Dawno już nie zdarzyło mi się tak pogrążyć w
lekturze, by zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości i by celowo przedłużać
czas spędzany z książką, bo na myśl o zbliżającej się ostatniej stronie robiło
mi się smutno. I dawno już nie zdarzyło mi się, by potem bezradnie siedzieć
przy klawiaturze i tępo gapić się w monitor z poczuciem, że i tak nie sprostam
wyzwaniu i nie zdołam oddać ani części uroku lektury.
I pomyśleć, że
mogłam nigdy na „Dzieci Jerominów” nie trafić!
Ernst Wiechert
był mi, owszem, znany. Zaskarbił sobie moje uznanie dzięki powieściom „Las
umarłych” i „Proste życie” a jego piękny, podniosły, uroczysty wręcz styl
pisania trafił idealnie w moje upodobania. Okazało się jednak, że wspomniane
książki były jedynie przygrywką do prawdziwej, czytelniczej uczty, którą
zawdzięczam blogowym znajomym. Zachęty Marlowa i jego świetna recenzja
sprawiły, że nabrałam apetytu na lekturę „Dzieci Jerominów”, zaś wskazówki Koczowniczki naprowadziły mnie na trop strony internetowej, poświęconej
Wiechertowi, skąd w formie elektronicznej można pobrać jego powieści.
Książka jest
trudno dostępna a jej ceny powalają, ale i tak pewna jestem, że prędzej czy
później zdobędę ją na własność. Ubolewam, że odebrałam sobie część
przyjemności, czytając ją na Kindle`u.
Ta niedogodność
przeszkadzała mi jednak tylko na początku, ponieważ świat stworzony przez
autora pochłonął mnie bez reszty.
Wydarzenia,
przedstawione w tej melancholijnej, magicznej opowieści toczą się w małej,
otoczonej lasami, jeziorami i bagnami mazurskiej wsi Sowiróg – miejscowości
dziś już nieistniejącej, lecz jak najbardziej autentycznej. W chwili
rozpoczęcia się akcji (początek XX wieku) należała ona do Prus Wschodnich,
gdzie autor spędził część życia i echa tej przynależności odnajdujemy tu na
każdym kroku.
Na tym tle
obserwujemy losy niezwykłej rodziny Jerominów, w której pomieszała się „leśna,
marzycielska” krew ojca z „obcą, ponurą” krwią matki. Szczególną uwagę poświęca
autor jednemu z dzieci – Jonsowi Ehrenreichowi, którego życie zdominowały dwa
równoległe, sprzężone dążenia – by, zgodnie z oczekiwaniami matki, zasłużyć w
pełni na nadane imię (Ehrenreich - dosłownie: bogaty, zasobny w honor, w
zaszczyty (przyp. tłum.)) oraz uczynić zadość cytowanym przez ojca słowom
Biblii.
Tym, co urzeka od
początku, jest zespolenie się wiejskiej zbiorowości z naturą i jej prawami. To
świat, w którym wszystko następuje zgodnie z naturalnym rytmem przyrody. Jest
czas siewu i czas żniw, jest zima i lato, dzień i noc, są narodziny, życie i
śmierć. Jest również niezachwiana wiara w sens tego, co wyrokiem boskim spada
na człowieka. Czy to szkodnik, który niszczy ogromne połacie lasu, czy to
epidemia, która odbiera życie dziesiątkom dzieci, czy śmierć młodego człowieka
w obronie brzemiennej ukochanej, czy wreszcie tragedia wojny – każda
okoliczność ma tu swoje wtłumaczenie. A nawet jeśli nie ma, to życie i tak musi
toczyć się dalej. Rola musi zostać obsiana, plon musi być zebrany.
Nieistniejąca już osada Sowiróg. Źródło zdjęcia: (klik)
W „Dzieciach
Jerominów” ci, którzy wyjechali na zawsze, nigdy nie zaznali pełni szczęścia
poza rodzinną wsią.
„Jeśli
po latach wracali w ojczyste strony, na krótkie, budzące podziw wsi odwiedziny,
wciśnięci w miastowe ubranie, z żonami głupio i zarozumiale patrzącymi na
nędzę, stawali tułacze nad brzegiem jeziora niby owi skazani na dożywocie
więźniowie, którzy zapomnieli jak wygląda światło dnia. Sławili swoje zarobki i
życie (...) lecz słowa te brzmiały pusto i fałszywie. Niejeden wykradał się o
zmroku ku dzikiej gruszy rosnącej na miedzy, gdzie pogrzebane było jego
dzieciństwo i przyparywał się w przygnębieniu owej ubogiej krainie, która i
jemu była obiecana, a którą opuścił dla miski soczewicy”.
Społeczeństwo Sowirogu
i okolic to ludzie prości, lecz na swój sposób szlachetni. Widać to w ich
stosunku do rodziny, do tradycji i wiary. Choć w ich zbiorowosci znaleźć można
i zwykłych opryszków (a nawet zabójców), to jako całość, w połączeniu z ziemią,
którą zamieszkują, stanowią mikrokosmos, odporny na zachodzące wokół zmiany i
wichry losów.
Wielka historia,
chociaż dotyka rodzinę Jerominów oraz mieszkańców Sowirogu w sposób najbardziej
dotkliwy z możliwych i w ich oczach nabiera wymiaru apokaliptycznego, nie jest sprawą
najwazniejszą, odbija się echem od mazurskich lasów.
„Daleko, w obcym
kraju, zamordowano człowieka, który miał nosić koronę. I małżonkę jego
zamordowano. Na ziemi wszędzie lała się krew (...) Nad światem zapada zmrok, bo
oto wyruszają czterej jeźdźcy...”.
Istotną, jeśli
nie najważniejszą rolę w świecie wykreowanym (odzwierciedlonym) przez Wiecherta
odgrywa wiara. Choć w niektórych książkach autora pojawiało się zwątpienie w
istnienie Boga i jego twórczość bywała różnie odbierana ze względu na ów właśnie
aspekt, w „Dzieciach Jerominów” te kwestie podane są w sposób bardzo
przejrzysty. W życiu ubogich ludzi respekt przed Stwórcą oraz czytanie Biblii
były istotnym elementem codzienności.
„Wiele było na świecie pożarów (...), ale
żaden nie spalił Księgi, żadna powódź jej nie zniszczyła. Stary człowiek,
którego słuch słabnie, coraz bardziej potrzebje Księgi, gdzie Bóg jest niby
grzmoty”.
Postrzeganie Boga
jako beznamiętnego obserwatora (z czym możemy spotkać się w „Prostym życiu”) tu
uosabia się w postaci pastora, który bezradny wobec epidemii i śmierci
niewinnych dzieci wyrzeka się wiary. Jednak i w jego przypadku nie jest to
wyrzeczenie się całkowite i ostateczne.
Jest coś w tej
książce, co wzrusza i ujmuje. To idealistyczne spojrzenie na świat, w którym
istnieją proste podziały na dobro i zło, prawdę i kłamstwo, cnotę i występek.
Młody Jons Jeromin w konfrontacji z wielkim światem zachowuje swą dziecięcą
naiwność i niewinność i jak dziecko ufa, że istnieje sprawiedliwość i dobro –
wbrew wszystkiemu.
„Prawość nie zginęła. Pozostała nieskalana
rzekami krwi i nienawiści (...). Nie umykała i nie kryła się, istniała zawsze nie
stawiając wymagań ani nie rzucając obietnic. Trzeba było jedynie jej
przestrzegać. Żaden zwycięzca ani żaden pokonany nie są w stanie zniweczyć
prawości ani zetrzeć jej ze świata. Jeśli Bóg istnieje, istnieje w niej właśnie”.
Stary cmentarz na terenie dawnej osady Sowiróg. Na płycie nagrobnej nazwiska, jakie możemy znaleźć w książce "Dzieci Jerominów". Źródło zdjęcia: klik
Trudno mi było
rozstać się z lekturą „Dzieci Jerominów”, choć nie jest to książka łatwa.
Nie da się jej czytać w pośpiechu i byle jak, trzeba delektować się z namysłem i zaangażowaniem, bo zasługuje na to. Piękny język Wiecherta oczarowuje (gdzie
ja ostatnio spotkałam się z użyciem czasu zaprzeszłego?).
I tylko żal, że
nie ma już takich wsi, gdzie czas zdaje się stać w miejscu a przestrzeń
ograniczona jest pobliskimi lasami, rzeką czy jeziorem. I że nie ma już ludzi,
którzy odkładają ostatni grosz, by opłacić naukę dla ubogiego dziecka, ludzi,
którzy własnymi rękami wznoszą kościoły przez wzgląd na bojaźń bożą, by nie zmarnować drzew
zniszczonych przez szkodnika, ludzi, którzy bez zastrzeżeń wierzą w sens
tradycji i wartości rodzinnych.
Żal mi również, że pisarz o takim potencjale, umiejętnościach i wrażliwości, jak Ernst Wiechert został tak krzywdząco potraktowany przez historię. Dziś o nim i jego książkach pamiętają tylko nieliczni.
Żal mi również, że pisarz o takim potencjale, umiejętnościach i wrażliwości, jak Ernst Wiechert został tak krzywdząco potraktowany przez historię. Dziś o nim i jego książkach pamiętają tylko nieliczni.
Niestety, zarzuciłam już zwyczaj przyznawania lekturom ocen liczbowych. Tym razem bez
wahania przyznałabym „Dzieciom Jerominów” maksymalną ilość punktów.
Cieszę się, że "Dzieci" Ci się spodobały. Też mi się było trudno rozstać z książką - ma coś takiego, że zostawia jakby osad smutku i żalu, także z tego powodu, że to już, że koniec i więcej już niczego nie będzie. Nigdy więcej już na taką książkę nie trafiłem (może trochę podobny nastrój ma "Lekcja niemieckiego" ale to zupełnie inna książką i porusza inny problem), a przeczytałem u niej u Nienackiego. Trzeba przyznać, że choć marny pisarz to jednak tym razem wykazał się literackim nosem.
OdpowiedzUsuńA ja cieszę się, że mi "Dzieci..." poleciłeś i jestem Ci za to bardzo wdzięczna. I jest dokładnie tak, jak piszesz, trudno się otrząsnąć i wrócić do rzeczywistości, pozostaje smutek, że to już, że już nie będzie drugiej takiej książki i takich wzruszeń. Nie wiem, czy też tak miałeś, ale czytając "Dzieci Jerominów" człowiek po prostu chce stać się dobry i wrócić do tych elementarnych, ale ważnych wartości, których kiedyś uczyła mama, trzymając na kolanach...:-)
UsuńI tylko gdy pomyślę, że autor jest tak niedoceniany a jednocześnie wydaje się grube pieniądze na promowanie literackich miernot, to ręce opadają i scyzoryk otwiera się w kieszeni....
P.S. A "Lekcję niemieckiego" muszę koniecznie przeczytać, tym bardziej, że umieszczałeś ją na swojej liście "Top 10".
Lenz jest znacznie bardziej ryzykowny - dla mnie to książka umiejscowiona, mimo jasnego określenia miejsca akcji, zupełnie gdzie indziej, w krajobrazie moich rodzinnych stron, stąd mam do niej wielki sentyment. Jeśli kiedyś będziesz miała okazję być jesienią na granicy Żuław i popatrzeć na nie ze skarpy nad Nogatem, to będzie właśnie to :-) i pora na lekturę "Lekcji niemieckiego", no chyba że będziesz w Schlezwiku-Holsztynie :-).
UsuńRęce Ci opadają na myśl promowania literackich miernot? To rozejrzyj się po blogach książkowych, co w nich dominuje :-)
Biorąc pod uwagę, że mogę aż tak szybko nie znaleźć się w określonym przez Ciebie miejscu (ani w Schlezwicku tym bardziej ;-)), rozważę jednak szybszą lekturę. Może poszukam jakichś fotografii z tamtych stron, zamknę oczy i spróbuję to sobie wyobrazić :-)
UsuńZ blogami, jak widzę, jest bardzo różnie, są takie, które idealnie trafiają w mój gust i poglądy, takie, które oceniam wysoko, ale trochę się z nimi rozmijam pod względem preferencji, są i takie, które przeglądam z niedowierzaniem... Cięzko ocenić czyjś gust (czy to w ogóle możliwe?) a ja nie czuję się do tego w żaden sposób uprawniona, ale nie mogę czasami się otrząsnąć z wrażenia, jak można czytać rzeczy, do których lektury mnie nikt by nie zmusił :-) Z drugiej strony uważam, że sam fakt czytania książek jest zjawiskiem pozytywnym, nawet, jeśli są to sagi o wampirach czy tanie romansidła. A pomyśl, ile jest takich osób, które nie czytają NIC...?
P.S. A`propos złych gustów literackich, wypisałam sobie z "Dzieci Jerominów" mały cytacik: "Są, braciszku, zbyt niecierpliwe. Nie potrafią się hamować. Cierpliwość i wodze mają tylko biedacy. Tamte pannice czytują tylko kiepskie powieści i stąd się to wszystko bierze" :-)
Jeśli chodzi o gust, to nie wiem w czym jest lepszy zły od żadnego :-) nie wiem dlaczego czytanie "Skandali" i "Nowego detektywa" ma być lepsze od nie czytania w ogóle :-) ale to temat dłuuuuugą dyskusję.
UsuńJeśli chodzi o klimaty "heimat'owe" to dobre jest też "Muzeum ziemi ojczystej" Lenza, druga jego najbardziej znana i chyba wybitna książka. Nie znam niestety książek poświęconych Śląskowi a wiem, że i te były tłumaczone na polski.
Nigdy nie czytałam wymienionych przez Ciebie czasopism :-) ale pisząc o "gorszych" gustach czytelniczych miałam na myśli raczej czytywanie słabszych i mniej wymagających książek a nie brukowców. Naiwnie wierzę, że to mimo wszystko łagodzi obyczaje, poszerza słownictwo etc. No, ale w tym kontekście jestem skłonna przyznać Ci rację - lepiej chyba nie czytać nic niż faszerować się jakimś całkowitym chłamem.
UsuńCo do Lenza, wiele razy się do niego przymierzałam i sama nie wiem, dlaczego nigdy nie doszło do bliższego kontaktu. Nawet w czasie ostatnich wakacji rozważałam kupno na Allegro, ale w końcu się nie zdecydowałam. Przy najbliższej sposobności nadrobię to zaniedbanie :-)
Nie widzę większej różnicy poza wydawniczym kształtem pomiędzy brukowcami a jakimiś na wpół pornograficznymi szmirami w rodzaju np. "Dagome Iudex" Nienackiego :-). Jakoś też nie chce mi się wierzyć, że jakieś "owocowe sagi" poszerzają horyzonty czytelniczek i czytelników - powiedziałbym, że wręcz przeciwnie książki są tak skrojone by wpasować się w gust odbiorców a nie żeby go wyrabiać :-) O sancta simplicitas :-)
UsuńW każdym razie Lenza bierzesz na własną odpowiedzialność :-) kiedy czytałem go pierwszy raz (co prawda w liceum) w ogóle nie widziałem o co tyle krzyku, tak że nie gwarantuję, że Twoje pierwsze z nim spotkanie będzie udane :-). Teraz wybieram się do domu, to z przyjemnością sam przypomnę go sobie.
Owszem, być może jest z mojej strony naiwnością myślenie, że lepiej czytać słabe książki niż w ogóle nic, ale moim zdaniem nawet lektura "owocowej sagi" (cokolwiek by to nie było) jest i tak bardziej szlachetną rozrywką niż oglądanie brazylijskiej telenoweli. Poza tym uważam, że książka nie musi koniecznie kształtować gustu, jeśli jest w niego z góry wpasowana to nic złego, bo nadal może mieć wartość rozwijającą. Książki dla dzieci też nie zawsze mają dużą wartość poznawczą a jednak rozwijają wyobraźnię. Jeśli ktoś ma mniejsze potrzeby i oczekiwania, nie musi od razu czytać "Ulissesa".
UsuńA Lenz, oczywiście, na własną odpowiedzialność :-)
Znowu nie nadążam - przecież brazylijska telenowela zawiera te same "treści intelektualnie nośne" co rodzime czytadło, tylko sztafaż się zmienia dlaczego ma więc być czymś gorszym od jakiegoś czytelniczego knota.
UsuńOczywiście, że nie trzeba czytać "Ulissesa", dopuszczam nawet myśl, że po przeczytaniu może się on nie podobać :-). Ja po prostu twierdzę, że czytanie byle czego nie jest wartością samą w sobie. To trochę tak jak ze słuchaniem muzyki, czy lepiej jest słuchać disco polo czy nie słuchać w ogóle? oto jest pytanie! :-).
Nie popadajmy w skrajności:-) Ani z disco polo, ani (co racja, to racja) z "Ulissesem". Moim zdaniem jednak czytanie książki nie najwyższych nawet lotów na tę przewagę nad oglądaniem latynoskiego tasiemca, że bardziej angażuje umysł i wyobraźnię. Przynajmniej w teorii :-)
UsuńDisco polo nie zdarzyło mis ię nigdy słuchać z własnej inicjatywy i własnej woli i przyznaję, nieraz miałam ochotę uśmiercić np. kierowcę autobusu, który raczył pasazerów tymi "melodiami". Ale czytanie tzw. powieści dla pań nikomu nie przeszkadza i lepsze to, moim zdaniem, niż spędzanie czasu na plotkowaniu o koleżankach z biura ;-)
Oj, i znowu się nie zgadzamy :-) uważam, że plotkowanie o koleżankach z biura jest bardzo pouczające :-)
UsuńNie wiem, czy pouczające, ale z pewnością trenuje wyobraźnię, bo większość plotek jest wyssana z palca :-)
UsuńJa sie zgadzam z Jezanna, czytanie uwazam za zjawisko pozytywne niezaleznie od poziomu czytanych ksiazek. Dla mnie osoby czytajace roznia sie diametralnie od tych, co nie czytaja - sa ludzie, ktorzy wedruja po innych swiatach (nawet jesli jest to swiat Christiana Greya ;-)) ) i sa ludzie, ktorzy nie.
UsuńZ tymi pierwszymi zawsze znajduje wspolny jezyk, tych drugich nie potrafie zrozumiec.
Btw. trafilam ostatnio na wielbicielke Greya wlasnie, ksiazki, ktora uwazam za szczyt grafomanii - ach, z fascynacja patrzylam na te wypieki i sluchalam opowiesci, jak przez dwa tygodnie chodzila jak bledna, nie potrafiac myslec o niczym innym jak o czytanych wlasnie ksiazkach (polknela naraz trzy czesci)... czy ktos, kto nie czyta, potrafilby to zrozumiec? ;-)))
A recenzja jak zwykle zachwycajaca - znalazlam juz w swojej bibliotece zarowno "Dzieci...", jak i "Lekcje...", juz szykuje sie na uczte :-).
Iza, to aż Ci zazdroszczę, że lektura "Dzieci..." jeszcze przed Tobą, szczególnie, że będziesz czytała "prawdziwą" książkę :-) Ciekawa jestem, jakie mają wydanie w Twojej bibliotece.
UsuńCo do czytania i nieczytania - mnie nie chodzi nawet o to, że z czytającymi Greya czy romanse Danielle Steeel znajdę wspólny język czy też nawiążę inną nić porozumienia. Po prostu wydaje mi się, że czytając (nawet takie książki) nabiera się trochę - jakby to powiedzieć - ogłady. Było, nie było, czytanie jest swego rodzaju wysiłkiem i uruchamia komórki mózgowe.
Nie znaczy to oczywiście, że wszystkich ludzi, którzy nie lubią czytać wcale, uważam za nieokrzesanych prostaków, to jedynie taki skrót myślowy.
Jezanna, maja taka:
UsuńDzieci Jerominów : [powieść] / Ernst Wiechert ; przeł. [z niem.] Tadeusz Ostojski, Jerzy Ptaszyński. Olsztyn : "Pojezierze", 1972
To jest to:
http://allegro.pl/ernst-wiechert-dzieci-jerominow-i3592567583.html
Wyglada niezle, no i jest w jednym tomie, a nie w dwoch :-).
Iza, to fajnie, bo to jest chyba to "lepsze" wydanie, jeśli się nie mylę :-)
UsuńO, to bardzo sie ciesze, postaram sie wypozyczyc przy najblizszej okazji :-).
UsuńTo już czekam na Twoje wrażenia, jestem bardzo ciekawa, jak tę książkę odbierzesz :-)
UsuńA propos naszej dyskusji dotyczącej czytania :-) - "(...) wierzyć w to, że książki mogą ulepszyć człowieka, to po tylu przeczytanych przez ludzkość książkach od początku świata, świat powinien być zamieszkany przez aniołów i anielice." :-) to z "Ostatniego rozdania" Myśliwskiego, chyba by Ci się podobało - mi podoba się bardzo.
Usuń:-)
UsuńPo tym cytacie jestem skłonna przyznać Ci rację..... ale nie do końca :-)
Pamiętam, jak rozmawialiśmy o "Ostatnim rozdaniu", kiedy dopiero zaczynałeś je czytać i miałeś mieszane uczucia. Cieszę się, że książka "obroniła się", w związku z czym mój plan zakupu jej odżył i nabrał rumieńców :-)
Rzeczywiście jest podobna do "Traktatu o łuskaniu fasoli" ?
To nie mi tylko Myśliwskiemu :-). "Mieszane uczucia" były nieporozumieniem - musiałem przeżywać jakiś niż intelektualny. To jakby rozwinięcie/kontynuacja "Traktatu", książka dla tych, którzy przekroczyli tę granicę wieku, za którą zaczyna się coraz częściej oglądać wstecz, którzy tak jak brat Jorge :-) uważają, że wiedza, także wiedza o człowieku (w wydaniu Myśliwskiego) to "stałe i wzniosłe rekapitulowanie", choć z tą wzniosłością w "Ostatnim rozdaniu" różnie bywa. Ja jestem pod coraz większym wrażeniem.
UsuńPrzez pomyłkę usunął mi się komentarz :-( więc jeszcze raz - w skrócie. Ciesze się, że przypomniałeś mi o Myśliwskim, porównanie do "Traktatu..." i to, co napisałeś na temat "Ostatniego rozdania" utwierdza mnie w przekonaniu, że ksiażka ma duże szanse mi się spodobać.
UsuńJuż od dawna zbierałem się do powtórki Myśliwskiego (oprócz "Pałacu" i "Nagiego sadu"), a po "Ostatnim rozdaniu" czuję się zdopingowany. Co prawda czytelnik w nim jest rzucony od razu na głębokie wody ale po jakimś czasie żywioł jest już oswojony :-).
UsuńJa ostatnio miałam ochotę na powtórkę "Widnokręgu", ale poczekam na bardziej odpowiedni nastrój. "Pałacu" nie znam, "Nagiego sadu" też nie czytałam jeszcze i zastanawiam się, czy by nie zamówić razem z "Ostatnim rozdaniem", żeby zaoszczędzić na kosztach wysyłki :-)
UsuńI nic nie straciłaś, raczej przeciwnie :-)
UsuńAle chodzi bardziej o "Pałac" czy również "Nagi sad"?
UsuńNiestety obie, moim zdaniem, jeśli chodzi o powieści to Myśliwski "zaczyna się" od "Kamień na kamieniu". Przechodząc do "Pałacu" albo "Sadu" po "Kamieniu", "Widnokręgu", "Traktacie" i "Rozdaniu" można przeżyć lekki szok.
UsuńTo chyba sobie oszczędzę szoku, przynajmniej na razie i przynajmniej w tym wypadku...
UsuńTwoja recenzja jest nadzwyczaj zachęcająca :) Szkoda, że książka na allegro jest tak droga, a czytanie z monitora kłopotliwe...
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu "Pani majorowej" tego autora poczułam wielką tęsknotę, by pospacerować po lasach, po moczarach, by obcować z ludźmi "czystego serca", bo tak Wiechert nazywa dobrych, prostych ludzi. I też miałam uczucie, by udoskonalić swój charakter, stać się osobą dobrą, szlachetną. I myślę ze smutkiem o tym, że w świecie Wiecherta dobrzy ludzie byli cenieni przez innych, w naszym - wyśmiewano by ich i uważano za idiotów. Ciekawa jestem, czy znasz jakichś pisarzy piszących podobnie jak Wiechert?
Właśnie napisałąm długi komentarz i dziwnym sposobem przepadł :-(
UsuńKoczowniczko, ja po lekturze "Dzieci Jerominów" czułam jakąś pustkę i smutek, po części dlatego właśnie, że nie ma już świata, w którym dobro, szlachetność, honor etc., były w cenie. Nie chcę, rzecz jasna, upraszczać ani demonizować współczesności, ale mam wrażenie, że dzisiaj te wartości są w odwrocie.
Czy znam pisarza, który pisze podobnie jak Wiechert? Myślałam o tym, ale nie wiem... Zbyt krótką mam pamięć i chyba za mało znam literaturę, ale pomyślę o tym jeszcze :-)
P.S. Ja po naszej wczorajszej rozmowie nabrałam wielkiej ochoty na "Panią majorową" :-)
Miły zbieg okoliczności - właśnie dziś dotarła do mnie przesyłka z "Panią majorową", która właśnie spokojnie sobie odpoczywa po kilkudniowej podróży na fotelu. :)
OdpowiedzUsuńMam "Dzieci Jerominów" na liście lektur poszukiwanych, liczę na to, że szczęście się do mnie uśmiechnie. W tym tygodniu upolowałam dwa tytuły, na które czyhałam od wielu miesięcy, więc niewykluczone, że mam dobrą passę. :)
Gratuluję pięknej recenzji!
Lirael - dziękuję za przemiłe słowa na końcu :-)
UsuńA co do "Pani majorowej", planuję rozpocząć akcję poszukiwawczą, na szczęście sprawa o niebo łatwiejsza niż w przypadku "Dzieci Jerominów", na które też będę się czaić :-)
Obawiam się, że rozpętałaś prawdziwą nagonkę na egzemplarze "Dzieci Jerominów". :) Jeśli się pojawią, dojdzie do brato- i siostrobójczej blogerskiej bitwy! :)
UsuńLirael, ja nie lubię rywalizacji, więc cierpliwie i cichutko poczekam na swoją kolej :-) Ty polujesz już od dłuższego czasu, więc zdecydowanie masz pierwszeństwo :-) Tym bardziej, że jestem ogromnie ciekawa Twoich wrażeń z lektury! :-)
UsuńDziękuję, ale oczywiście z walkami żartowałam, zresztą ceny są takie, że raczej większość potencjalnych uczestników - ze mną na czele - zrezygnuje w przedbiegach. :)
UsuńI właśnie to ta powalająca cena zredukowała mój instynkt łowcy niemal do zera ;-)
UsuńMelduję, że MPP (Mroczny Przedmiot Pożądania) wczoraj pojawił się w wiadomym serwisie, ale cena 115 zł natychmiast ostudziła moje zapały, tym bardziej, że książka bez obwoluty i niekoniecznie w stanie kwitnącym. :(
UsuńUważam, że to oburzające - książka jest poszukiwana, ceny na aukcjach osiąga niebotyczne, a nikt nie pomyślał o wznowieniu!
UsuńFakt, ceny zaporowe ale i tak znajdują się chętni. Może nikt nie wydaje bo nie ma praw autorskich a wydawnictwo "Pojezierze", które "Dzieci" wydało już od lat nie istnieje.
UsuńRacja, to może być wytłumaczenie. A czy obie wersje "Dzieci..." były wydane przez "Pojezierze" ?
UsuńTa cena to jeszcze nic, dziś natknęłam się na coś takiego, prawie spadłam z krzesła.
UsuńWłaśnie sprawdziłam w katalogu BN i obydwa wydania "Dzieci..." są Pojezierza, 1973 i 1986 r. Moją "Panią majorową" też wydało Pojezierze.
!!!! Faktycznie, szczęka opada!
UsuńAle zapewne znajdą się pasjonaci, którzy to kupią. Ja jeszcze na "Dzieci..." poczekam.
Najdziwniejsze jest to, że druga część tej książeczki ma całkiem przyzwoite ceny. Ciekawe, czy rzeczywiście znajdzie się nabywca, podziwiałabym determinację. :)
UsuńMoże ktoś czuje sentyment na tyle duży, że się skusi. Może dla kogoś wiążą się z nią jakieś ważne wspomnienia.
UsuńJa do dzisiaj przechowuję pierwsze książeczki, które dostałam od Mamy, ale gdyby mi gdzieś zaginęły, pewnie też byłabym w stanie sporo zapłacić, żeby je kupić (choć to oczywiście nie byłyby już te same...)
Wydaje mi się jednak, że osoby, które czerpią korzyści z takich książkowych sentymentów, chyba trochę przesadzają. :(
UsuńPS
Jeżanno, na stronie włoskiego wydawnictwa natknęłam się na informację, która może Cię zaciekawić: właśnie wydano ostatni rozdział "Rodziny Muszkatów" Singera, nigdy wcześniej nie ukazał się drukiem. Opublikowano go jako oddzielną książkę. Pamiętam, że wymieniałaś tę powieść jako jedną z najulubieńszych. Tutaj szczegóły:
http://www.feltrinellieditore.it/opera/opera/lultimo-capitolo-inedito-de-la-famiglia-mushkat--la-stazione-di-bakhmatch/
Dzięki, Lirael! :-) To rzeczywiście bardzo ciekawe! (pomijając drobniutki szczegół, jak moja nieznajomość włoskiego, ale od czego jest internetowy tłumacz ;-)
Usuń"Rodzinę Muszkatów" czytałam dawno i ogromnie mi się wtedy podobała (a dziś niewiele już z niej pamiętam), zamierzam wkrótce powtórzyć lekturę, chociaż nie jestem pewna, ile z dawnego zachwytu zostanie...
Dla mnie to trochę dziwne, że ten rozdział pojawił się tak znienacka i że wydawany jest jako oddzielna książka. Zastanawiam się, dlaczego Singer od razu go nie dołączył do powieści, ale chyba trzeba uzbroić się w cierpliwość.
UsuńSzczerze (i ze wstydem) przyznam, że nie pamiętałam już w ogóle o brakującym rozdziale...:-)
UsuńKulisy tej publikacji rzeczywiście dziwne, trzeba poczekać na wyjaśnienia. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się przeczytać ponownie książkę, problemem jest jednak długa lista oczekujących...:-)
O tym rozdziale chyba nikt do tej pory nie wiedział, to jakieś odkrycie, które wydawca skrzętnie wykorzystał. Mam nadzieję, że kiedyś przekonamy się, czy słusznie. U mnie też w najbliższych tygodniach brak szans na jakiekolwiek powtórki. :(
UsuńJestem ogroooomnie ciekawa, jakie książki czekają u Ciebie na przeczytanie w pierwszej kolejności :-) A czy masz już opracowaną listę lektur na święta? :-)
UsuńJa w tej chwili zaczęłam "Idiotę" oraz - zupełnie nieoczekiwanie, pod wpływem jakiegoś programu w telewizji - "Opowieści kanterberyjskie" a na święta będzie Bridget i może wreszcie uda mi się zacząć "The Lowland"...
Jeżanno, to jest wielki miszmasz, kolejka ma charakter symboliczny, bo to są rozmaite stosy. :) Jestem czytelniczką chimeryczną, więc przekonałam się, że w moim przypadku listy nie zdają egzaminu. :) Szczerze mówiąc o lekturach świątecznych jeszcze nie myślałam, mam nadzieję, że to będzie coś urokliwego. Twoje plany bardzo mi się podobają.
UsuńCzy czytasz "Opowieści kanterberyjskie" w oryginale? Mnie się podobały, choć pod względem językowym bywało trudno.
Czytelnicze (i nie tylko...) chimery są mi znane z doświadczenia, doskonale Cię więc rozumiem:-) W moim przypadku żadne długofalowe plany też nigdy nie zdają egzaminu. "Idiotę" odkładałam już bardzo, bardzo długo a "Opowieści kanterberyjskie" wyszły raczej spontanicznie. Czytam wersję "modern English" (z XIV-wiecznym oryginałem na pewno nie dałabym rady!), więc jakoś brnę, ale łatwo nie jest, słownik mam pod ręką :-)
UsuńNa "Idiocie" kiedyś sromotnie poległam, ale wyglada na to, że poddałam się za szybko, więc może zachęcona Twoim przykładem, wrócę do Dostojewskiego. Podobnie jak Ty lubię spontaniczne czytelnicze impulsy. Calutkie "Opowieści..." to ambitny projekt nawet w wersji modern, więc bardzo Cię podziwiam i niecierpliwie czekam na recenzję.
UsuńLirael, zachęcam Cię - ja też zaliczyłam nieudane podejście do "Idioty" jakiś czas temu, ale tym razem daję radę :-) Tak naprawdę ciekawie zaczyna się robić dopiero pod koniec części pierwszej, poprzednim razem nie udało mi się dobrnąć wystarczająco daleko :-) "Idiotę" chciałam przeczytać od dawna, chyba od momentu, kiedy w którejś z książek Musierowicz ("Ida sierpniowa"...?) Nutria opowiadała, że czyta książkę o księciu Myszkinie :-)
UsuńA co do "Opowieści..." to podziw jest zdecydowanie na wyrost :-) Czytanie idzie mi bardzo mozolnie i pewnie w międzyczasie zaliczę kilka "normalnych" książek, zanim dotrę do końca - o ile w ogóle dotrę :-)
"Idiota" ciąży mi na sumieniu, chciałabym go przeczytać, więc mam nadzieję, że plan zrealizuję. :)
UsuńUczestnicy pielgrzymki też robili sobie postoje, więc ewentualne przerwy na inne książki całkiem zrozumiałe. :)
Lirael, z przyjemnością zawiadamiam, że "Idiota" wiele zyskuje przy bliższym poznaniu! :-) Daj mu szansę :-) Nie jest to powiesć tak dobra, jak "Zbrodnia i kara", ale warto przeczytać, teraz jestem już tego pewna.
UsuńMyślę, że lektura "Opowieści..." może u mnie potrwać dłużej, niż przemierzenie szlaku z Londynu do Canterbury, ale pomimo wyboistej drogi i tak mi się podoba :-D
A jeśli ktoś nie zna dorobku Wiecherta, to od lektury którego utworu tego pisarza powinien zacząć przygodę czytelniczą? Co radzisz?:) A w zasadzie radzicie, bo widzę, że pojawił się fanklub Wiecherta tutaj:)
OdpowiedzUsuńJa czytałam tylko trzy jego książki - "Las umarłych" (to wspomnienia z obozu), "Proste życie", którą też recenzowałam u siebie i "Dzieci Jerominów". Te polecałabym Ci na koniec, jako wisienkę na torcie :-) Koczowniczka chwali "Panią majorową", którą kupiłą też Lirael, może ta książka byłaby dobra i niezobowiązująca na początek? Ja ze swej strony mogę Cię zachęcić do "Prostego życia", to również świetna i wzruszająca książka (choć nie tak dobra, jak "Dzieci..." :-)
UsuńTak całkiem na koniec-koniec proponowałbym "Lasy i ludzie", to wspomnienia z czasów młodości Wiecherta. Nie ma już co prawda tej magii jaką posiadają "Dzieci ..." ale można w nich odnaleźć ich reminiscencje, no i są dla czytelnikowi pozwalają na trochę łagodniejszy powrót do rzeczywistości :-). W każdym razie proponuję nie czytać przed "Dziećmi ..." :-)
UsuńZ tej rady ja sama skorzystam, bo po "Dzieciach..." czuję straszny niedosyt :-) Do tego stopnia, że nie potrafię wgryźć się na dobre w żadną książkę.
UsuńPowinnaś się wybrać do jakiejś starej, zapadłem dziury na Mazurach, takiej do której jedzie przez las, najpierw drogą brukowaną, która potem kończy się i przechodzi w piaszczystą z koleinami. Wieś koniecznie nad jeziorem, z miejscowymi, którzy pierwsi na Twój widok mówią "dzień dobry", ze starym cmentarzem i sklepikiem, w którym jeśli chcesz zrobić większe zakupy to musisz zamawiać je dzień wcześniej by właścicielka sklepu zdążyła kupić co potrzeba w mieście ...
UsuńWłaśnie czegoś takiego byłoby mi trzeba. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze istnieją takie miejsca...
UsuńJeżanno, takie miejsca są też na Roztoczu, jeździmy tam co roku, nie ma tylko jeziora, ale za to jest rzeczka. :)
UsuńNigdy na Roztoczu nie byłam i właściwie niewiele wiedziałam na jego temat, dopiero po Twoim komentarzu poczytałam sobie i nabrałam wielkiej ochoty :-)
UsuńZ takich bardziej odludnych miejsc znam jedynie Bieszczady, ale to już zupełnie inne klimaty no i byłam tam baaardzo dawno temu. Na wakacje za młod(sz)ych lat zwykle jeździłam w góry, bo swego czasu chodziłam po nich tak "półwyczynowo" :)
Też uwielbiam góry, ale w moim i męża przypadku to czysta amatorszczyzna. :) Szczyt naszych dokonań to Czerwone Wierchy, Śnieżka, Babia Góra, etc.
UsuńLirael, szczyty Waszych dokonań nie są wcale takie znów niskie! :)
UsuńA Czerwone Wierchy uwielbiam, najbardziej jesienią :)
...w przeciwieństwie do stopnia trudności, który do wysokich bynajmniej nie należy. :) Czerwone Wierchy latem też są cudowne, choć stanowczo za dużo ludzi na szlaku.
UsuńZ perspektywy czasu dochodze do wniosku, że o wiele lepiej wspominam wyprawy o mniejszym stopniu trudności. Z tych cięższych pamięta się głównie wysiłek :)
UsuńKsiążka faktycznie droga, bo już kiedyś myślałam o niej i sprawdzałam na allegro. Stronę tą sobie dałam do zakładek ale kondla nie mam a czytanie z komputera nie bardzo mi idzie. Może ją sobie wydrukuję. Chciałabym ja przeczytać.
OdpowiedzUsuńKlimatu mazurskiego dostarcza trochę Katarzyna Enerlich w swoich książkach, które mi przypadły bardzo do gustu, gdyz też przywołują lata międzywojenne i ukazują tamto społeczeństwo Mazur i ich życie.
Okres międzywojenny to okres, do którego bardzo lubię wracać w literaturze. Wojna zakończyła trudne czasy, ale czasy te miały innego ducha niż dzisiejsze i to w nich głównie intryguje.
miało być oczywiści kindla a nie kondla....
UsuńNatanno, szczerze Ci polecam. Z jednej strony szkoda odbierać sobie część przyjemności i czytać tak dobrą książkę z komputera, czytnika lub wydruku, ale mnie lektura tak porwała, że po kilkunastu pierwszych stronach przestały się liczyć takie drobiazgi. Chyba nigdy żadna książka tak nie zawładnęła moimi emocjami i moim umysłem...
UsuńTwórczości Katarzyny Enerlich nie znam, widywałam recenzje na kilku blogach. Na pewno przy nadarzającej się okazji postaram się przeczytać jakąś książkę tej autorki - dzięki za polecenie :-)
W takim razie może będę jednak czytać z komputera.
UsuńSpróbuj przeczytać kilkanaście stron i zobaczysz jak będzie. Pewnie trochę niewygodnie, tym bardziej, że książka jest dosyć obszerna, ale sama się przekonasz, czy warto. Tylko czytaj w odpowiednich okolicznościach, kiedy będziesz miała ciszę, spokój...
UsuńWłaśnie wróciłem z okolic Rucianego Nida i bardzo ale to bardzo ubolewam, że nie zainteresowałem się wcześniej tą książką. Okolice Sowiego Rogu objeżdżałem kilka dni temu rowerem (zupełnie nieświadomie) - z mapy wynikało, że jest to pole namiotowe (i tak faktycznie zapamiętałem to miejsce)... Jeszcze tam kiedyś wrócę ale wcześniej przeczytam tę książkę :)
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że w informacji turystycznej w Rucianem Nida nie można się dowiedzieć niczego o miejscach wartych zwiedzenia (Sowi Róg i nieistniejące miejscowości powinny być wymienione jako takie miejsca). Zupełnie tak jakby ta miejscowość służyła tylko żeglarzom. Są też turyści rowerowi - tacy jak ja, dla których najważniejsze jest dziedzictwo kulturowej i dla takich Ruciane Nida niestety nie znalazła oferty. A szkoda, bo w okolicach jest mnóstwo takich Miejsc (pisownia dużą literą celowa). Bardzo dziękuję za przedstawienie tej książki - chcę ją przeczytać.
Darku, przepraszam, za takie opóźnienie w publikacji Twojego komentarza, jak również za spóźnioną odpowiedź - mój blog okazał się mieć motyli żywot - intensywny i barwny, lecz niestety krótki... Wierzę jednak, że pewnego dnia, może już niedługo, wrócę z nowymi recenzjami.
UsuńTopografia okolic Sowiegorogu jest mi znana, niestety, wyłącznie z internetu. Kiedyś jednak tam pojadę, wiem to...
Bardzo się cieszę, że udało mi się zainteresować kolejną osobę książką Wiecherta - zachęcam Cię stokrotnie, naprawdę warto przeczytać! Ciekawa jestem Twojej opinii na temat "Dzieci Jerominów". Pozdrawiam!