Wcześniejsze, związane z nią
obawy, rozwiały się po
przeczytanu pierwszych kilku stron. To nie jest nużąca powieść o wojnie, ale nastrojowa
(i świetnie napisana!) elegia o chylącym się wówczas ku upadkowi imperium
Habsburgów.
Postać cesarza
Franciszka Józefa, pojawiająca się niczym fantom w życiu, wspomnieniach i
refleksjach bohaterów, jest klamrą, spinającą ich losy.
Akcja rozpoczyna
się bitwą pod Solferino, kiedy to senior rodziny Trottów w heroicznym zrywie
ratuje życie Miłościwie Panującego, sam wystawiając się na ostrzał
nieprzyjaciela. Uhonorowany za swój czyn przywilejami (w tym tytułem
szlacheckim), prosty żołnierz nie potrafi odnależć się w nowej sytuacji. Z tym
nieprzystosowaniem do życiowego awansu boryka się aż do śmierci a jego egzystencjalne
wahania dziedziczą w spadku potomni.
O
ile syn, znaczący urządnik administracyjny na Morawach, na swój sposób daje
radę stawić czoła rzeczywistości, o tyle wnuk zasłużonego Trotta – Karol Józef,
to typowy dekadent . Pogrążony w nostalgii, wypełniony bólem istnienia młody żołnierz,
podobnie jak jego dziad, nękany jest poczuciem niekompatybilności z
przydzieloną mu rolą życiową. Prześladuje go wizja śmierci i rozkładu, sceny
wojenne przytłaczają go, jednak poza wojenną rzeczywistością funkcjonować
również nie jest w stanie. Czuje się wyobcowany, samotny, na dokładkę zmaga się
z nieszczęściami miłosnymi. Gnębi go również poczucie winy za sprawą czynów,
których się dopuścił. Jego postępująca duchowa rozsypka koresponduje z sytuacją
Austro-Węgierskiej Monarchii, której dni są już policzone.
Wbrew pozorom,
najbardziej tragiczną postacią powieści nie jest dekadencko usposobiony Karol
Józef, lecz jego ojciec, który musi zmierzyć się nie tyko ze świadomością
upadku syna, lecz również z upadkiem wszystkiego, w co wierzył.
Atmosfera nieuchronności
klęski przenika całą powieść. Ścieżka losów rodu Trottów jest metaforycznym
odzwierciedleniem losów imperium. Wielkie zasługi dziadka i jego bezinteresowne
oddanie cesarzowi symbolizują najlepsze lata monarchii, jednak te ideały słabną
w każdym kolejnym pokoleniu. Syn – urzędnik wprawdzie na swój sposób służy
ojczyźnie, nie wypełnia jednak swej roli w sposób równie chwalebny. Jednak
dziadek i ojciec są dla Karola Józefa uosobieniem najlepszych czasów monarchii.
Chłopiec wspomina dzieciństwo spędzone w małym miasteczku. Tytułowy Marsz Radetzky`ego,
wygrywany w każdą niedzielę przez miejscową orkiestrę, był synonimem świetności imperium
Austro-Węgier. Dopóki orkiestra grała, dopóty trwała wielkość cesarstwa.
Karol Józef,
wczesnie osierocony przez matkę, zostaje oddany do szkoły z internatem,
przeznaczony przez ojca do żołnierskiego życia. Chłopiec, pozbawiony tak
wcześnie kobiecej opieki i ciepła, szuka ich namiastki w ramionach dużo
starszej od siebie kobiety. Pozbawiony zaś bliższych kontaktów z ojcem, już u
zarania życia zostaje naznaczony piętnem samotności. Potęguje się ona stopniowo
i nieuchronnie w kolejnych latach życia, analogicznie do schyłku potęgi
Habsburgów.
Tak, jak cesarstwo
pogrąża się w agonii, tak linia genealogiczna Trottów zmierza ku upadkowi.
Akcja kończy się
w dniach, poprzedzających bezpośrednio wybuch I Wojny Światowej.
Co znamienne,
brak w książce scen symbolizujących budzenie się nowego życia, dominują motywy
starzenia się, śmierci, rozpadu.
Zbyt dużym
uproszczeniem byłoby jednak określenie „Marsza Radetzky`ego” jako powieści o
schyłku wielkiego imperium (choć Roth zdecydowanie jest apologetą monarchii Habsburgów). Środek ciężkości znajduje się pomiędzy rozważaniami
o upadku potęgi a analizą psychologiczną głównego bohatera. Książka nie
powstała wyłącznie jako requiem dla cesarstwa, wątkami równie istotnymi uczynił
autor kwestie odpowiedzialności za popełnione nie z własnej woli czyny, problem
wyobcowania i poczucia bezsensu oraz skutki, jakie wywiera permanentna tęsknota
i brak miłości.
Książka Rotha
jest świetnie napisana, nie ma w niej dłużyzn, autor dobrze wyważył balans pomiędzy
historią w szerszym aspekcie a historią jednostki.
Nie bez powodu
książka została uznana za jedno z większych dzieł swoich czasów i
najwybitniejsze dokonanie Józefa Rotha.
Echa setymentów
za czasami świetności Monarchii Austro- Węgierskiej można znaleźć w biografii
samego pisarza, który dobrowolnie zgłosił się do służby wojskowej i walczył na
wschodnim froncie podczas I Wojny Światowej. Jak sam powtarzał, doświadczenia
wojenne miały ogromny wpyw na jego życie, zaś upadek imperium odebrał jako
utratę swej jedynej ojczyzny.
Moja ocena – 5,5/6.
Józef Roth (źródło: klik)
Książka przeczytana w ramach wyzwania: Czytamy serie wydawnicze.
Tak pięknie napisałaś ten tekst, że od razu wpisuję tę książkę na swoją listę do przeczytania! Lubię Austro-Węgry, więc będę bardziej zmotywowana do jej poszukania w moich bibliotekach.:)
OdpowiedzUsuńKaye, bardzo Ci dziękuję! :) Przyznam, że podchodziłam do tej książki jak do jeża, jakoś zawsze mam opory przed powieściami , w które wpleciono wątek historyczny. To pewnie wynika z moich luk w wiedzy na ten temat, niby mnie ciągnie, ale za każdym razem boję się, że nie będę potrafiła uchwycić przesłania książki w odpowiednim kontekście. Z Rothem jednak nawet taka historyczna dyletantka jak ja, dała sobie radę. Czyta się świetnie. Bardzo Cię zachęcam :)
UsuńNie mam tej powieści Rotha, ale inną, wydaną w jednej z moich ulubionych serii, takiej secesyjnej,, Wydawnictwa Literackiego, z papierową opaską. Niestety nie wiem, jak ta seria się nazywa. :(
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja i wysoka ocena zapowiada, że mogę się przygotować na duchową ucztę. :)
Nie jestem nadal do końca pewna swoich ocen (tych liczbowych), nie jestem w stanie stosować tej samej skali do książek, które podobają mi się z różnych powodów. Ale nawet jeśli tym razem ciut zawyżyłam, to i tak warto "Marsz.." przeczytać. Mam nadzieję, że po lekturze przyznasz mi rację :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPo przeczytaniu Waszej rozmowy z Marlowem o nostalgicznym nastroju powieści zdecydowałam się na wydanie z hiperoptymistyczną okładką, o taką. :) Dotrze do mnie prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu.
UsuńLirael, niestety nie wkleił się link do okładki. A chętnie bym ją zobaczyła :-) Jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić optymistyczną okładkę do tej książki ;-)
UsuńPrzez ten link do zdjęcia usunęłam poprzedni komentarz, bo coś nie wyszło, i widzę, że się znowu zakałapućkałam, więc podam go w takiej formie:
Usuńhttp://img12.allegroimg.pl/photos/oryginal/35/59/63/14/3559631449
Książkę powinnam otrzymać za kilka dni. :)
Rzeczywiście, wygląda bardzo pogodnie :-) Jestem bardzo ciekawa, jak odbierzesz "Marsz.." i już czekam na Twoj wpis :-)
UsuńTrochę mnie dziwi to beztroskie słoneczko w kontekście Twojej recenzji i rozmowy z Marlowem, ale projektant okładki zapewne chciał zrekompensować czytelnikom melancholijne treści. :)
UsuńByć może jego zamiarem było prewencyjne wdrukowanie pozytywnych skojarzeń przed lekturą, dla równowagi emocjonalnej ;-)
Usuń:D Jeśli dopadną mnie egzystencjalne smuteczki, będę spoglądać na to słoneczko. :)
UsuńJuż się kiedyś spotkałam z recenzją tej książki u Marlowa i zwróciłam na nią uwagę.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja dodatkowo zachęca do jej przeczytania. Serię Nike można za prawie za grosze nabyć na allegro a już kilka mam więc kiedyś przy okazji zakupów w antykwariacie może trafię na nią.
Natanno, rzeczywiście, teraz dopiero zajrzałam na blog Marlowa i recenzja jest:)
UsuńI masz rację co do "Nike" - jedną z wielu zalet tej serii jest właśnie możliwość taniego zakupu na allegro lub w antykwariatach. Z czego skwapliwie korzystam :)
Dwa lata to i tak całkiem niezły czas, u mnie czekała znacznie dłużej i dopiero gdy ją przeczytałem dowiedziałem się ile wcześniej straciłem, choć z drugiej strony może to i dobrze bo to powieść z gatunku tych, do których trzeba dojrzeć.
OdpowiedzUsuńMasz rację z tym dojrzewaniem do lektury.Nie jestem przekonana, czy dwa lata temu ta książka przemówiłaby do mnie w takim stopniu, jak dziś.
UsuńA czas oczekiwania nie był przecież tak całkiem stracony :)
Zamierzam przeprowadzić dokładniejszą eksplorację serii "Nike", to skarbnica naprawdę świetnych tytułów.
To prawda, zresztą mam wrażenie, że wiele starszych serii to takie skarbnice książek, których na obecnych listach bestsellerów na próżno szukać. Oldies but goldies :-)
UsuńŚwięte słowa :) I coraz częściej odnoszę wrażenie, że dotyczą nie tylko książek...
UsuńCo do dawnych serii to racja, nawet te, które miały nieco "lżejszy" profil i nie wydawały książek szczególnie stymulujących intelektualnie, trzymały poziom i o wiele łatwiej było znaleźć coś wartościowego. Niektóre serie były wręcz pewniakami i gwarancją zadowolenia z lektury. Teraz jakoś z tym gorzej.
Ale może jestem zbyt krzywdząca w swoich opiniach i gderam tak, bo bardzo rzadko zdarza mi się czytywac nowości ;)
Na pewno przeczytam, bo Nike i Roth, ktorego kocham od czasu "Teatru Sabata" (tez zreszta Nike :-)) ).
OdpowiedzUsuńPS. Ooo, ale dopiero zobaczylam, ze to przeciez nie ten Roth!! (no, dobra - i tak przeczytam ;-))) )
PS2. Swoja droga bardzo polecam Philipa Rotha - bardzo, bardzo jestem ciekawa Twojej opinii o "Teatrze Sabata", na pewno bedzie interesujaca :-).
Skoro "Nike" i skoro polecasz, to przeczytam na pewno, prędzej czy później :)
UsuńA co do TEGO Rotha to znając już trochę Twój gust zakładam z dużą pewnością, że nie będziesz rozczarowana :)
Philipa Rotha i ja polecam. Mnie zauroczył "Cień pisarza". Nie wszystkie książki Rotha są dobre. Od "Kompleksu Portnoya" mnie odrzuciło, "Dziedzictwo" podobało mi się średnio, a "Teatru Sabata", który poleca Czas odnaleziony, jeszcze nie czytałam. I widzisz, nawet nie wiedziałam, że istnieje inny pisarz o nazwisku Roth. Jeżeli natrafię na tę książkę, chętnie przeczytam :)
UsuńJa z kolei nie za bardzo kojarzyłam Philipa Rotha (chociaż "Kompleks Portnoya" jakoś mgliście kojarzę z domowego regału). Chętnie poczytam polecane przez Ciebie książki a Tobie "Marsz..." również polecam i ciekawa jestem, jak go odbierzesz :)
Usuń