Gdy po raz
pierwszy natknęłam się na okeślenie “powieść awanturnicza” (lub, co gorsza,
“łotrzykowska”) to skojarzenia, które mi się nasunęły, były wyłącznie
negatywne.
Jako, że
prywatnie reaguję alergicznie na wszelkiej maści cwaniaków, ewentualna wersja literacka
ich przygód nie wydawała mi się nigdy zbyt łakomym kąskiem.
Ku własnemu
zdumieniu, powieść Samuela Bellowa „Przypadki Augiego Marcha”, bez wątpienia
zaliczającą się do wspomnianego nurtu, przeczytałam podejrzanie szybko i łatwo.
Chociaż tematyka,
przesłanie i styl pisania zdecydowanie nie wpasowują się w moje preferencje,
książka wciąga (nawet wbrew woli czytającego ...)
Autor przedstawia
klasowe, amerykańskie społeczeństwo z czasów Wielkiego Kryzysu.
To bez wątpienia
inspiracje własną biografią sprawiły, że Bellow – sam będąc synem żydowskich
imigrantów z Sankt Petersburga – w ten sposób poprowadził losy swojego
bohatera.
Tytułowy Augie
March, młody mieszkaniec Chicago żydowskiego pochodzenia, ku swemu oczywistemu
niezadowoleniu, wychował się w rodzinie o dość marnej proweniencji. Wcześnie pozbawiony ojca, podlegał wpływom
spolegliwej,prostodusznej matki oraz przybranej babki Lausch, wdowy po kupcu z
Odessy- kobiety o iście machiawelicznym usposobieniu. Nawiasem mówiąc, to chyba
moja ulubiona postać z omawianej książki: raz do roku czytywała „Annę Kareninę”
i „Eugeniusza Oniegina” (i jak tu jej nie lubić???), zapamiętale grywała w
szachy i wytrwale ćwiczyła swego wnuka-łatę, by wyszedł w życiu na ludzi.
Uporczywie kładła mu do głowy, że nie miłość, lecz powszechne poważanie jest
tym, o co warto walczyć. Kiedyś pewnie bym się na nią oburzała, ale nie wiem,
czy dziś tak zacięcie broniłabym swoich racji.
Augie, pomny nauk
babki, z dużą łatwością dawał porywać się nurtowi życia. Jego dążenie do
samorealizacji w kontekście zmieniającej się sytuacji kraju, jest ciekawą
analizą narastających ambicji, ewolucji ludzkich marzeń i dążeń a jednocześnie
– ciut skrzywioną i niepełną wersją mitu o „American dream”. Oraz czymś na
kształt poradnika, jak z chłopca stać się prawdziwym mężczyzną.
Sprytny i zaradny
bohater lawiruje na fali życia, dostając się w zasięg wpływów kolejnych silnych
osobowości. Seria zdarzeń i zbiegów okoliczności, nagłych zwrotów i barwnych
postaci sprawia, że nawet osoby ceniące bardziej subtelne przedstawianie świata
, wciągną się w szybki bieg akcji.
Augie dokonuje czasami
wyborów dyskusyjnych pod względem moralnym. Szwindle, kradzieże, romanse stają
się jego chlebem powszednim. Poddając się różnym wpływom, zmienia kierunki, w których zmierza jego egzystencja.
Kolejni protektorzy, kobiety i przyjaciele odciskają ślad na jego charakterze i
upodobaniach, jednak, co ważne, nie są w stanie zmienić rdzenia osobowości
bohatera.
Pracując jako
asystent ekscentrycznego bogacza, znajduje się w promieniu oddziaływania jego
błyskotliwego umysłu, podążając za swą nieprzewidywalną kochanką – treserką
orłów, próbuje polowac na jaszczurki i węże w Meksyku, w czasie wojny zaciąga
się do marynarki, by wreszcie, jako mąż majętnej Stelli, osiąść na dobre w
Paryżu. Kolejne perypetie, kolejne miejsca na mapie, kolejne doświadczenia
wyznaczają ścieżki życia bohatera.
Augie ma
wyjątkowe szczęście do napotykania na swej drodze ludzi o silnej osobowości,
które próbują (z różnym skutkiem i z różnych powodów) nim manipulować. Bohater
Bellowa, pomimo dużych umiejętności adaptacyjnych, nigdy do końca nie pozwala
jednak na wtłoczenie się w wymyślone przez innych ramy.
Zdystansowany do
nacisków zachowuje własną odrębność i nie bacząc na indoktrynacje babki Lausch,
zdaje się wciąż wierzyć w miłość i możliwość panowania nad własnym losem.
Zwykle spada na cztery łapy, czasem dostaje w - excusez le mot - tyłek, nigdy
jednak się nie poddaje. I pewnie dlatego stanowi uosobienie wzorcowego,
amerykańskiego imigranta, który zębami i pazurami strara się wydrzeć od losu
to, na czy mu zależy.
W czasie lektury,
uparcie nasuwało mi się (może ciut przesadzone) skojarzenie z „Fortunnymi i
niefortunnymi przypadkami sławetnej Moll Flanders” – Augie, podobnie jak bohaterka powieści
Daniela Defoe, skacze z jednej ekstremalnej (i często niechlubnej) sytuacji w
kolejną.
Książkę czyta się
dobrze, akcja wciąga, ale powieść Bellowa ma też swoje słabe strony.
Pierwszoosobowa narracja czasami generuje akapity trudne do przebrnięcia.
Niektóre zdania wydają się być po prostu nieskładne – może to taki dziwny
zabieg stylistyczny?
No i po prostu –
Saul Bellow nie jest i raczej nigdy nie będzie moim ulubionym pisarzem. Nigdy
nie zgodzę się również z twierdzeniem (na które się kiedyś natknęłam), że
„Przypadki Augiego Marcha” są powieścią wybitną. Moim skromnym zdaniem, są
najwyżej bardzo dobre. Najwyżej.
Powiedzmy, 4,5/6.
Saul Bellow w czasach młodości.
Czy tak mógłby wyglądać Augie March..?
(Źródło: klik)