Gdy po raz
pierwszy natknęłam się na okeślenie “powieść awanturnicza” (lub, co gorsza,
“łotrzykowska”) to skojarzenia, które mi się nasunęły, były wyłącznie
negatywne.
Jako, że
prywatnie reaguję alergicznie na wszelkiej maści cwaniaków, ewentualna wersja literacka
ich przygód nie wydawała mi się nigdy zbyt łakomym kąskiem.
Ku własnemu
zdumieniu, powieść Samuela Bellowa „Przypadki Augiego Marcha”, bez wątpienia
zaliczającą się do wspomnianego nurtu, przeczytałam podejrzanie szybko i łatwo.
Chociaż tematyka,
przesłanie i styl pisania zdecydowanie nie wpasowują się w moje preferencje,
książka wciąga (nawet wbrew woli czytającego ...)
Autor przedstawia
klasowe, amerykańskie społeczeństwo z czasów Wielkiego Kryzysu.
To bez wątpienia
inspiracje własną biografią sprawiły, że Bellow – sam będąc synem żydowskich
imigrantów z Sankt Petersburga – w ten sposób poprowadził losy swojego
bohatera.
Tytułowy Augie
March, młody mieszkaniec Chicago żydowskiego pochodzenia, ku swemu oczywistemu
niezadowoleniu, wychował się w rodzinie o dość marnej proweniencji. Wcześnie pozbawiony ojca, podlegał wpływom
spolegliwej,prostodusznej matki oraz przybranej babki Lausch, wdowy po kupcu z
Odessy- kobiety o iście machiawelicznym usposobieniu. Nawiasem mówiąc, to chyba
moja ulubiona postać z omawianej książki: raz do roku czytywała „Annę Kareninę”
i „Eugeniusza Oniegina” (i jak tu jej nie lubić???), zapamiętale grywała w
szachy i wytrwale ćwiczyła swego wnuka-łatę, by wyszedł w życiu na ludzi.
Uporczywie kładła mu do głowy, że nie miłość, lecz powszechne poważanie jest
tym, o co warto walczyć. Kiedyś pewnie bym się na nią oburzała, ale nie wiem,
czy dziś tak zacięcie broniłabym swoich racji.
Augie, pomny nauk
babki, z dużą łatwością dawał porywać się nurtowi życia. Jego dążenie do
samorealizacji w kontekście zmieniającej się sytuacji kraju, jest ciekawą
analizą narastających ambicji, ewolucji ludzkich marzeń i dążeń a jednocześnie
– ciut skrzywioną i niepełną wersją mitu o „American dream”. Oraz czymś na
kształt poradnika, jak z chłopca stać się prawdziwym mężczyzną.
Sprytny i zaradny
bohater lawiruje na fali życia, dostając się w zasięg wpływów kolejnych silnych
osobowości. Seria zdarzeń i zbiegów okoliczności, nagłych zwrotów i barwnych
postaci sprawia, że nawet osoby ceniące bardziej subtelne przedstawianie świata
, wciągną się w szybki bieg akcji.
Augie dokonuje czasami
wyborów dyskusyjnych pod względem moralnym. Szwindle, kradzieże, romanse stają
się jego chlebem powszednim. Poddając się różnym wpływom, zmienia kierunki, w których zmierza jego egzystencja.
Kolejni protektorzy, kobiety i przyjaciele odciskają ślad na jego charakterze i
upodobaniach, jednak, co ważne, nie są w stanie zmienić rdzenia osobowości
bohatera.
Pracując jako
asystent ekscentrycznego bogacza, znajduje się w promieniu oddziaływania jego
błyskotliwego umysłu, podążając za swą nieprzewidywalną kochanką – treserką
orłów, próbuje polowac na jaszczurki i węże w Meksyku, w czasie wojny zaciąga
się do marynarki, by wreszcie, jako mąż majętnej Stelli, osiąść na dobre w
Paryżu. Kolejne perypetie, kolejne miejsca na mapie, kolejne doświadczenia
wyznaczają ścieżki życia bohatera.
Augie ma
wyjątkowe szczęście do napotykania na swej drodze ludzi o silnej osobowości,
które próbują (z różnym skutkiem i z różnych powodów) nim manipulować. Bohater
Bellowa, pomimo dużych umiejętności adaptacyjnych, nigdy do końca nie pozwala
jednak na wtłoczenie się w wymyślone przez innych ramy.
Zdystansowany do
nacisków zachowuje własną odrębność i nie bacząc na indoktrynacje babki Lausch,
zdaje się wciąż wierzyć w miłość i możliwość panowania nad własnym losem.
Zwykle spada na cztery łapy, czasem dostaje w - excusez le mot - tyłek, nigdy
jednak się nie poddaje. I pewnie dlatego stanowi uosobienie wzorcowego,
amerykańskiego imigranta, który zębami i pazurami strara się wydrzeć od losu
to, na czy mu zależy.
W czasie lektury,
uparcie nasuwało mi się (może ciut przesadzone) skojarzenie z „Fortunnymi i
niefortunnymi przypadkami sławetnej Moll Flanders” – Augie, podobnie jak bohaterka powieści
Daniela Defoe, skacze z jednej ekstremalnej (i często niechlubnej) sytuacji w
kolejną.
Książkę czyta się
dobrze, akcja wciąga, ale powieść Bellowa ma też swoje słabe strony.
Pierwszoosobowa narracja czasami generuje akapity trudne do przebrnięcia.
Niektóre zdania wydają się być po prostu nieskładne – może to taki dziwny
zabieg stylistyczny?
No i po prostu –
Saul Bellow nie jest i raczej nigdy nie będzie moim ulubionym pisarzem. Nigdy
nie zgodzę się również z twierdzeniem (na które się kiedyś natknęłam), że
„Przypadki Augiego Marcha” są powieścią wybitną. Moim skromnym zdaniem, są
najwyżej bardzo dobre. Najwyżej.
Powiedzmy, 4,5/6.
Saul Bellow w czasach młodości.
Czy tak mógłby wyglądać Augie March..?
(Źródło: klik)
Pamiętam tylko, że ją czytałem :-) i że rzeczywiście czytało się ją zaskakująco gładko. Augie trochę jest podobny do innego tytułowego bohatera książki Bellow'a "Henderson, król deszczu" też zresztą wydanej przez PIW w serii "Współczesna proza światowa".
OdpowiedzUsuńNiestety, moja znajomośc twórczości Bellowa tak daleko nie sięga :-) U mnie na stanie jest jeszcze "Ofiara", wydana w "Nike", ale chyba na razie się nie skuszę. Nie to, żeby mi się nie podobało, ale ten pisarz nie trafia w moje gusta (cokolwiek by na ich temat nie powiedzieć :-))
UsuńTo jest i taka jak moja bo ja pamiętam już/jeszcze tylko tytuły jego książek, które czytałem "Korzystaj z dnia" ("Nike"), "Korzystaj z dnia" ("Współczesna proza światowa") i "Dar Humbolda".
UsuńTo i tak jesteś lepszy ode mnie:-) No, ale Bellow pisze chyba trochę bardziej "męską" prozę (chociaż szczęku oręża i świstu kul tam nie ma...;-))
UsuńFakt, Henderson to prawdziwy facet, chociaż przeżywa chwile słabości :-).
UsuńJedno nie wyklucza chyba drugiego, no ale mogę się mylić :-) Pewnie to kwestia punktu widzenia :-)
UsuńPanie od "gender" na pewno by to wyjaśniły :-)
UsuńZapewne tak. Niestety, ja z tych mniej "nowoczesnych" jestem i nie ogarniam tematu w odpowiednim świetle :-)
UsuńTeż się nie odnajduję w tej "ponowoczesności", pewnie to kwestia czasu kiedy przeminie na to moda. W każdym razie jeśli nie jesteś przeczulona jeśli chodzi o męski punkt widzenia to "Henderson" jest całkiem niezły, chociaż w zakamarkach pamięci mam niejasne wrażenie, że "Dar Humbolda" jest lepszy.
UsuńTytuł skojarzył mis ię z tymi Humboldtami, o których czytałam w "Rachubie świata" Kehlmanna. Ale to jednak fałszywy trop.
UsuńTak czy inaczej zapowiada się ciekawie, z jakiejś krótkiej notki, którą przeczytałam wynika, że to może być coś dla mnie - dzięki za polecenie :-)
Ja tez pamietam tylko, ze ja czytalam i na biblionetce widze, ze dalam jej 4,5 (wiec jej nie porzucilam) - ale tak naprawde nie pamietam z tej ksiazki ani jednego slowa ;-)))).
OdpowiedzUsuńA powiedz, mozesz wejsc do Lirael na bloga? Bo mnie przy kazdej probie zawiesza komputer, nie wiem, czy to tylko u mnie O-O.
Iza, to mamy identyczne oceny "Augie`go" :-)
UsuńPodejrzewam, że po upływie kilkunastu dni również nie będę pamiętałą z tej książki ani słowa :-)
A do Lirael wchodzę bez kłopotu. A tylko z jej blogiem masz taki problem? Czasem tak bywa, ja kiedyś na własny wejśc nie mogłam...:-)
Tak, identyczne ;-))).
OdpowiedzUsuńI tylko z jej blogiem mam tak - myslalam, ze moze wrzucila jakies kosmicznie wielkie zdjecia?
Z tą identycznością miałam na myśli ocenę liczbową :-) A jak Cię można znaleźć na Biblionetce?
UsuńMam nadzieję, że techniczne problemy już zażegnane :-)
~ Iza
UsuńMam nadzieję, że już wszystko w porządku? Bardzo się zmartwiłam, bo nie dodawałam żadnych nowych zdjęć, poza ilustracjami do ostatniej notki, ani nic nie zmieniałam. :( Przepraszam Cię za kłopoty, naprawdę nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna tego zamulania. :( A jak jest dzisiaj?
Poglądy na temat cwaniaków mamy bardzo podobne, choć obawiam się, że w dzisiejszych czasach należymy do mniejszości. Mimo wszystko te dawne powieści łotrzykowskie lubię, głównie ze względu na specyficzne poczucie humoru. :) No i gwarantowany happy end. :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, na ile nieskładność zdań to zamysł autora, a na ile "wartość dodana" przez tłumacza. Może kiedyś uda się obadać oryginał.
Lirael, zazdroszczę Ci tej swobody czytania w oryginale. U mnie wciąż, niestety, przypomina to orkę na ugorze (i to wyjątkowo skalistym)...:(
UsuńW kwestii cwaniactwa masz rację. Ale zauwazyłam też, że wiele osób deklaruje niechęć do tego zjawiska, a tymczasem zachowuje się identycznie. Może to kwestia definicji?:-)
Jeżanno, ze swobodą bywa różnie, zdarzają się książki, które czyta się z mozołem. Na czytanie w oryginale potrzeba też więcej czasu, a w ciągu tygodnia to są i tak nieliczne chwile. Marzyłyby mi się kilkumiesięczne wakacje. :)
UsuńZ moich obserwacji wynika, że definicja cwaniactwa ostatnio się zmienia, a obserwuję to na przykład u uczniów. Zdarza się, że na przykład reperkusje za ściąganie przyjmowane są z oburzeniem i szokiem.
Lirael, mnie WSZYSTKIE książki po angielsku czyta się z mozołem ;-) Od kilku tygodni czeka na mnie nowa Jhumpa Lahiri i nie mogę się nijak zebrać (chociaż jej poprzednie książki ogromnie mi się podobały).
UsuńA co do coraz węższej definicji cwaniactwa w pełni się z Tobą zgadzam - dobrym tego przykładem bywają właśnie istoty w wieku szkolnym (jestem na bieżąco w temacie, wprawdzie nie wynika to z autopsji, ale mam w rodzinie nauczycieli) :-)
Jeżanno, to teraz będziesz miała dodatkową motywację w postaci moich ustawicznych jęków i błagań! :) Proszę, przeczytaj tę Lahiri jak najszybciej i zdaj relację. Mam przeczucie, że pod względem językowym może być naprawdę całkiem strawna. Żałuję, że nie dostała Bookera, bo wtedy chyba wydano by ją u nas natychmiast. Ale skoro jej pozostałe książki przetłumaczono, ta też na pewno pojawi się w Polsce. Znając moją niecierpliwość - nie tylko serca :) - wszystko wskazuje na to, że zamówię ją sobie wcześniej w wersji oryginalnej.
UsuńLirael, teraz to na pewno się zmobilizuję ;-) Ale uprzedzam, że zanim przesylabizuję książkę, to pewnie już zdąży się ukazać polskie wydanie...:-P
UsuńTak na powaznie to zauważyłam, że Lahiri jest akurat dość wdzięczna do czytania po angielsku, "Tłumacza chorób" też czytałam w oryginale i aż sama byłam zdziwiona. Teraz jestem ogromnie ciekawa, jak wypadnie ta nowa powieść na tle wcześniejszych opowiadań, którymi byłam oczarowana (choć z reguły za tą formą literacką nie przepadam).
Jeżanno, uprzejmie donoszę, że zachęcona twoim przykładem właśnie sprawiłam sobie "The Lowland", za tydzień-dwa powinna do mnie dotrzeć. :)
UsuńA czytałaś jej zbiór opowiadań "Nieoswojona ziemia"?
I jeszcze odkrycie dzisiejszego dnia, wyobraź sobie, że jest kolejna prerafaelicka "La Belle Dame...":
http://preraphaelitesisterhood.com/image-of-the-week-la-belle-dame-sans-merci-frank-cadogan-cowper/
Lirael, niewykluczone, że pomimo czasu oczekiwania na przesyłkę i tak przeczytasz szybciej ode mnie :-) Chociaż obiecałam sobie, że w tym tygodniu zacznę.
Usuń"Nieoswojoną ziemię" czytałam i chyba nawet bardziej mnie urzekła od "Tłumacza...", chociaż jest bardziej nostalgiczna.
"La Belle Dame" piękna! Chociaż ja jednak wolę mroczną i tajemniczą kolorystykę Waterhouse`a, która chyba lepiej koresponduje z nastrojem wiersza. Ta jest, jak na mój gust, odrobinkę zbyt pstrokata ;-)
Podobnie jak Ty wyżej oceniam "Nieoswojoną..", ale "Tłumacz..." też był wyśmienity.
UsuńCzy możesz zdradzić, jaką okładkę ma Twoja "The Lowland"? Moja będzie pomarańczowo-czerwona. :) Widziałam, że jest jeszcze taka zupełnie biała, bez żadnych ozdobników.
Podobnie jak Ty jestem zdecydowanie za wersją Waterhouse`a. Wariant Cowpera taki bardziej wampowaty niż baśniowy. :)
Moja przedstawia widok na jezioro (wschód lub zachód słońca) a na jego tle widnieje czarna sylwetka stojącego w wodzie mężczyzny.
UsuńDama z obrazu Waterhouse`a lepiej pasuje do wiersza, bo ma bardziej dzikie oczy...;-)
Moja jest, a raczej będzie, taka. :) A wersji z jeziorem chyba jeszcze nie widziałam.
UsuńTo prawda, ta Cowpera wygląda na tak rozleniwioną, że żadne zbrodnicze poczynania w ogóle nie wchodzą w grę. :)
Lirael, zarówno Twoja okładka, jak i notki zapowiadające sugerują, że będzie to zupełnie inna od poprzednich książka.
UsuńCiekawa jestem, jak podobają Ci się te wersje "La Belle Dame sans Merci" :-)
http://www.flickr.com/photos/sofi01/5395566770/
http://www.artmagick.com/pictures/picture.aspx?id=5917&name=la-belle-dame-sans-merci
Też mam takie przeczucie. Niepokoi mnie sierp i młot w kącikach okładki. :)
UsuńDzięki za dwie ciekawe wersje "La Belle Dame..."! Pierwszej nigdy wcześniej nie widziałam. Obraz Crane'a kojarzy mi się z ilustracją z książeczki dla dzieci, trochę za mało niepokojący. :) Wariant Dicksee'ego kiedyś spotkałam, całkiem niezły, choć młodzian troszkę za bardzo osłupiały, wygląda dość nienaturalnie. A jak Ty je oceniasz? Dla mnie Waterhouse jest nie do pobicia. :)
Masz rację z Waterhouse`em, tylko na jego obrazie udało się uchwycić atmosferę wiersza Keatsa a postaci damy i młodzieńca nie kolidują z moimi wyobrażeniami. Crane jakby odrobinę odbiegł estetyką od prerafaelickiego stylu, natomiast u Dicksee`ego rycerz rzeczywiście ma dziwnie tępy wyraz twarzy ;-) Może po prostu jest oczarowany ;-) Ale za to rudowłosa dama bardzo piękna!
UsuńA co powiesz na to? :-)
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Henry_Meynell_Rheam_-_La_Belle_Dame_sans_Merci.jpg
Może na obrazie Dicksee'ego to rzeczywiście jakiś rodzaj oczarowania, ale połączony z dziwnym usztywnieniem kończyn. :)
UsuńHm, u Henry'ego Meynella Rheama już jest całkiem nieźle pod kątem ogólnej atmosfery, te mgły, zarysy dziwnych postaci, etc, ale wydaje mi się, że la belle dame powinna być taka trochę bardziej rozwichrzona, leśna i rusałczana, w stylu Świtezianki. :) Ta jest zbyt monumentalna i nieskazitelna. :) Ależ grymaszę! Cóż, Waterhouse nadal rządzi niepodzielnie.! :)
A co powiesz na coś takiego:
http://www.pinterest.com/pin/405605510160839115/
...i jeszcze to:
http://1.bp.blogspot.com/-kXufQ8FQGr8/UXFYXWKlY4I/AAAAAAAAAWM/KL9qZrVX-h0/s1600/LoResArthurHughesLaBellecopy.jpg
Lirael, nie miałam pojęcia, że ten motyw był AŻ tak inspirujący! :-)
UsuńCo do Hughesa - czepiłabym się kolorystyki, jak dla mnie jest nienaturalna, skutkiem czego młodzieniec wygląda na mocno ogorzałego... A La Belle Dame wygląda na dziwnie umęczoną, raczej na ofiarę niż bezlitosną sprawczynię miłosnych intryg :-)
A ta druga wersja, autorstwa Rose O`Neil bodajże... hmmm... zupełnie inny styl. Chociaż dama wygląda na mocno rozwichrzoną i ma niewątpliwie obłęd w oczach, to już wyraz twarzy oraz uczesanie młodziana całkiem psuje mi efekt ;-)
Powiedziałabym, że Hughes taki aż nadto jesienny w tej kolorystyce. :) Mam nadzieję, że to wina reprodukcji, a oryginał jest znacznie lepszy. Tym razem La Belle Dame w dziwnej pozycji, sprawia wrażenie skurczonej.
UsuńU Rose O'Neill młodzian niepokojąco przypomina Mikołaja Kopernika! :)
Kopernik, no właśnie! Wiedziałam, że on mi kogoś przypomina i dopiero Ty mi to uświadomiłaś :-)
UsuńA skoro o malarstwie mowa to ciekawa jestem, jak oceniasz te obrazy:
http://www.setowski.com/content.php?ContentId=10
To oczywiście zupełnie inna jakość niż prerafaelici (można by powiedzieć "inna bajka" i byłoby to określenie bardzo adekwatne :-). Ale jestem zachwycona wyobraźnią tego malarza i jego kunsztem. Niestety ostatnio jakby poszedł w ilość i motywy na jego pracach stały się powtarzalne, ale i tak robi wrażenie. A Ty co o tym sądzisz?
Jeżanno, natknęłam się na dość miażdżącą ocenę Bellowa autorstwa Lema:
UsuńO Thomasie Mannie i Saulu Bellowie:
„Są pisarze, od pierwszego odezwania się ‘pełni’, ‘gotowi’, których wzrost z upływem czasu jest tylko rozrostem ‘wszerz’ i ‘w głąb’, ale wciąż na tym samym miejscu: taki był Tomasz Mann. I są pisarze, którzy długo muszą bełkotać, nudzić, męczyć siebie i czytelników kolejnymi książkami, zanim sprzęgną w szczęśliwej chwili swoje rozbieżne potencje, aby dać Arcydzieło. (Są naturalnie jeszcze inny typy twórcy, ale trudno mi tak na poczekaniu w tę linneuszową typologię wkroczyć). Bellow jest raczej bliższy drugiemu niż pierwszemu modelowi.”
Znalazłam tutaj:
http://booklips.pl/zestawienia/16-wypowiedzi-stanislawa-lema-o-innych-pisarzach-i-ich-dzielach/
A teraz pędzę oglądać obrazy! :)
Obrazy niezwykłe, robią duże wrażenie, a najbardziej podobają mi się chyba "Troja" i "Księżycowe miasto", które mogłoby posłużyć jako ilustracja "Niewidzialnych miast" I. Calvino. :) Wyobraźnia rzeczywiście niezwykła, tylko pozazdrościć, mam tylko wrażenie, że niektóre pomysły faktycznie powtarzają się regularnie, ale skoro piszesz, że artysta poszedł w ilość...
UsuńLirael,
UsuńLem rzeczywiście dość surowo się obszedł z Bellowem :-) Ale z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że są też pisarze, którzy całe życie "muszą bełkotać, nudzić, męczyć siebie i czytelników kolejnymi książkami" i na tym poprzestają... :-)
Jeśli chodzi o Sętowskiego - mnie najbardziej podoba się "Troja" i "The Lost Ship". Jego talent jest wręcz stworzony do ilustrowania książek! Szkoda, że nie poszedł w tym kierunku...
Jeżanno, "Dar Humboldta" może okazać się właśnie tą powieścią, w której Bellow "sprzęgł w szczęśliwej chwili swoje rozbieżne potencje, aby dać Arcydzieło", tak więc nie traćmy nadziei. :)
Usuń"The Lost Ship" też robi wrażenie! Rzeczywiście to byłyby niesamowite ilustracje, ale zastanawiam się, czy wydawnictwa byłoby stać na zamówienie takiego cyklu.
A jak oceniasz obrazy Witolda Wojtkiewicza? Ja uwielbiam.
http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Index.htm
http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Wojtkiewicz_2.htm
http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Wojtkiewicz_3.htm
Lireal, ten "Dar Humboldta" chyba jest mi pisany wobec tego. Może się zmobilizuję :-)
UsuńA Wojtkiewicz świetny! Dotychczas bardziej kojarzyłam go niż znałam, ale widzę, że to było duże zaniedbanie. Bardzo podoba mi się kolorystyka jego obrazów. Ale w pierwszej trójce chyba jednak bym go nie ujęła :-)
Zaznaczam, że nie czytałam "Daru Humboldta", więc sprzęgnięcia rozbieżnych potencji obiecać nie mogę. :)
UsuńSwoją drogą ciekawe, do której z tych 2 grup pisarzy Lem zaliczał samego siebie. :)
U mnie chyba by się załapał na podium. :)
To znaczy Wojtkiewicz by się załapał. :)
UsuńJa miałabym problem z ustawieniami na podium. Pewna jestem w stu procentach tylko pierwszego miejsca :)
UsuńSkoro mowa o malarzach - ciekawa jestem, jaki jest Twój ulubiony obraz Malczewskiego :-)
UsuńKiedy byłam bardzo młoda, ogromne wrażenie robiła na mnie "Śmierć Ellenai" (napawałam się wówczas wątkami dramatycznymi, pełnymi wyśrubowanego do granic przyswajalności patosu, najchętniej z nieszczęśliwą miłością do grobowej deski w tle...;-))
Za to dziś ciężko byłoby mi wymienić ten najbardziej ulubiony...
U mnie było dokładnie tak samo, bardzo wzruszałam się na przykład obrazami Grottgera, a jak przeczytałam o jego miłości to już w ogóle był szał. :)
UsuńBardzo trudne pytanie, przyznam się, że byłabym bezradna, gdybym musiała dokonać takiego wyboru. Mam album z obrazami Malczewskiego i dość często do niego wracam, wpatruję się w jego prace w zachwyceniu. I co najciekawsze, zawsze odkrywam coś nowego, tak samo zresztą, kiedy oglądam je na żywo w muzeum Narodowym w Warszawie, ale to niestety bardzo rzadko. Bardzo odpowiada mi "literackość" jego malarstwa, a "Śmierć Ellenai" to doskonały przykład!
Wczoraj na przykład nie mogłam oderwać się od tego obrazu:
http://artyzm.com/obraz.php?id=13184
Tak jak to zwykle u Malczewskiego: pozornie sielanka, a przechodzą dreszcze.
Cieszę się, że u Ciebie JM też króluje na podium. :)
Jeżanno, czy znasz płytę Kaczmarskiego "Muzeum"? Cztery utwory inspirowane są dziełami Malczewskiego:
http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/dyskografia/muzeum/recenzje.php
Oj tak, Grottger też baaardzo przemawiał do mojej wyobraźni... :-)
UsuńKaczmarskiego znam i lubię, cieszę się, że przypomniałaś mi o nim :-)
A` propos obrazów wywołujących dreszcze, ja własnie sięgnęłam wspominkowo po płytę "Armii" i po raz kolejny zapatrzyłam się na okładkę i obraz de Chirico.
Ten obraz też robi niesamowite wrażenie, a w połączeniu z muzyką Armii to już w ogóle! Też sobie posłuchałam. :)
UsuńJa właśnie słucham albumu "Legenda". Ach, wspomnienia.... :-)
UsuńLirael, nie wiem, czy przypominasz sobie, ale o obrazie de Chirico, który zdobi okładkę albumu "Ultima Thule" była mowa w jednej z książek M. Musierowicz :-) Chyba w "Dziecku piątku" o ile dobrze kojarzę :-)
UsuńMasz rację! Zupełnie o tym zapomniałam.
UsuńI to jest właśnie w "Dziecku piątku":
"Ale przecież nie była u siebie. Nie zmieniła więc w pokoiku niczego, nie wbiła nawet
gwoździa, a książki i pamiątki trzymała w walizce. Wszystkie swoje ulubione obrazy i tak miała -
jak zawsze - na pocztówkach i w albumach. Na przykład ten miejski pejzaż Giorgio de Chirico:
pusta ulica pocięta żółtym światłem i brązowym cieniem, a na ulicy - samotna dziewczynka tocząca
przed sobą kółko, proste linie wikłają perspektywę ulicy i nie wiadomo, kto właściwie rzuca zza
rogu domu ten długi, groźny cień z kijem (a może mieczem).
Konrad maszerował przodem, nieustannie gadając i popędzając ją, to słowem, to gestem.
Przestała myśleć o bezbronnej dziewczynce de Chirico: ten obraz - Tajemnica i melancholia ulicy
-należał do jej ulubionych, a przecież chwilami się go bała. Potrząsnęła szybko głową, żeby
uwolnić się od tego obrazu, chociaż nie było to łatwe, bo właśnie szli długą ulicą o niejasnej
perspektywie, a domy rzucały ostre cienie na błyszczącą jezdnię. Aurelia zmusiła się, by słuchać, o
czym mówi jej nowy znajomy.
Cieszę się, że przypomniałaś cały cytat :-) Niestety nie mam u siebie ani jednej części "Jeżycjady" (czas to zaniedbanie nadrobić!). Coś mi się kołacze niejasno, że Aurelia wspominała w książce o jeszcze innym obrazie, ale zupełnie już nie pamiętam, o jakim...
UsuńA`propos klimatów wzruszająco-patetyczno-śmiertelnych to ciekawa jestem, jak Ci się podoba obraz "The Burial of Atala" (jest kilka wersji) ?
UsuńZnalazłam! :)
Usuń"W albumie o surrealizmie miała ulubiony obraz Yvesa Tanguy: żółta piaskowa pustynia z
dziwacznymi kształtami roślin i trzema złączonymi trójkątami - i mały człowiek wędrujący przed
siebie ku linii horyzontu zasnutej ciemnym oparem. Linia horyzontu zwykle bywa zamglona. Może
człowiek idący w życie też powinien mieć nieostry horyzont. Lepiej nie widzieć zbyt wyraźnie
tego, co się pozostawia, i tego, co czeka na drodze."
Po poszukiwaniach doszłam do wniosku, że może chodzić o ten obraz:
http://www.flickr.com/photos/renzodionigi/5349468153/
Jak sądzisz?
Nigdy wcześniej nie widziałam "The Burial of Atala", bardzo mi się podoba!
Oczywiście od razu przypomniała mi się...
http://en.wikipedia.org/wiki/File:JWW_TheLadyOfShallot_1888.jpg
Tak, teraz sobie przypomniałam, że chodziło o Tanguy :-) I chyba dobrze wydedukowałać z tym obrazem (choć osobiście nie podzielam aż tak bardzo zachwytu Aurelii :-)
UsuńA lubisz tę wersję "The Lady of Shalott" ? http://framingpainting.com/painting/the_lady_of_shalott-1851.html
Ja uwielbiam :-)
Ja też nie podzielam. :)
UsuńA obraz Hughesa po prostu obłędny!!! Tym razem Waterhouse przegrywa z kretesem. :) Od razu przypomniała mi się pamiętna scena z "Ani z Zielonego Wzgórza".
O tak:) Zresztą, gdy patrzę na ten obraz to sama mialabym ochotę pójść w ślady Ani i wziąć udział w takiej inscenizacji :-)
UsuńWersję "The Lady od Shalott" autorstwa Hughesa mam w albumie o prerafaelitach i potrafię się w nią wpatrywać kwadransami :-)
Doskonale Cię rozumiem, bo ja dziś nie mogę się oderwać od wersji wirtualnej! Cudny obraz.
UsuńNie znam pisarza i raczej już nie poznam, gdyż wszystkich przecież poznać nie mogę.
OdpowiedzUsuńNatanno, aż tak wiele nie tracisz :-) To było moje pierwsze spotkanie z Bellowem, przymierzam się jeszcze (w bliżej nieokreślonej przyszłości) do przeczytania książki polecanej przez Marlowa w jednym z powyższych komentarzy, jednak nie sądzę, by to zmieniło zasadniczo mój pogląd na jego pisarstwo. Obiektywnie oceniam dość wysoko, ale to nie mój styl.
Usuń