piątek, 18 października 2013

W POGONI ZA "AMERICAM DREAM". "PRZYPADKI AUGIE`GO MARCHA" SAULA BELLOWA



    Gdy po raz pierwszy natknęłam się na okeślenie “powieść awanturnicza” (lub, co gorsza, “łotrzykowska”) to skojarzenia, które mi się nasunęły, były wyłącznie negatywne.
Jako, że prywatnie reaguję alergicznie na wszelkiej maści cwaniaków, ewentualna wersja literacka ich przygód nie wydawała mi się nigdy zbyt łakomym kąskiem.
    Ku własnemu zdumieniu, powieść Samuela Bellowa „Przypadki Augiego Marcha”, bez wątpienia zaliczającą się do wspomnianego nurtu, przeczytałam podejrzanie szybko i łatwo.
Chociaż tematyka, przesłanie i styl pisania zdecydowanie nie wpasowują się w moje preferencje, książka wciąga (nawet wbrew woli czytającego ...)
    Autor przedstawia klasowe, amerykańskie społeczeństwo z czasów Wielkiego Kryzysu.
To bez wątpienia inspiracje własną biografią sprawiły, że Bellow – sam będąc synem żydowskich imigrantów z Sankt Petersburga – w ten sposób poprowadził losy swojego bohatera.
    Tytułowy Augie March, młody mieszkaniec Chicago żydowskiego pochodzenia, ku swemu oczywistemu niezadowoleniu, wychował się w rodzinie o dość marnej proweniencji.  Wcześnie pozbawiony ojca, podlegał wpływom spolegliwej,prostodusznej matki oraz przybranej babki Lausch, wdowy po kupcu z Odessy- kobiety o iście machiawelicznym usposobieniu. Nawiasem mówiąc, to chyba moja ulubiona postać z omawianej książki: raz do roku czytywała „Annę Kareninę” i „Eugeniusza Oniegina” (i jak tu jej nie lubić???), zapamiętale grywała w szachy i wytrwale ćwiczyła swego wnuka-łatę, by wyszedł w życiu na ludzi. Uporczywie kładła mu do głowy, że nie miłość, lecz powszechne poważanie jest tym, o co warto walczyć. Kiedyś pewnie bym się na nią oburzała, ale nie wiem, czy dziś tak zacięcie broniłabym swoich racji.
    Augie, pomny nauk babki, z dużą łatwością dawał porywać się nurtowi życia. Jego dążenie do samorealizacji w kontekście zmieniającej się sytuacji kraju, jest ciekawą analizą narastających ambicji, ewolucji ludzkich marzeń i dążeń a jednocześnie – ciut skrzywioną i niepełną wersją mitu o „American dream”. Oraz czymś na kształt poradnika, jak z chłopca stać się prawdziwym mężczyzną.
    Sprytny i zaradny bohater lawiruje na fali życia, dostając się w zasięg wpływów kolejnych silnych osobowości. Seria zdarzeń i zbiegów okoliczności, nagłych zwrotów i barwnych postaci sprawia, że nawet osoby ceniące bardziej subtelne przedstawianie świata , wciągną się w szybki bieg akcji.
Augie dokonuje czasami wyborów dyskusyjnych pod względem moralnym. Szwindle, kradzieże, romanse stają się jego chlebem powszednim. Poddając się różnym wpływom, zmienia  kierunki, w których zmierza jego egzystencja. Kolejni protektorzy, kobiety i przyjaciele odciskają ślad na jego charakterze i upodobaniach, jednak, co ważne, nie są w stanie zmienić rdzenia osobowości bohatera.
    Pracując jako asystent ekscentrycznego bogacza, znajduje się w promieniu oddziaływania jego błyskotliwego umysłu, podążając za swą nieprzewidywalną kochanką – treserką orłów, próbuje polowac na jaszczurki i węże w Meksyku, w czasie wojny zaciąga się do marynarki, by wreszcie, jako mąż majętnej Stelli, osiąść na dobre w Paryżu. Kolejne perypetie, kolejne miejsca na mapie, kolejne doświadczenia wyznaczają ścieżki życia bohatera.
    Augie ma wyjątkowe szczęście do napotykania na swej drodze ludzi o silnej osobowości, które próbują (z różnym skutkiem i z różnych powodów) nim manipulować. Bohater Bellowa, pomimo dużych umiejętności adaptacyjnych, nigdy do końca nie pozwala jednak na wtłoczenie się w wymyślone przez innych ramy.
Zdystansowany do nacisków zachowuje własną odrębność i nie bacząc na indoktrynacje babki Lausch, zdaje się wciąż wierzyć w miłość i możliwość panowania nad własnym losem. Zwykle spada na cztery łapy, czasem dostaje w - excusez le mot - tyłek, nigdy jednak się nie poddaje. I pewnie dlatego stanowi uosobienie wzorcowego, amerykańskiego imigranta, który zębami i pazurami strara się wydrzeć od losu to, na czy mu zależy.
    W czasie lektury, uparcie nasuwało mi się (może ciut przesadzone) skojarzenie z „Fortunnymi i niefortunnymi przypadkami sławetnej Moll Flanders”  – Augie, podobnie jak bohaterka powieści Daniela Defoe, skacze z jednej ekstremalnej (i często niechlubnej) sytuacji w kolejną.
    Książkę czyta się dobrze, akcja wciąga, ale powieść Bellowa ma też swoje słabe strony. Pierwszoosobowa narracja czasami generuje akapity trudne do przebrnięcia. Niektóre zdania wydają się być po prostu nieskładne – może to taki dziwny zabieg stylistyczny?
    No i po prostu – Saul Bellow nie jest i raczej nigdy nie będzie moim ulubionym pisarzem. Nigdy nie zgodzę się również z twierdzeniem (na które się kiedyś natknęłam), że „Przypadki Augiego Marcha” są powieścią wybitną. Moim skromnym zdaniem, są najwyżej bardzo dobre. Najwyżej.
Powiedzmy, 4,5/6.

Saul Bellow w czasach młodości. 
Czy tak mógłby wyglądać Augie March..? 

(Źródło: klik)


57 komentarzy:

  1. Pamiętam tylko, że ją czytałem :-) i że rzeczywiście czytało się ją zaskakująco gładko. Augie trochę jest podobny do innego tytułowego bohatera książki Bellow'a "Henderson, król deszczu" też zresztą wydanej przez PIW w serii "Współczesna proza światowa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, moja znajomośc twórczości Bellowa tak daleko nie sięga :-) U mnie na stanie jest jeszcze "Ofiara", wydana w "Nike", ale chyba na razie się nie skuszę. Nie to, żeby mi się nie podobało, ale ten pisarz nie trafia w moje gusta (cokolwiek by na ich temat nie powiedzieć :-))

      Usuń
    2. To jest i taka jak moja bo ja pamiętam już/jeszcze tylko tytuły jego książek, które czytałem "Korzystaj z dnia" ("Nike"), "Korzystaj z dnia" ("Współczesna proza światowa") i "Dar Humbolda".

      Usuń
    3. To i tak jesteś lepszy ode mnie:-) No, ale Bellow pisze chyba trochę bardziej "męską" prozę (chociaż szczęku oręża i świstu kul tam nie ma...;-))

      Usuń
    4. Fakt, Henderson to prawdziwy facet, chociaż przeżywa chwile słabości :-).

      Usuń
    5. Jedno nie wyklucza chyba drugiego, no ale mogę się mylić :-) Pewnie to kwestia punktu widzenia :-)

      Usuń
    6. Panie od "gender" na pewno by to wyjaśniły :-)

      Usuń
    7. Zapewne tak. Niestety, ja z tych mniej "nowoczesnych" jestem i nie ogarniam tematu w odpowiednim świetle :-)

      Usuń
    8. Też się nie odnajduję w tej "ponowoczesności", pewnie to kwestia czasu kiedy przeminie na to moda. W każdym razie jeśli nie jesteś przeczulona jeśli chodzi o męski punkt widzenia to "Henderson" jest całkiem niezły, chociaż w zakamarkach pamięci mam niejasne wrażenie, że "Dar Humbolda" jest lepszy.

      Usuń
    9. Tytuł skojarzył mis ię z tymi Humboldtami, o których czytałam w "Rachubie świata" Kehlmanna. Ale to jednak fałszywy trop.
      Tak czy inaczej zapowiada się ciekawie, z jakiejś krótkiej notki, którą przeczytałam wynika, że to może być coś dla mnie - dzięki za polecenie :-)

      Usuń
  2. Ja tez pamietam tylko, ze ja czytalam i na biblionetce widze, ze dalam jej 4,5 (wiec jej nie porzucilam) - ale tak naprawde nie pamietam z tej ksiazki ani jednego slowa ;-)))).

    A powiedz, mozesz wejsc do Lirael na bloga? Bo mnie przy kazdej probie zawiesza komputer, nie wiem, czy to tylko u mnie O-O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iza, to mamy identyczne oceny "Augie`go" :-)
      Podejrzewam, że po upływie kilkunastu dni również nie będę pamiętałą z tej książki ani słowa :-)
      A do Lirael wchodzę bez kłopotu. A tylko z jej blogiem masz taki problem? Czasem tak bywa, ja kiedyś na własny wejśc nie mogłam...:-)

      Usuń
  3. Tak, identyczne ;-))).
    I tylko z jej blogiem mam tak - myslalam, ze moze wrzucila jakies kosmicznie wielkie zdjecia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą identycznością miałam na myśli ocenę liczbową :-) A jak Cię można znaleźć na Biblionetce?
      Mam nadzieję, że techniczne problemy już zażegnane :-)

      Usuń
    2. ~ Iza
      Mam nadzieję, że już wszystko w porządku? Bardzo się zmartwiłam, bo nie dodawałam żadnych nowych zdjęć, poza ilustracjami do ostatniej notki, ani nic nie zmieniałam. :( Przepraszam Cię za kłopoty, naprawdę nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna tego zamulania. :( A jak jest dzisiaj?

      Usuń
  4. Poglądy na temat cwaniaków mamy bardzo podobne, choć obawiam się, że w dzisiejszych czasach należymy do mniejszości. Mimo wszystko te dawne powieści łotrzykowskie lubię, głównie ze względu na specyficzne poczucie humoru. :) No i gwarantowany happy end. :)
    Ciekawa jestem, na ile nieskładność zdań to zamysł autora, a na ile "wartość dodana" przez tłumacza. Może kiedyś uda się obadać oryginał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lirael, zazdroszczę Ci tej swobody czytania w oryginale. U mnie wciąż, niestety, przypomina to orkę na ugorze (i to wyjątkowo skalistym)...:(
      W kwestii cwaniactwa masz rację. Ale zauwazyłam też, że wiele osób deklaruje niechęć do tego zjawiska, a tymczasem zachowuje się identycznie. Może to kwestia definicji?:-)

      Usuń
    2. Jeżanno, ze swobodą bywa różnie, zdarzają się książki, które czyta się z mozołem. Na czytanie w oryginale potrzeba też więcej czasu, a w ciągu tygodnia to są i tak nieliczne chwile. Marzyłyby mi się kilkumiesięczne wakacje. :)
      Z moich obserwacji wynika, że definicja cwaniactwa ostatnio się zmienia, a obserwuję to na przykład u uczniów. Zdarza się, że na przykład reperkusje za ściąganie przyjmowane są z oburzeniem i szokiem.

      Usuń
    3. Lirael, mnie WSZYSTKIE książki po angielsku czyta się z mozołem ;-) Od kilku tygodni czeka na mnie nowa Jhumpa Lahiri i nie mogę się nijak zebrać (chociaż jej poprzednie książki ogromnie mi się podobały).
      A co do coraz węższej definicji cwaniactwa w pełni się z Tobą zgadzam - dobrym tego przykładem bywają właśnie istoty w wieku szkolnym (jestem na bieżąco w temacie, wprawdzie nie wynika to z autopsji, ale mam w rodzinie nauczycieli) :-)

      Usuń
    4. Jeżanno, to teraz będziesz miała dodatkową motywację w postaci moich ustawicznych jęków i błagań! :) Proszę, przeczytaj tę Lahiri jak najszybciej i zdaj relację. Mam przeczucie, że pod względem językowym może być naprawdę całkiem strawna. Żałuję, że nie dostała Bookera, bo wtedy chyba wydano by ją u nas natychmiast. Ale skoro jej pozostałe książki przetłumaczono, ta też na pewno pojawi się w Polsce. Znając moją niecierpliwość - nie tylko serca :) - wszystko wskazuje na to, że zamówię ją sobie wcześniej w wersji oryginalnej.

      Usuń
    5. Lirael, teraz to na pewno się zmobilizuję ;-) Ale uprzedzam, że zanim przesylabizuję książkę, to pewnie już zdąży się ukazać polskie wydanie...:-P
      Tak na powaznie to zauważyłam, że Lahiri jest akurat dość wdzięczna do czytania po angielsku, "Tłumacza chorób" też czytałam w oryginale i aż sama byłam zdziwiona. Teraz jestem ogromnie ciekawa, jak wypadnie ta nowa powieść na tle wcześniejszych opowiadań, którymi byłam oczarowana (choć z reguły za tą formą literacką nie przepadam).

      Usuń
    6. Jeżanno, uprzejmie donoszę, że zachęcona twoim przykładem właśnie sprawiłam sobie "The Lowland", za tydzień-dwa powinna do mnie dotrzeć. :)
      A czytałaś jej zbiór opowiadań "Nieoswojona ziemia"?
      I jeszcze odkrycie dzisiejszego dnia, wyobraź sobie, że jest kolejna prerafaelicka "La Belle Dame...":
      http://preraphaelitesisterhood.com/image-of-the-week-la-belle-dame-sans-merci-frank-cadogan-cowper/

      Usuń
    7. Lirael, niewykluczone, że pomimo czasu oczekiwania na przesyłkę i tak przeczytasz szybciej ode mnie :-) Chociaż obiecałam sobie, że w tym tygodniu zacznę.
      "Nieoswojoną ziemię" czytałam i chyba nawet bardziej mnie urzekła od "Tłumacza...", chociaż jest bardziej nostalgiczna.
      "La Belle Dame" piękna! Chociaż ja jednak wolę mroczną i tajemniczą kolorystykę Waterhouse`a, która chyba lepiej koresponduje z nastrojem wiersza. Ta jest, jak na mój gust, odrobinkę zbyt pstrokata ;-)

      Usuń
    8. Podobnie jak Ty wyżej oceniam "Nieoswojoną..", ale "Tłumacz..." też był wyśmienity.
      Czy możesz zdradzić, jaką okładkę ma Twoja "The Lowland"? Moja będzie pomarańczowo-czerwona. :) Widziałam, że jest jeszcze taka zupełnie biała, bez żadnych ozdobników.
      Podobnie jak Ty jestem zdecydowanie za wersją Waterhouse`a. Wariant Cowpera taki bardziej wampowaty niż baśniowy. :)

      Usuń
    9. Moja przedstawia widok na jezioro (wschód lub zachód słońca) a na jego tle widnieje czarna sylwetka stojącego w wodzie mężczyzny.
      Dama z obrazu Waterhouse`a lepiej pasuje do wiersza, bo ma bardziej dzikie oczy...;-)

      Usuń
    10. Moja jest, a raczej będzie, taka. :) A wersji z jeziorem chyba jeszcze nie widziałam.
      To prawda, ta Cowpera wygląda na tak rozleniwioną, że żadne zbrodnicze poczynania w ogóle nie wchodzą w grę. :)

      Usuń
    11. Lirael, zarówno Twoja okładka, jak i notki zapowiadające sugerują, że będzie to zupełnie inna od poprzednich książka.

      Ciekawa jestem, jak podobają Ci się te wersje "La Belle Dame sans Merci" :-)
      http://www.flickr.com/photos/sofi01/5395566770/
      http://www.artmagick.com/pictures/picture.aspx?id=5917&name=la-belle-dame-sans-merci

      Usuń
    12. Też mam takie przeczucie. Niepokoi mnie sierp i młot w kącikach okładki. :)
      Dzięki za dwie ciekawe wersje "La Belle Dame..."! Pierwszej nigdy wcześniej nie widziałam. Obraz Crane'a kojarzy mi się z ilustracją z książeczki dla dzieci, trochę za mało niepokojący. :) Wariant Dicksee'ego kiedyś spotkałam, całkiem niezły, choć młodzian troszkę za bardzo osłupiały, wygląda dość nienaturalnie. A jak Ty je oceniasz? Dla mnie Waterhouse jest nie do pobicia. :)

      Usuń
    13. Masz rację z Waterhouse`em, tylko na jego obrazie udało się uchwycić atmosferę wiersza Keatsa a postaci damy i młodzieńca nie kolidują z moimi wyobrażeniami. Crane jakby odrobinę odbiegł estetyką od prerafaelickiego stylu, natomiast u Dicksee`ego rycerz rzeczywiście ma dziwnie tępy wyraz twarzy ;-) Może po prostu jest oczarowany ;-) Ale za to rudowłosa dama bardzo piękna!
      A co powiesz na to? :-)
      http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henry_Meynell_Rheam_-_La_Belle_Dame_sans_Merci.jpg

      Usuń
    14. Może na obrazie Dicksee'ego to rzeczywiście jakiś rodzaj oczarowania, ale połączony z dziwnym usztywnieniem kończyn. :)
      Hm, u Henry'ego Meynella Rheama już jest całkiem nieźle pod kątem ogólnej atmosfery, te mgły, zarysy dziwnych postaci, etc, ale wydaje mi się, że la belle dame powinna być taka trochę bardziej rozwichrzona, leśna i rusałczana, w stylu Świtezianki. :) Ta jest zbyt monumentalna i nieskazitelna. :) Ależ grymaszę! Cóż, Waterhouse nadal rządzi niepodzielnie.! :)
      A co powiesz na coś takiego:
      http://www.pinterest.com/pin/405605510160839115/
      ...i jeszcze to:
      http://1.bp.blogspot.com/-kXufQ8FQGr8/UXFYXWKlY4I/AAAAAAAAAWM/KL9qZrVX-h0/s1600/LoResArthurHughesLaBellecopy.jpg

      Usuń
    15. Lirael, nie miałam pojęcia, że ten motyw był AŻ tak inspirujący! :-)
      Co do Hughesa - czepiłabym się kolorystyki, jak dla mnie jest nienaturalna, skutkiem czego młodzieniec wygląda na mocno ogorzałego... A La Belle Dame wygląda na dziwnie umęczoną, raczej na ofiarę niż bezlitosną sprawczynię miłosnych intryg :-)
      A ta druga wersja, autorstwa Rose O`Neil bodajże... hmmm... zupełnie inny styl. Chociaż dama wygląda na mocno rozwichrzoną i ma niewątpliwie obłęd w oczach, to już wyraz twarzy oraz uczesanie młodziana całkiem psuje mi efekt ;-)

      Usuń
    16. Powiedziałabym, że Hughes taki aż nadto jesienny w tej kolorystyce. :) Mam nadzieję, że to wina reprodukcji, a oryginał jest znacznie lepszy. Tym razem La Belle Dame w dziwnej pozycji, sprawia wrażenie skurczonej.
      U Rose O'Neill młodzian niepokojąco przypomina Mikołaja Kopernika! :)

      Usuń
    17. Kopernik, no właśnie! Wiedziałam, że on mi kogoś przypomina i dopiero Ty mi to uświadomiłaś :-)

      A skoro o malarstwie mowa to ciekawa jestem, jak oceniasz te obrazy:
      http://www.setowski.com/content.php?ContentId=10
      To oczywiście zupełnie inna jakość niż prerafaelici (można by powiedzieć "inna bajka" i byłoby to określenie bardzo adekwatne :-). Ale jestem zachwycona wyobraźnią tego malarza i jego kunsztem. Niestety ostatnio jakby poszedł w ilość i motywy na jego pracach stały się powtarzalne, ale i tak robi wrażenie. A Ty co o tym sądzisz?

      Usuń
    18. Jeżanno, natknęłam się na dość miażdżącą ocenę Bellowa autorstwa Lema:
      O Thomasie Mannie i Saulu Bellowie:
      „Są pisarze, od pierwszego odezwania się ‘pełni’, ‘gotowi’, których wzrost z upływem czasu jest tylko rozrostem ‘wszerz’ i ‘w głąb’, ale wciąż na tym samym miejscu: taki był Tomasz Mann. I są pisarze, którzy długo muszą bełkotać, nudzić, męczyć siebie i czytelników kolejnymi książkami, zanim sprzęgną w szczęśliwej chwili swoje rozbieżne potencje, aby dać Arcydzieło. (Są naturalnie jeszcze inny typy twórcy, ale trudno mi tak na poczekaniu w tę linneuszową typologię wkroczyć). Bellow jest raczej bliższy drugiemu niż pierwszemu modelowi.”

      Znalazłam tutaj:
      http://booklips.pl/zestawienia/16-wypowiedzi-stanislawa-lema-o-innych-pisarzach-i-ich-dzielach/
      A teraz pędzę oglądać obrazy! :)

      Usuń
    19. Obrazy niezwykłe, robią duże wrażenie, a najbardziej podobają mi się chyba "Troja" i "Księżycowe miasto", które mogłoby posłużyć jako ilustracja "Niewidzialnych miast" I. Calvino. :) Wyobraźnia rzeczywiście niezwykła, tylko pozazdrościć, mam tylko wrażenie, że niektóre pomysły faktycznie powtarzają się regularnie, ale skoro piszesz, że artysta poszedł w ilość...

      Usuń
    20. Lirael,
      Lem rzeczywiście dość surowo się obszedł z Bellowem :-) Ale z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że są też pisarze, którzy całe życie "muszą bełkotać, nudzić, męczyć siebie i czytelników kolejnymi książkami" i na tym poprzestają... :-)

      Jeśli chodzi o Sętowskiego - mnie najbardziej podoba się "Troja" i "The Lost Ship". Jego talent jest wręcz stworzony do ilustrowania książek! Szkoda, że nie poszedł w tym kierunku...

      Usuń
    21. Jeżanno, "Dar Humboldta" może okazać się właśnie tą powieścią, w której Bellow "sprzęgł w szczęśliwej chwili swoje rozbieżne potencje, aby dać Arcydzieło", tak więc nie traćmy nadziei. :)
      "The Lost Ship" też robi wrażenie! Rzeczywiście to byłyby niesamowite ilustracje, ale zastanawiam się, czy wydawnictwa byłoby stać na zamówienie takiego cyklu.
      A jak oceniasz obrazy Witolda Wojtkiewicza? Ja uwielbiam.
      http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Index.htm
      http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Wojtkiewicz_2.htm
      http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Wojtkiewicz_3.htm

      Usuń
    22. Lireal, ten "Dar Humboldta" chyba jest mi pisany wobec tego. Może się zmobilizuję :-)

      A Wojtkiewicz świetny! Dotychczas bardziej kojarzyłam go niż znałam, ale widzę, że to było duże zaniedbanie. Bardzo podoba mi się kolorystyka jego obrazów. Ale w pierwszej trójce chyba jednak bym go nie ujęła :-)

      Usuń
    23. Zaznaczam, że nie czytałam "Daru Humboldta", więc sprzęgnięcia rozbieżnych potencji obiecać nie mogę. :)
      Swoją drogą ciekawe, do której z tych 2 grup pisarzy Lem zaliczał samego siebie. :)
      U mnie chyba by się załapał na podium. :)

      Usuń
    24. To znaczy Wojtkiewicz by się załapał. :)

      Usuń
    25. Ja miałabym problem z ustawieniami na podium. Pewna jestem w stu procentach tylko pierwszego miejsca :)

      Usuń
    26. Skoro mowa o malarzach - ciekawa jestem, jaki jest Twój ulubiony obraz Malczewskiego :-)
      Kiedy byłam bardzo młoda, ogromne wrażenie robiła na mnie "Śmierć Ellenai" (napawałam się wówczas wątkami dramatycznymi, pełnymi wyśrubowanego do granic przyswajalności patosu, najchętniej z nieszczęśliwą miłością do grobowej deski w tle...;-))
      Za to dziś ciężko byłoby mi wymienić ten najbardziej ulubiony...

      Usuń
    27. U mnie było dokładnie tak samo, bardzo wzruszałam się na przykład obrazami Grottgera, a jak przeczytałam o jego miłości to już w ogóle był szał. :)
      Bardzo trudne pytanie, przyznam się, że byłabym bezradna, gdybym musiała dokonać takiego wyboru. Mam album z obrazami Malczewskiego i dość często do niego wracam, wpatruję się w jego prace w zachwyceniu. I co najciekawsze, zawsze odkrywam coś nowego, tak samo zresztą, kiedy oglądam je na żywo w muzeum Narodowym w Warszawie, ale to niestety bardzo rzadko. Bardzo odpowiada mi "literackość" jego malarstwa, a "Śmierć Ellenai" to doskonały przykład!
      Wczoraj na przykład nie mogłam oderwać się od tego obrazu:
      http://artyzm.com/obraz.php?id=13184
      Tak jak to zwykle u Malczewskiego: pozornie sielanka, a przechodzą dreszcze.
      Cieszę się, że u Ciebie JM też króluje na podium. :)
      Jeżanno, czy znasz płytę Kaczmarskiego "Muzeum"? Cztery utwory inspirowane są dziełami Malczewskiego:
      http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/dyskografia/muzeum/recenzje.php

      Usuń
    28. Oj tak, Grottger też baaardzo przemawiał do mojej wyobraźni... :-)
      Kaczmarskiego znam i lubię, cieszę się, że przypomniałaś mi o nim :-)
      A` propos obrazów wywołujących dreszcze, ja własnie sięgnęłam wspominkowo po płytę "Armii" i po raz kolejny zapatrzyłam się na okładkę i obraz de Chirico.

      Usuń
    29. Ten obraz też robi niesamowite wrażenie, a w połączeniu z muzyką Armii to już w ogóle! Też sobie posłuchałam. :)

      Usuń
    30. Ja właśnie słucham albumu "Legenda". Ach, wspomnienia.... :-)

      Usuń
    31. Lirael, nie wiem, czy przypominasz sobie, ale o obrazie de Chirico, który zdobi okładkę albumu "Ultima Thule" była mowa w jednej z książek M. Musierowicz :-) Chyba w "Dziecku piątku" o ile dobrze kojarzę :-)

      Usuń
    32. Masz rację! Zupełnie o tym zapomniałam.
      I to jest właśnie w "Dziecku piątku":
      "Ale przecież nie była u siebie. Nie zmieniła więc w pokoiku niczego, nie wbiła nawet
      gwoździa, a książki i pamiątki trzymała w walizce. Wszystkie swoje ulubione obrazy i tak miała -
      jak zawsze - na pocztówkach i w albumach. Na przykład ten miejski pejzaż Giorgio de Chirico:
      pusta ulica pocięta żółtym światłem i brązowym cieniem, a na ulicy - samotna dziewczynka tocząca
      przed sobą kółko, proste linie wikłają perspektywę ulicy i nie wiadomo, kto właściwie rzuca zza
      rogu domu ten długi, groźny cień z kijem (a może mieczem).
      Konrad maszerował przodem, nieustannie gadając i popędzając ją, to słowem, to gestem.
      Przestała myśleć o bezbronnej dziewczynce de Chirico: ten obraz - Tajemnica i melancholia ulicy
      -należał do jej ulubionych, a przecież chwilami się go bała. Potrząsnęła szybko głową, żeby
      uwolnić się od tego obrazu, chociaż nie było to łatwe, bo właśnie szli długą ulicą o niejasnej
      perspektywie, a domy rzucały ostre cienie na błyszczącą jezdnię. Aurelia zmusiła się, by słuchać, o
      czym mówi jej nowy znajomy.

      Usuń
    33. Cieszę się, że przypomniałaś cały cytat :-) Niestety nie mam u siebie ani jednej części "Jeżycjady" (czas to zaniedbanie nadrobić!). Coś mi się kołacze niejasno, że Aurelia wspominała w książce o jeszcze innym obrazie, ale zupełnie już nie pamiętam, o jakim...

      Usuń
    34. A`propos klimatów wzruszająco-patetyczno-śmiertelnych to ciekawa jestem, jak Ci się podoba obraz "The Burial of Atala" (jest kilka wersji) ?

      Usuń
    35. Znalazłam! :)
      "W albumie o surrealizmie miała ulubiony obraz Yvesa Tanguy: żółta piaskowa pustynia z
      dziwacznymi kształtami roślin i trzema złączonymi trójkątami - i mały człowiek wędrujący przed
      siebie ku linii horyzontu zasnutej ciemnym oparem. Linia horyzontu zwykle bywa zamglona. Może
      człowiek idący w życie też powinien mieć nieostry horyzont. Lepiej nie widzieć zbyt wyraźnie
      tego, co się pozostawia, i tego, co czeka na drodze."

      Po poszukiwaniach doszłam do wniosku, że może chodzić o ten obraz:
      http://www.flickr.com/photos/renzodionigi/5349468153/
      Jak sądzisz?
      Nigdy wcześniej nie widziałam "The Burial of Atala", bardzo mi się podoba!
      Oczywiście od razu przypomniała mi się...
      http://en.wikipedia.org/wiki/File:JWW_TheLadyOfShallot_1888.jpg

      Usuń
    36. Tak, teraz sobie przypomniałam, że chodziło o Tanguy :-) I chyba dobrze wydedukowałać z tym obrazem (choć osobiście nie podzielam aż tak bardzo zachwytu Aurelii :-)

      A lubisz tę wersję "The Lady of Shalott" ? http://framingpainting.com/painting/the_lady_of_shalott-1851.html
      Ja uwielbiam :-)

      Usuń
    37. Ja też nie podzielam. :)
      A obraz Hughesa po prostu obłędny!!! Tym razem Waterhouse przegrywa z kretesem. :) Od razu przypomniała mi się pamiętna scena z "Ani z Zielonego Wzgórza".

      Usuń
    38. O tak:) Zresztą, gdy patrzę na ten obraz to sama mialabym ochotę pójść w ślady Ani i wziąć udział w takiej inscenizacji :-)
      Wersję "The Lady od Shalott" autorstwa Hughesa mam w albumie o prerafaelitach i potrafię się w nią wpatrywać kwadransami :-)

      Usuń
    39. Doskonale Cię rozumiem, bo ja dziś nie mogę się oderwać od wersji wirtualnej! Cudny obraz.

      Usuń
  5. Nie znam pisarza i raczej już nie poznam, gdyż wszystkich przecież poznać nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natanno, aż tak wiele nie tracisz :-) To było moje pierwsze spotkanie z Bellowem, przymierzam się jeszcze (w bliżej nieokreślonej przyszłości) do przeczytania książki polecanej przez Marlowa w jednym z powyższych komentarzy, jednak nie sądzę, by to zmieniło zasadniczo mój pogląd na jego pisarstwo. Obiektywnie oceniam dość wysoko, ale to nie mój styl.

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz i pozdrawiam!