się Ernst Wiechert. 




Źródło: klik